Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedyś kierowcy byli lepiej wyszkoleni niż obecnie

Norbert Ziętal
- Przyjemne chwile w tej pracy? Gdy kursant wraca z egzaminu, i siedzi za kierownicą. Znak, że zdał - mówi Andrzej Mikulski.
- Przyjemne chwile w tej pracy? Gdy kursant wraca z egzaminu, i siedzi za kierownicą. Znak, że zdał - mówi Andrzej Mikulski. Norbert Ziętal
Andrzej Mikulski z Przemyśla już ponad 40 lat jest instruktorem nauki jazdy. To dwa razy tyle, ile obecnie wynosi wiek wielu jego kursantów.

Uczyć jeździć zacząłem w 1974 r. Wtedy kursant musiał mieć skończone minimum 18 lat albo 16, gdy miał zgodę rodziców. Rodzic lub opiekun przyjeżdżał i przekazywał oświadczenie, że jego dziecko może się uczyć prowadzić samochód - wspomina pan Andrzej. Do dzisiaj szkoli przyszłych kierowców.

40 lat temu Przemyśl był zupełnie innym miastem niż obecnie. Samochodów było bardzo mało. Ruch tak niewielki, że na żadnym skrzyżowaniu nie było sygnalizacji świetlnej. Nie było potrzeby jej zakładania, wystarczyły znaki drogowe.

- Uczyłem wtedy jeździć na warszawach, syrenach. Były inaczej wyposażone niż obecne auta do nauki jazdy. Obecnie instruktor po swojej stronie samochodu ma dwa pedały, do sprzęgła i hamulca. Wtedy był tylko hamulec. Czasami było trudno, choćby w małych fiatach, bo często jedna strona hamowała, druga nie. Czasami strach zaglądał mi w oczy - wspomina pan Andrzej.

Już wtedy samochody oznaczone były symbolem nauki jazdy. Jednak nie były to popularne dzisiaj biało - niebieskie tablice z literą L, ale napis "nauka jazdy". Umieszczony na przednim i tylnym zderzaku.

Zobaczył, gdzie jest kierownica i szedł na egzamin

Najpierw było 16 godzin obowiązkowej jazdy, później podwyższyli do 18. Do tego dwa miesiące zajęć teoretycznych.

- Na lekcjach kursanci uczyli się przepisów drogowych oraz budowy samochodu. Tej ostatniej na eksponatach, np. rozebranych silnikach. Dobre to było, bo obrazowo przedstawione. Do tego udzielanie pierwszej pomocy przy użyciu fantomów. Później te kursy pierwszej pomocy organizowało PCK. Kursant szedł do PCK, odbywał kurs i przynosił dokument - wspomina, że ciekawostką była możliwość eksternistycznego zdobycia prawa jazdy. Uczeń sam się uczył przepisów i budowy, wykupywał sobie godzinę jazdy, i tylko przychodził na egzaminy.

- Czasami podczas takich egzaminów dochodziło do absurdów. Uczeń przychodził na taką lekcję jazdy, pokazywało się mu, gdzie jest kierownica, gdzie gaz, gdzie sprzęgło, a on za chwilę szedł na egzamin.

Najpierw zdawało się przepisy, budowę i jazdę. Jednak można było oblać przepisy i budowę samochodu, a przystąpić do egzaminu praktycznego z jazdy, nawet zdać go, a dopiero później podchodzić do teorii.

- To była nienormalna sytuacja. Bo jak ktoś, kto nie zna przepisów, może zdać egzamin z jazdy po mieście. Jak to zgłaszałem, to mi odpowiadali, że takie są przepisy.

Manewry były ćwiczone na miejskich ulicach

Wówczas egzamin odbywał się w tym samym samochodzie, którym kursant uczył się jeździć. Egzamin przeprowadzano w ośrodku, w którym wcześniej odbywało się szkolenie. Mało tego, podczas egzaminu w aucie, na tylnym siedzeniu, siedział instruktor. Wtedy nie było prywatnych szkół nauki jazdy. Kursy odbywały się w ośrodkach Ligi Obrony Kraju oraz Polskim Związku Motorowym.

- Nie było, obowiązkowych dzisiaj, placów manewrowych. Różne elementy techniki jazdy wykonywane były na mieście. Pamiętam, jak manewr cofania po łuku był ćwiczony i egzaminowany na ul. Smolki, przy kamienicy nr 13. Wówczas Smolki, dość stroma i trudna ulica, była dwukierunkowa. Teraz jest tam tylko ruch jednokierunkowy, a ulica jest postrachem aut z literką "L".

Pan Andrzej wspomina, że sporą częścią jego pracy było szkolenie kursantów przedpoborowych, dla wojska. Aż pięćset godzin różnych zajęć. Taki ktoś sam rozbierał i składał np. skrzynię biegów.

- Potem, jak mu się coś stało w samochodzie, to mógł sobie przy nim to coś sam naprawić.

Dawniej kursant musiał umieć zmienić koło i wymienić żarówk

Najpoważniejsze zmiany w karierze pana Andrzeja to moment uruchomienia szkół prywatnych, po uwolnieniu gospodarki, a z technicznych wprowadzenie placów manewrowych.

- Teraz niby wymagania wobec przyszłych kierowców rosną, ale według mnie jest gorzej. Kursant nie potrafi sobie koła zmienić. Nie ma nawet obowiązku sprawdzenia, czy radzi sobie z wymianą żarówki.

Dawniej oprócz młodzieży przedpoborowej młodzi rzadko robili prawo jazdy. Powód? Samochód nie był tak powszechny jak obecnie. Prawo jazdy stawało się potrzebne wtedy, gdy ktoś np. dostał talon na samochód i mógł go sobie wreszcie kupić.

- Czy każdego można nauczyć prowadzić samochód? Hmm, czasami jest ciężko. Dla niektórych osób obecne 30 godzin jazdy to zdecydowanie za mało. Przeszkoliłem już kilka tys. osób i nie zdarzyło mi się, abym się choć raz poddał. Miałem też odwrotne sytuacje. Komuś rodzice kupili samochód, on nie chciał nim jeździć i na wszelkie sposoby starał się udowodnić, że on się do tego nie nadaje. Ale pomału, pomału i taka osoba zrozumiała, że to jest dla niej dobra rzecz, że to jej się kiedyś przyda do pracy - opowiada instruktor. I upiera się, że nieprawdziwe jest twierdzenie, że kobiety jeżdżą gorzej od mężczyzn.

- Są panie, które wiecznie narzekają, że coś im dolega, że coś nie wychodzi, z nimi jest trudniej. Ale dziewczyny, które idą z przebojem przez życie i nie przejmują się, że gdzieś uderzą, to łatwo sobie radzą, szybko się uczą.

Kursantów miał różnych. Ktoś zakłada słuchawki na uszy i w czasie nauki jazdy słucha muzyki. Albo już na początku jazdy wkłada do odtwarzacza swoją płytę. On płaci, on decyduje, czego będą słuchać w czasie jazdy. Zdarzali się kursanci, którzy na lekcje przychodzili po pijaku. Co wtedy?

- Nie dopuszczałem kogoś takiego do jazdy. Niektórzy byli dość mocno wprawieni, ledwo się trzymali na nogach - wspomina.
Najstarszy jego kursant miał 81 lat. To była kobieta. Była oficerem milicji, a później policji. Mąż zmarł, a ona nie miała prawa jazdy.

- Była dość przebojowa. Nie wiem jednak, czy ta pani zdała, bo u mnie była chwilę i z tego, co wiem, to przeszła wszystkie ośrodki nauki jazdy. Z kolei najstarsza kobieta, która u mnie uczyła się jeździć motorem, zdała egzamin bez problemu.

Trudno szkolić VIP-a

- Kiedyś miałem kursanta, który dopiero, co wyszedł z więzienia. Miał trudny charakter. Ja mu mówię, aby zwolnił, a on pedał gazu do dechy. Przelecieliśmy nad jakąś dziurą. Na Smolki jechał w dół, ja po hamulcu, ale on twardo trzyma kierownicę, nie daje się ruszyć. Musiałem kluczyk wyłączać, aby silnik zgasić. Nie było innej rady.

- Miałem dyr. dużej firmy. I tłumaczę mu, jak każdemu uczniowi, co ma zrobić. Tu skręcić, tu coś włączyć. A on daje ostro po hamulcach i twierdzi, że nie ma zamiaru mnie słuchać. Przecież on jest dyrektorem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24