Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podziękowania dla ratowników: Pomóżcie mi uścisnąć ręce, które ratowały moje życie

Paulina Bajda
Im dłużej ratownik pracuje w zawodzie, tym bardziej się boi. Oprócz przyjemnych chwil związanych ze świadomością, że uratowało się komuś życie, każdy z nich dźwiga bagaż traumatycznych wspomnień.
Im dłużej ratownik pracuje w zawodzie, tym bardziej się boi. Oprócz przyjemnych chwil związanych ze świadomością, że uratowało się komuś życie, każdy z nich dźwiga bagaż traumatycznych wspomnień. Krzysztof Łokaj
Rzadko słyszymy pochwały. Częściej pretensje i krytykę. To miłe, że jednak ktoś chce nam podziękować za naszą pracę - mówią ratownicy z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Rzeszowie.

Ludzkie życie ratują kilka razy dziennie. Towarzyszą im dramaty, które później trudno wyrzucić z pamięci. Ale mówią, że to ich praca. Krew, łzy i cierpienie. I nie żądają pochwał. Choć czasem miło jest usłyszeć dobre słowo...

Do dyrektora rzeszowskiego pogotowia trafia wiele listów i maili, w których pacjenci dziękują ratownikom.

- Chciałbym, aby ich codzienna praca została zauważona szerzej przez społeczeństwo, nie tylko przez tych, którym pomagają - mówi Andrzej Kwiatkowski, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Rzeszowie. - To bardzo miłe, że ludzie widzą nie tylko ich trud i codzienną pracę, ale również i poświęcenie i zaangażowanie. Chciałbym, by moi bezimienni bohaterowie zostali zauważeni przez wszystkich.

Leczą słowem

W teren ruszają codziennie po kilkanaście razy. W tym roku mieli już ok. 2,5 tys. wyjazdów. W zeszłym roku prawie 60 tysięcy.

"Po raz pierwszy potraktowano mnie jak człowieka, a nie jak osobę z problemami psychicznymi, której się nudzi w wakacje. (...) Ratownicy mają w sobie o wiele więcej człowieczeństwa i współczucia. (...) Widać, że nie wrzucają wszystkich młodych ludzi do jednego worka, że każdy młody to musi brać narkotyki. Chcieli mi pomóc i za to chcę im serdecznie podziękować." - pisze w liście do dyrekcji pogotowia Karolina z Rzeszowa.

Dawid Inglot w pogotowiu pracuje od trzech lat. Śmieje się, że jak był mały, to bał się karetek. Dziś wcale nie czuje się superbohaterem. Sytuację opisaną w liście przez Karolinę pamięta doskonale.

- Dziewczyna siedziała na klatce. Z początku miała do nas negatywny stosunek, ale powoli zaczęła się otwierać i rozmawiać. Można powiedzieć, że nasza pomoc polegała na leczeniu słowem. To było bardziej wsparcie psychiczne - opowiada Dawid, i dodaje, że im dłużej ratownik pracuje w zawodzie, tym bardziej się boi. - Wiemy, czego możemy się spodziewać.

- Przyznam, że czujemy się dość nieswojo, gdy ktoś nas tak wynosi na piedestał, że są specjalne podziękowania - mówi skromnie Sławomir Kowalewski. - Jesteśmy przyzwyczajeni raczej dostawać po głowie. Nie robimy tego po to, by ktoś nas chwalił, nie robimy tego dla pieniędzy. Po prostu staram się w danym momencie wykonywać wszystko tak, jak trzeba. Ode mnie oczekuje się profesjonalizmu.
"Proszę mi pomóc, bym osobiście mogła spełnić mój dług wdzięczności i uścisnąć ręce, które ratowały moje życie. (…) To ciężka i odpowiedzialna praca, niosą wszystkim ratunek w potrzebie. Gratuluję tak dobrych i grzecznych pracowników." - Aleksandra z Rzeszowa.

- Staramy się wytworzyć atmosferę zaufania między nami a pacjentem, tak by czuł się przy nas bezpiecznie - podkreśla Bartłomiej Kaczor. - Chodzi o to, by on sam wpłynął na zmianę swojego samopoczucia. Dlatego staramy się najpierw pomagać dobrym słowem.

Trudno pozbyć się wspomnień

Ratownicy mówią, że bardzo mało jest przypadków typowo książkowych, każdy jest inny i do każdego trzeba podejść indywidualnie.
Bartłomiej: Jak jedziemy do wypadku, to mniej więcej wiemy, na co się nastawić, bo dyspozytor daje nam podstawowe informacje. Jednak nic dwa razy nie dzieje się tak samo, nikt nigdy nie ma takich samych obrażeń.

"Ratownicy to osoby dobrze wyszkolone, potrafiące poradzić sobie w dość skomplikowanych sytuacjach. Bez paniki, bez zastanowienia przystępują w spokoju, ale zdecydowanie do udzielania pierwszej pomocy. Potrafią dobrze postawić diagnozę, wkłuć się w żyły, wesprzeć psychicznie chorego i udzielić informacji na zadane pytania" - Zofia, pielęgniarka z Domu Pomocy Środowiskowej w Woliczce.

Mówią, że praca w pogotowiu daje im dużo satysfakcji. Ale oprócz przyjemnych chwil związanych ze świadomością, że uratowało się komuś życie, każdy ratownik dźwiga również bagaż traumatycznych wspomnień.

- Ciężko jest je wyprzeć z pamięci - mówią. - Nikt nie jest stworzony do oglądania takich rzeczy na co dzień. Ktoś jednak musi wykonywać tę pracę. Ze stresem radzimy sobie sami, pracy nie zabieramy do domu

Bywa, że witają nas pistoletem

Czasem jest im przykro, kiedy czytają w prasie, że na miejscu wypadku była straż pożarna i policja. O pracownikach pogotowia nie ma ani słowa.
- My jesteśmy w prasie tylko wtedy, kiedy kogoś źle przetransportujemy lub narzeka się na dyspozytora - nie potrafią ukryć rozgoryczenia. - Jedziemy do pacjenta i nie możemy dać po sobie poznać, że 15 minut temu byliśmy przy zgonie dziecka. Resetujemy licznik i działamy według procedur od nowa. Nie możemy mieć czegoś takiego jak gorszy dzień. Nie możemy być rozdrażnieni czy rozkojarzeni.

"Na ręce dyrektora składam podziękowania dla pani dyspozytorki Doroty Zielińskiej, która przyjęła moje rozpaczliwe wezwanie karetki do mojego męża Antoniego. Dziękuję za jej profesjonalizm zawodowy, rzeczowość, opanowanie i szybkość w podjęciu decyzji. Dziękuję również ratownikom medycznym za ich profesjonalne działanie w pierwszych minutach ratowania życia mojemu mężowi." - Rozalia z Rzeszowa.

- Te podziękowania, które przyszły do dyrektora, to jest mniej niż jeden procent tego, co robimy - mówi Łukasz Maraj. - Na dyżurze mamy średnio od sześciu do dwunastu wyjazdów.

Nie zawsze są witani z otwartymi rękami. Zdarza się, że ktoś postraszy ich pistoletem, nożem albo próbuje ukłuć strzykawką.
- Niektórzy pacjenci uważają, że skoro ratownik dostaje za pracę pieniądze, to już nie należy mu się szacunek - mówią ratownicy. - Bardzo często karetka traktowana jest też jak taksówka, która ma kogoś tylko przewieźć do szpitala albo na badania.

- Pacjenci raczej nie dziękują, a czasem są wręcz roszczeniowi. Chociaż jak już nam ktoś sporadycznie dziękuje, to najczęściej zaraz po interwencji - mówi Jacek Zeńko.

"Chciałem personelowi serdecznie podziękować, za życzliwość i fachowość jakiej doznałem z ich strony" - Tadeusz z Trzebowniska.

- Z groźbami karalnymi spotykamy się średnio raz w tygodniu - opowiada Andrzej Sewerniak. - Jeździ się w różne środowiska i trudno jest ocenić, czy ryzyko jest realne, czy tylko ktoś straszy. Pozytywy? No są. Raz czułem taka prawdziwą satysfakcję z pracy podczas interwencji w akademikach. Student wypadł z okna, a zebrani przy nim młodzi ludzie rozstąpili się przed nami z szacunkiem.

Najtrudniejsi pacjenci - dzieci

"Pragnę serdecznie podziękować, za profesjonalną pracę pracowników pogotowia. W dniu 8 maja karetka przyjechała do mojej córeczki, która miała rozcięte czoło. Ratownicy mieli wspaniałe podejście do dziecka, byli sympatyczni i świetnie wywiązali się z obowiązków" - Urszula z Chmielnika.

- To był wyjazd do kilkuletniej dziewczynki z urazem głowy - opowiada Piotr Rybak. - Sytuacja nie była dramatyczna. W zasadzie chodziło o odpowiednie podejście i uspokojenie i mamy, i córeczki. Obie były roztrzęsione, zapłakane. Na szczęście obie się uspokoiły. Najtrudniej jest właśnie podejść odpowiednio do dziecka, tak by ono przestało się bać. A po tym wyjeździe mieliśmy podobną interwencję, też z dzieckiem, ale ono w ogóle nie dało się uspokoić.
Każdy dyżur jest inny, każdy dzień jest inny.

- Czasem mam tak, że w jeden dzień kocham tę pracę, a na drugi dzień jej nienawidzę - mówi szczerze Piotr. - Spotykamy się na co dzień z różnymi rzeczami. Czasem są wyjątkowo śmieszne, a czasem tak tragiczne, że nie chce się myśleć.

A ludzie tylko patrzą i oceniają

Ciągle pracują pod presją. Ludzie oceniają ich działania, patrząc z boku. - Często słyszymy: a czemu tym prądem nie strzelaliście? Albo: intubujcie! Ludzie oglądają seriale i wydaje im się, że już wszystko wiedzą lepiej. Nie mają jednak pojęcia o procedurach, którymi musimy się kierować. Czasem wydaje im się, że nie robimy wszystkiego, co możemy. Staramy się nie reagować na takie rzeczy i nie wchodzić w dyskusje, bo musimy się koncentrować na ratowaniu życia.

"Chciałam podziękować doktorowi Jarosławowi Fludzińskiemu z Dynowa. Ofiarna i sumienna pomoc lekarska uratowała mi życie, a szczególna troska o moją osobę zasługuje na specjalne uznanie i podziękowania." - Irena z Poznania.

- Pracujemy w trzech, więc bywa ciężko - opowiada Bogusław Sieńko, który od 27 lat pracuje w podstacji pogotowia w Dynowie. - Stres jest duży i z biegiem lat coraz większy. Rodzina też to w domu odczuwa, bo widzi, że denerwuję się z byle powodu. Nie opowiadam im jednak o tym, co dzieje się w pracy, to tajemnica.
***
Ratowników i dyspozytorów z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego, którzy zasługują na wyróżnienie i pochwały, jest dużo więcej. Niestety, podczas naszej rozmowy wielu z nich musiało pojechać na akcje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24