Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karol Staryszak, szybownik, który wzbił się na wyżyny

Cezary Kassak
Szybując w przestworzach, Karol Staryszak jest w swoim żywiole.
Szybując w przestworzach, Karol Staryszak jest w swoim żywiole. archiwum prywatne
- Latanie szybowcem to frajda i relaks. Ale kiedy walczysz o medale, buzuje adrenalina - opowiada Karol Staryszak, mistrz świata i Europy w szybownictwie.

Gdy trzy lata temu prezentowaliśmy w Nowinach sylwetkę szybownika Karola Staryszaka, miał on już w dorobku m.in. tytuł mistrza Europy, dwa brązowe krążki mistrzostw świata i pięć złotych medali mistrzostw Polski. Na przełomie lipca i sierpnia zeszłego roku w Lesznie popisał się jeszcze większym wyczynem. Pokonał plejadę doskonałych zawodników z wielu państw, sięgając po mistrzostwo świata.

- Przed zawodami miałem nadzieję na dobre miejsce, chociaż o zwycięstwie trudno było myśleć - mówi Karol Staryszak. - W szybownictwie zresztą niczego nie da się przewidzieć. Sukces w tym sporcie to wypadkowa doświadczenia, umiejętności, ale i szczęścia. Swoje trzy grosze wtrąca jeszcze pogoda, wszak jest nieprzewidywalna i lubi płatać figle.

Podniebny thriller z happy endem

W Lesznie aura również była trudna, zmienna. - Raz wlatywało się w obszar zupełnie bezchmurny, po czym trafiało się w miejsce, w którym chmury były ogromne, wypiętrzone. Ciężko było znaleźć najlepsze noszenie - opowiada pan Karol, który rywalizował w klasie 18-metrowej, a startował, tak jak zazwyczaj w ostatnich latach, na niemieckim szybowcu "ASG 29".

Latał w parze z Łukaszem Wójcikiem. Szybownicy na zawodach mają bowiem możliwość tworzenia swego rodzajuteamów. Ich członkowie pomagają sobie nawzajem, razem planują trasę. Każdy jednak zbiera punkty na własne konto.

- Startowanie w teamie ma zalety, ale też wady - podkreśla Karol Staryszak. - Czasami powstają napięcia związane z tym, że jednemu idzie lepiej, a drugiemu gorzej. Może się tak zdarzyć, że latając w parze albo w trójce, zyskamy trochę punktów, natomiast stracimy… przyjaciela.

Złoty medal leszczyńskiego czempionatu Karol Staryszak zapewnił sobie po zaciętej, dramatycznej walce. Drugiego w klasyfikacji Nowozelandczyka Johna Couttsa wyprzedził o siedem punktów. W szybownictwie taka różnica to praktycznie tyle, co nic. - W przeliczeniu na czas - to mniej niż minuta. A w powietrzu spędzamy kilkadziesiąt godzin - tłumaczy szybownik.

- Pierwsze, nieoficjalne i niekompletne, wyniki wskazywały zresztą na triumf Nowozelandczyka - uzupełnia. - Ostatecznie jednak to ja stanąłem na najwyższym stopniu podium. Moment, kiedy podczas uroczystej dekoracji, na Rynku w Lesznie, odegrano "Mazurka Dąbrowskiego", był bardzo wzruszający…

Laury dla Podkarpacia

Pierwsze kroki w chmurach stawiał przeszło dwie dekady temu w Aeroklubie Warszawskim. Pochodzi z lotniczej rodziny. Na szybowcach i samolotach latali jego mama, brat, a także tata - niegdyś członek samolotowej kadry narodowej, który był między innymi zawodnikiem Aeroklubu Rzeszowskiego.

W zawodach szybowcowych Karol Staryszak zaczął startować w drugiej poł. lat 90. Konsekwentnie podnosił swoje umiejętności, rozwijał skrzydła, tyle że nie zawsze potrafił znaleźć wspólny język z dyrektorem Aeroklubu Warszawskiego. Postanowił nawiązać współpracę z Aeroklubem Mieleckim. Pod szyldem tego aeroklubu osiągnął wiele znaczących sukcesów, chociaż nie mistrzostwo świata.

Na początku 2014 roku zmienił bowiem barwy (aero)klubowe. Związków z naszym regionem jednak nie zerwał.
- Aeroklub Mielecki, z którym współpraca sympatycznie mi się układała, niestety, nie dostał licencji sportowej. Z tego powodu ja także nie miałbym swojej licencji. Dlatego przepisałem się do Aeroklubu Podkarpackiego. Znałem w tym aeroklubie kilka osób i najłatwiej, najszybciej mogłem się z nimi dogadać - wyjaśnia.

Dyscyplina sportowa non profit

Zasady zawodów szybowcowych są dość proste. - Jeśli tylko pogoda pozwala, każdego dnia udajemy się na jakąś trasę. Tę trasę układa kompetentna osoba, która analizuje warunki atmosferyczne czy przestrzeń powietrzną. Na przykład są strefy, w których poruszają się samoloty komunikacyjne, i my tam latać nie możemy. Trasy są różne, liczą od 200 do nawet 1000 kilometrów dziennie. Cała sztuka polega na tym, aby taką trasę pokonać możliwie najszybciej - tłumaczy.

Jak dodaje, sposób latania sportowego różni się od czysto hobbystycznego szybowania. - Takie "niezawodnicze" fruwanie to kapitalna forma relaksu, odskocznia od codziennych spraw. Natomiast sportowa rywalizacja, nie ukrywam, jest wyczerpująca psychicznie; adrenalina aż buzuje. Nieraz jestem tak zaaferowany, że nie wiem nawet, gdzie się znajduję i nad jakim miastem czy rzeką przelatuję; rzadko patrzy się w dół. Dopiero później głowię się, gdzież ja to wtedy byłem - uśmiecha się mistrz świata.

Polscy szybownicy na ogół nie mogą liczyć na to, że z uprawiania tego sportu będą czerpać wymierne korzyści materialne.

- Cóż, jest to dyscyplina mało medialna i nieolimpijska. O sponsorów niełatwo, a wsparcie, jakie dostajemy z ministerstwa sportu, jest znikome w porównaniu z przedstawicielami innych dyscyplin - ubolewa Staryszak. - Pilot szybowcowy musi ponosić rozmaite koszty. Udział w mistrzostwach świata stwarza szansę, by finansowo mniej więcej wyjść na zero. Ale żeby tak się stało, trzeba te mistrzostwa wygrać… Ktoś, kto zajmie na przykład piątą lokatę, będzie już na dużym finansowym minusie.
Teraz już bez presji

Nasz rozmówca, absolwent pilotażu na Politechnice Rzeszowskiej, na co dzień pracuje jako pilot samolotowy w liniach Wizz Air. Jest kapitanem airbusa A320. - Kiedy zaczynałem pracować w lotnictwie, bywałem przejęty, stremowany - wspomina. - Dziś już stresu nie odczuwam. Pasażerowie czasem dziwią się, że my, piloci, przed startem jesteśmy wyluzowani, roześmiani. A przecież dla nas wzbijanie się w powietrze to już chleb powszedni.

Przez lata mieszkał w Warszawie; niedawno się przeprowadził. - W firmie zaproponowano mi awans. Warunkiem otrzymania tego awansu były przenosiny do Gdańska. Przyjąłem propozycję i razem z narzeczoną zdążyliśmy się już zadomowić na Wybrzeżu - opowiada.

Praca zawodowa pochłania mnóstwo jego czasu. - Pracodawcy szczycą się moimi osiągnięciami w sporcie szybowcowym, starają się iść mi na rękę, ale etat w lotnictwie coraz trudniej pogodzić z karierą zawodniczą - przyznaje. - Nie zawsze mogę liczyć na to, że na czas zawodów dostanę urlop. Zmagania krajowe to jeszcze mały problem - trwają tylko tydzień. Ale już pobyt na mistrzostwach świata lub Europy zajmuje ok. trzech tygodni.

Z uczestnictwa w zawodach rezygnować wszakże nie zamierza. - Niektórzy twierdzą, że jestem w optymalnym wieku, aby zwyciężać (Karol Staryszak urodził się w 1977 roku - red.) - mówi. - Myślę jednak, że (na przykład na mistrzostwach świata) chyba nie będę już odczuwał takiej presji i ciśnienia, żeby wygrać. Będę mógł latać na większym luzie. Teraz już nic nie muszę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24