Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdzisław Napieracz: Piłka jest jak kochanka

Bartosz Michalak
Rozmowa ze Zdzisławem Napieraczem, który bez mała 40 lat temu ze Stalą Rzeszów zdobył piłkarski Puchar Polski.

Ponoć, jak młody człowiek chce usłyszeć kilka pikantnych historii związanych z historią podkarpackiej piłki, to najlepiej, jak poprosi o rozmowę Zdzisława Napieracza.
Ale publicznie o wszystkim pisać nie będziemy, bo potem we dwóch będą nas ścigać. Moje życie jest barwną historią. Wychowałem się w robotniczej rodzinie, w której pracował tylko ojciec. Mieszkaliśmy w obskurnej, pożydowskiej kamienicy na Bernardyńskiej w Rzeszowie. Piłka od zawsze była całym moim życiem. Z czasem zacząłem być coraz bardziej perspektywicznym młodym piłkarzem, ale w domu wciąż gotowało się obiady na godzinę, na którą ojciec wracał z pracy...

To znaczy?
Opowiem o debiucie w Stali Rzeszów. Węgierski trener Karoly Kontha rzucił mnie na głęboką wodę. Graliśmy w I lidze z GKS-em Katowice. Mecz był o piętnastej. Nieoczekiwanie rozegrałem pełne 90 minut. Chciałem, aby obiad był tak na trzynastą, żebym mógł coś zjeść przed grą. Mama spojrzała na mnie, jak na wariata (śmiech). Na stadion poszedłem razem z młodszym bratem. Śmialiśmy się po drodze, że gdyby ludzie wiedzieli, że w tym meczu będą grać zawodnicy wyglądający jak ja, to na stadion przyszłoby nie kilkanaście tysięcy, ale dwieście osób. Szedłem w japonkach, w starych, dziurawych spodenkach i w koszulce bawełnianej, która dzisiaj kosztowałaby maksymalnie sześć złotych. Na obiekt dostałem się tylko dzięki temu, że kierownik zauważył, jak na bramie… nie chcieli mnie wpuścić. Takie czasy. Mecz z Katowicami wygraliśmy 2-1. Tata był ze mnie dumny, całe spotkanie głośno mi kibicował, ale gdybym zaczął się za dużo odzywać w domu, momentalnie dostałbym "szpica". Podobnie zresztą było w szatni. Grywałem coraz więcej, ale do starszych piłkarzy dalej mówiłem na "pan".

Jako, za przeproszeniem, gówniarz zaczął pan grać w pierwszej lidze, ale wysłano pana do trzecioligowej Stali Stalowa Wola?
W mediach zaczęło być coraz głośniej o tym, że Stal Rzeszów w chamski sposób podbiera zawodników innym klubom. Między innymi chodziło o dwóch graczy "Stalówki", z którymi rzeszowscy działacze dogadali się "pod stołem". Konkretnie mowa o Janie Gawliku i Bolesławie Bielu, których rzeszowscy działacze zabrali ze Stalowej Woli w nocy, razem z… meblami. Mój transfer miał być swego rodzaju zadośćuczynieniem. Miał uciszyć artykuły ukazywane w "Sztandarze Młodych". Buntowałem się, bo była to dla mnie degradacja sportowa. Często zdarzało się, że w nocy przyjeżdżali do mnie czarną "Wołgą" działacze i zabierali na rozmowy z dyrektorem WSK.

I w końcu pan zmiękł.
Ktoś mi poradził, że mogę na transferze nieźle zarobić. Ostatecznie w budynku Stali Rzeszów zebrali się prezesi obu klubów. Wyglądało to tak, że najpierw podszedłem do jednego stolika, podpisałem zgodę na dobrowolne odejście z klubu oraz umowę, że po dwóch latach wrócę na Hetmańską, a następnie do stolika "Stalówki", przy którym podpisałem nowy kontrakt. W ten sposób dostałem pieniądze z dwóch źródeł. Takiego transferu nie było chyba w annałach futbolu.

Dlaczego Stal Stalowa Wola chciała akurat Napieracza?
Miałem już za sobą występy w pierwszej lidze, a w meczu trzecioligowych rezerw Stali Rzeszów przeciwko JKS-owi Jarosław, na który specjalnie przyjechali stalowowolscy prezesi, strzeliłem 6 goli.

Z czym najbardziej kojarzy się Panu Stalowa Wola?
Ze wspólnymi imprezami piłkarzy i bokserów. Powodów do balowania nie brakowało. Pięściarze byli w "gazie", my zrobiliśmy awans do drugiej ligi. Dobrze wspominam nasze spotkania w Miejskim Domu Kultury. Tam naprawdę trzeba było uważać na głowy.

Z jakiego powodu?
Z pierwszego piętra często fruwały kufle na parter. Jak ktoś oberwał, to był tylko i wyłącznie jego problem.

Pana żona nie miała nic przeciwko takim"schadzkom?
"Sznyclu", ja ożeniłem się dopiero w wieku 29 lat. Większość śmiała się, że uciekłem przed płaceniem "bykowego", czyli podatku za bycie kawalerem.

Wróćmy jeszcze do wątku dotyczącego pana pobytu w "Stalówce".
Pierwszy mecz zagrałem zaledwie po dwóch treningach z drużyną, do której dołączyłem na przedmeczowe zgrupowanie do Baranowa Sandomierskiego. Wygraliśmy z Rakowem Częstochowa. Miałem niespełna 21 lat, byłem bardzo przywiązany do rodziców, dlatego często kursowałem do rodzinnego domu. Moim pierwszym trenerem w Stali był Jerzy Kopa. Świetny fachowiec, dzięki któremu zrozumiałem, że piłka jest jak kochanka.

Czyli?
Jeśli jej odpowiednio nie będziesz pieścił, to pójdzie do kogoś innego.

Bez żadnych problemów zaaklimatyzował się pan w nowej szatni?
Kochany, klimatyzację to sobie w samochodzie można włączyć. Jak ktoś jest dobry, to zagra wszędzie. Co ciekawe, w barwach "Stalówki" miałem okazję grać później przeciw Stali Rzeszów, która spadła do drugiej ligi. W Rzeszowie, w Wielką Sobotę strzeliłem nawet gola na 1-1. Moja mama była przerażona, jak słyszała komentarze kibiców typu: "Co ten skur… zrobił?". Mijały kolejne miesiące i w końcu musiałem podjąć decyzję, w jakim klubie chcę kontynuować karierę.

Wybrał pan Stal Rzeszów.
Mieszkanie proponowali mi działacze obydwu klubów, ale to w Rzeszowie było większe. A tak poważnie, to chciałem żeby moi rodzice w końcu mogli się wyprowadzić z tej obskurnej, pełnej szczurów kamienicy. To umożliwił im mój powrót do Stali Rzeszów, z którą w jednym sezonie awansowałem do pierwszej ligi i sensacyjnie zdobyłem Puchar Polski. Wcześniej jednak byłem zawieszony na kilka miesięcy, bo zwlekałem z podjęciem decyzji. Wówczas odbył się mecz reprezentacji gazety "Nowiny", którą wybierali czytelnicy, ze Stalą Mielec. Ze "Stalówki" przyjechali moi przyjaciele: Zbyszek Hnatio, Dzidek Żelichowski i Kaziu Goleń. Jako niezrzeszony zostałem nominowany przez czytelników kapitanem zespołu. Graliśmy na stadionie Stali Rzeszów przy dwudziestotysięcznej widowni. Mielec wygrał 3-2, ale to właśnie podczas tego spotkania działacze dogadali się w mojej sprawie.

Pogadajmy o dwóch Pucharach Polski, które zdobył Pan kolejno ze Stalą Rzeszów i z Zagłębiem Sosnowiec.
Zacznę od tego, że w Sosnowcu miałem przyjemność grać razem z późniejszym trenerem Stali Stalowa Wola, Władkiem Szaryńskim. Takiego człowieka jak "Szarik" nigdy w życiu nie spotkałem. To był gość, który potrafił rozpocząć wieczorem opowiadanie kawału i nagle w swoim, powolnym stylu mówił: "Wiecie co chłopaki, jutro wam dokończę. Idę spać". Ile to razy zdarzało nam się zawracać do jakiejś miejscowości, bo "Szarik" przypomniał sobie, że na stoliku zostawił dokumenty…

Jak to było z tymi pucharami?
Ze Stalą Rzeszów w finale graliśmy na stadionie Cracovii z Rybnikiem, wcześniej pokonując takie drużyny jak: Pogoń Szczecin czy Stal Mielec. Po karnych wygraliśmy 3-1. Co ciekawe, po sześciu strzałach było tylko 1-0, po tym jak trafiłem w pierwszej próbie. W Zagłębiu finał graliśmy na Stadionie Śląskim z Polonią Bytom. Wygraliśmy 1-0. Dzięki tym dwóm zwycięstwom miałem okazję rozegrać kilka meczów w dawnym Pucharze Zdobywców Pucharów. Nigdy nie zapomnę wyjazdu na mecz do PAOK-u Saloniki. W Grecji panował prawdziwy kocioł. Czułem się trochę jak za młodych lat, kiedy podawałem piłki na meczach.

Z jakiego względu?
Jako podawacz piłek zadebiutowałem w meczu Stali Rzeszów z Gwardią Warszawa. W Stali grał mój idol z dzieciństwa Ludwik Poświat. Byłem świadkiem okropnych wyzwisk pomiędzy nim a bramkarzem gości. Do tego dochodziły krzyki kibiców. Przekleństwa swoją drogą, ale wyzwiska typu: alkoholik, kryminalista - robiły na małym dziecku, duże wrażenie. Z jednej strony byłem zszokowany i wystraszony, z drugiej zafascynowany niezwykłą atmosferą na trybunach. W Rzeszowie jest coraz mniej osób, które pamiętają, że na stadion Stali przychodziło kiedyś po trzydzieści tysięcy ludzi!

Awans ze "Stalówką" do drugiej ligi czy awans ze Stalą Rzeszów do pierwszej - impreza, po którym z tych wydarzeń trwała dłużej?
O tym to ja już pogadam dłużej z "Krzysiem" Muskałą, Luckiem Trelą, Władkiem Wydrą czy Stasiem Szado (sportowe legendy Stali Stalowa Wola - red.). Ty to zaraz wszystko byś na papier chciał sprzedać (uśmiech). Dobrze, że przyjechałeś, to teraz mam numery telefonów do nich wszystkich. Wykupię sobie jakieś darmowe minuty i urządzę małą konferencję. Skurczybyki zawsze czekali na mnie pod moim pokojem w hotelu robotniczym, jak dostawałem wypłatę (śmiech).

Dlaczego?
Dobrze wiesz, dlaczego. Ale za to pewnie nie wiesz, jak wyglądał nasz awans z Rzeszowem do pierwszej ligi.

Nie mam pojęcia.
Pojechaliśmy na ostatni mecz sezonu do Bielska - Białej. Walczyliśmy o pierwszą ligę z GKS-em Katowice, który w ostatniej kolejce grał z Siarką w Tarnobrzegu. Nam do awansu wystarczał remis. Do osiemdziesiątej minuty prowadziliśmy 1-0. Za chwilę było 1-1, a w ostatniej akcji meczu strzelili nam po rzucie różnym na 2-1. Byliśmy przekonani, że przegraliśmy ten upragniony awans. W szatni i w autobusie panowała grobowa cisza. Niektórzy mieli łzy w oczach. Nagle w radiu podali informację, że do pierwszej ligi awansowała Stal Rzeszów. Okazało się, że Siarka nieoczekiwanie pokonała Katowice 3-0. To, co działo się później, po powrocie do Rzeszowa niech zostanie między nami.
Gdzie świętowaliście?
W restauracji "Piekiełko", która znajdowała się pod starym Hotelem Rzeszów. Orkiestra zagrała nam "Sto lat" i było pięknie.

Który piłkarz zrobił na Panu największe wrażenie?
Zygfryd Szołtysik z Górnika Zabrze. Na jednym metrze dwa razy założył mi siatę. Zderzyłem się kolanami, ale wstydu nie czułem, bo to był profesor. Zresztą udało mi strzelić górnikom gola. Tak się złożyło, że profesjonalnym piłkarzem byłem w czasach, w których polska piłka była najsilniejsza. Reprezentacja osiągała super wyniki, a jak zajęła na Mistrzostwach Świata w Argentynie w 1982 roku piąte miejsce, to dziennikarze uznali to za klęskę. W pewnym momencie selekcjoner Jacek Gmoch interesował się mną poważnie, ale widocznie konkurencja była zbyt mocna.

Z czego wynikał Pana konflikt z dziennikarzami?
Konflikt to chyba za duże słowo. Kilka razy zdarzyło mi się ściąć z dziennikarzami, kiedy bezpardonowo potrafili na przykład wejść w przerwie meczu do szatni. Padały ostre słowa, bo wynik nie zawsze był dobry i z nerwami też było różnie. W każdym razie noty w prasie sportowej zazwyczaj miałem wystawiane trochę po złości.

Skąd wziął się pana pseudonim Homa?
Na stadionie rzeszowskiej Stali zawsze urzędował gospodarz o pseudonimie Homa, który jak spał, to opierał się na miotle. Mój starszy brat, który też był piłkarzem Stali, w takich sytuacjach robił mu na złość i podcinał tę miotłę, przez co ten lądował na ziemi. Jak tylko pojawiłem się na treningach, ktoś ze starszyzny momentalnie nadał mi pseudonim Homa.

Co dzisiaj robi Zdzisław Napieracz?
Mam półtorarocznego wnuka Kubę, któremu staram się poświęcać dużo czasu. Jestem trenerem w Koronie Rzeszów. Walczymy o awans do okręgówki. Poza tym moją pasją są książki. Potrafię czytać reportaże Ryszarda Kapuścińskiego, a za chwilę sięgnąć po jakiś rosyjski kryminał. Żona traci do mnie czasami cierpliwość, bo lubię się zaczytać na wiele godzin.

Nie żałuje pan, że nigdy nie zdecydował się na rozpoczęcie poważnej kariery trenerskiej?
Dość późno przestałem grać w piłkę, bo dopiero w wieku 46 lat. Na treningu w wyniku zderzenia z bramkarzem, doznałem pęknięcia przepony. Prowadząc trzecioligowy Zelmer Rzeszów, dostałem propozycję pracy na zapleczu ekstraklasy. Moja kilkuletnia wówczas córka miała jednak problemy zdrowotne. Miałem do wyboru karierkę, albo zachowanie się jak porządny człowiek. Żałuję jedynie, że nie mogę już wychodzić na boisko i grać. Tego brakuje najbardziej.

Kiedy ostatnio był Pan w Stalowej Woli?
Blisko dziesięć lat temu. Prowadziłem trampkarzy Resovii, ale jej kibice jasno dawali mi do zrozumienia, że Napieracz nie powinien pracować z młodzieżą "Pasów". Wyzwiska, wulgarne okrzyki - nie mogłem pozwolić sobie na takie rzeczy. Przyznaję, że Stalowa Wola zmieniła się nie do poznania. Kiedyś, idąc na skróty na stadion, musiałem przejść przez trzy lasy (uśmiech). Tym bardziej jestem ciekawy, jak wygląda teraz miasto. Niewykluczone, że wybiorę się tam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24