Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Cyrwus: lepiej być popularnym aktorem niż niepopularnym

Hubert Lewkowicz
- Nigdy nie zabiegałem o popularność, choć nie uważam, żeby była ona czymś złym - mówi Piotr Cyrwus
- Nigdy nie zabiegałem o popularność, choć nie uważam, żeby była ona czymś złym - mówi Piotr Cyrwus Hubert Lewkowicz
To, że ludzie uwierzyli, że jestem Ryszardem Lubiczem, to mój sukces. Teraz nagrodą za pracę w telewizji jest dla mnie udział w reklamie - opowiada aktor Piotr Cyrwus.

- Denerwują pana pytania o Rysia z "Klanu"?

- Nie, nie denerwują mnie, niemniej jednak nie po to rezygnowałem z intratnego - jak określała to prasa - zajęcia, bym ciągle teraz wracał do przeszłości. Przeszłość, owszem, jest dla mnie ważna, bo trzeba mieć pamięć historyczną, ale wolę żyć teraźniejszością i przyszłością. Nie wstydzę się tego, że grałem w "Klanie", szkoda jednak, iż ludzie czasem nie mają wyczucia i nie pamiętają o tym, że aktor wolałby być znany pod swoim nazwiskiem.

- Zdarza się, że ktoś do pana jeszcze mówi "panie Rysiu"?

- Tak, ale to też jest jakiś mój sukces. Przez czternaście lat grałem tę postać tak, że ludzie uwierzyli, że jestem Ryszardem Lubiczem. Taki jest mój zawód.

- Dziś telenowele wylewają się z każdej stacji. Gdy startował "Klan", było to zjawisko prawie nieznane. Czuł pan wtedy, że to się może tak rozwinąć?

- Z naszego, aktorskiego, punktu widzenia, jest to po prostu praca, którą chcemy wykonać jak najlepiej. Kiedy rozpoczynaliśmy pracę w "Klanie", grałem na stałe w Teatrze Starym w Krakowie. Na zdjęcia jechałem, nie wiedząc za wiele o tym przedsięwzięciu. Traktowałem je jak film. Straszono nas potem, że to potrwa najwyżej trzy miesiące, tymczasem zrobiło się z tego czternaście lat, a dla niektórych kolegów - jeszcze więcej. Jak wszyscy w Polsce, także i my, aktorzy, przechodzimy transformację i też się cały czas uczymy. Do tej pory zresztą miewamy dylematy, czy wziąć rolę w telewizji czy czekać na wyjątkowe propozycje. To jest kwestia wyboru. Pewnie nigdy nie przyjechałbym grać w Przemyślu, gdyby nie rola w "Klanie".

- Teraz można w telewizji zobaczyć także pana w reklamie. Jeszcze dwa lata temu mówił pan, że nie dostaje pan takich propozycji.

- Kiedyś myślałem, że gra w telenoweli wiąże się automatycznie z wieloma propozycjami występowania w reklamie. Okazało się jednak, że musiałem zrezygnować z roli w telenoweli, by takie oferty się pojawiły, jedna za drugą. Myślę, że to też jest swego rodzaju nagroda za pracę w telewizji, bo ktoś mi zaufał, wykładając niemałe przecież pieniądze. Z tego co wiem, reklama odnosi skutek, a firma jest zadowolona, bo osiągnęła swój cel marketingowy.

- Reklamuje pan sklep internetowy. A sam pan robi zakupy w Internecie?

- Tak, właśnie w tej firmie. Zdarza mi się to coraz częściej.

- Jest pan na bieżąco z Internetem, z nowinkami technicznymi?

- Nie tak jak moje dzieci, ale staram się być na bieżąco. Zdarza mi się czytać nawet e-booki. Jednak gdy uczę się roli, to - pomimo że mam tablet - wolę tradycyjną kartkę. Przyzwyczaiłem się do tego, podobnie jak do pisania piórem.

- Pan jest góralem z Waksmundu. Czuje pan w sobie tę "góralskość"?

- Oczywiście, bo to są moje korzenie. To jest moje paliwo, mimo że z Waksmundu wyjechałem w wieku dziewiętnastu lat. Bywam tam, choć od śmierci moich rodziców coraz rzadziej, bo wciąż trudno mi się z tą śmiercią pogodzić. Tak, "góralskość" jest skarbem, który staram się pielęgnować.

- Jeździ pan powędrować po Gorcach lub Tatrach?

- Raczej po Tatrach. Dwa razy w roku jedziemy z żoną w Tatry. Mam swoje ulubione miejsce, którym jest schronisko Murowaniec. Lubimy też Bukowinę, która jest naszym miejscem wypadowym w góry.

- Ma pan wciąż w domu kolekcję pucharów za osiągnięcia sportowe?

- W tej chwili mieszkamy w dwóch miastach - trochę w Warszawie, a trochę w Krakowie. Mam zamiar teraz odkopywać te puchary, one gdzieś w naszym krakowskim mieszkaniu są.

- Sport jest wciąż dla pana ważny?

- W dalszym ciągu aktywność fizyczna gra dużą rolę w moim życiu, chociaż jestem coraz starszy i dotykają mnie czasem jakieś kontuzje. Dzięki sportowi można jednak intensywnie pracować, bo nasz zawód wymaga, by być cały czas w dobrej kondycji fizycznej.

- Jest pan z tych krakowian, którzy uważają, że nie ma lepszego miejsca na ziemi niż Kraków?
- Nigdy nie byłem aż takim krakowianinem, sam jestem przecież ludnością napływową. Lubię i Kraków, i Warszawę. Zaraz po szkole wyciągnąłem żonę z Krakowa, by zaangażować się w Teatrze Polskim, u Dejmka. Warszawa ciągle za mną chodziła, pomimo że potem sprowadziliśmy się do Krakowa, zresztą przez Łódź. Ja darzę sympatią Warszawę, bo ona jest dobra dla mojego zawodu. Lubię dużo pracować i na razie starcza mi na to sił. Odpowiada mi centrum tego miasta, ten warszawski pęd, lubię rano włączać się do ruchliwego życia.
- Nie przeszkadza panu to, że Warszawa jest w samym centrum wydarzeń, a tam towarzyszą wam tabloidy i serwisy plotkarskie? Bywał pan przecież bohaterem takich mediów.
- Nie kontroluję tego. Wie pan, ilu ja udzieliłem wywiadów, których nie udzieliłem? Nigdy nie zabiegałem o popularność, choć nie uważam, żeby była ona czymś złym. Zawsze lepiej być popularnym aktorem niż niepopularnym. Oczywiście, drażni mnie czasem utożsamianie mnie z jedną rolą w telenoweli, chociaż zagrałem parędziesiąt ważniejszych dla mnie ról. Jednak dzięki popularności mogę teraz pojechać ze spektaklem do Los Angeles, jeździć po Europie i po Polsce. Nie lubię tylko używanego w tabloidach słowa "celebryta", bo ja mam swój zawód, a celebryta to zupełnie co innego. Nie będę się jednak kopał z koniem, takie mamy czasy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24