Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jeden pan Czesław i ponad trzysta "Panów Tadeuszów"

Andrzej Plęs
"Pan Tadeusz" po polsku, hebrajsku, francusku, koreańsku i w kilkunastu innych językach. W świątyni dumania tylko słowo, refleksja i pomysł, za ścianą świat trochę obcy, bo nieznający ludowej mistyki, zabiegany do tego stopnia, że niedostrzegający urody drewnianego świątka, wpatrzony w ekran, więc niewidzący dyskretnego uroku słowa pisanego.
"Pan Tadeusz" po polsku, hebrajsku, francusku, koreańsku i w kilkunastu innych językach. W świątyni dumania tylko słowo, refleksja i pomysł, za ścianą świat trochę obcy, bo nieznający ludowej mistyki, zabiegany do tego stopnia, że niedostrzegający urody drewnianego świątka, wpatrzony w ekran, więc niewidzący dyskretnego uroku słowa pisanego. Bartosz Frydrych
Głosiciel wartości niedocenianych, strażnik światów zapomnianych, krzewiciel języka "obcego" dla młodszych pokoleń, czyli... prawdziwie polskiego. Oto Czesław Drąg w swoim sanktuarium.

Za plecami - książki. Po prawej książki, po lewej książki, na wprost - okno. I książki. Między książkami schował się kominek i grzeje. Sanktuarium Czesława Drąga, do którego nie wchodzi się bez pukania i bez zaproszenia. Taka przybudówka do murowanego, przydomowego garażu, a jednak sanktuarium. Przybudówka, a świątynia dumania, w której mieści się nie więcej niż połowa wszystkich drągowych "Panów Tadeuszów". O epopeję narodową lepiej pana Czesia nie pytać, bo tak w ogóle lubi mówić, a o "Panu Tadeuszu" szczególnie, więc jak zacznie, to nieprędko skończy.

"Etnolub" - powiedziałby o sobie, bo lubi neologizmy. Kapele wiejskie też lubi, ludowe misteria, mniej lub bardziej zapomniane zwyczaje praojców. Promuje, organizuje, zapowiada, żeby nam się narodowo - ludowa spuścizna nie zapodziała między fejsbukami i tłiterami, bo jak nam się zapodzieje, to następne pokolenie nie połapie się, skąd nasz ród.

Utonął w tej ludowiźnie od lat i na lata, choć nie o tym marzył onegdaj. Dziennikarzem chciał zostać, dziecięciem będąc w Boguchwale. Najbardziej chciał wtedy, kiedy Bohdan Tomaszewski komentował przez radio sukcesy Stanisława Królaka w Wyścigu Pokoju. Radio tranzystorowe dyndało Czesiowi na szyi, kiedy tyrał w polu, ale z cudownego języka komentarza Tomaszewskiego nie chciał niczego uronić.

Dziennikarzem został prawie, bardziej został animatorem kultury, twórcą kilku festiwali, wodzirejem słowa mówionego, konferansjerem niedościgłym, kierownikiem w rzeszowskim Wojewódzki Domu Kultury. A poza tym (przede wszystkim?) poczwórnym ojcem i dziadkiem z perspektywą rozwojową dziadkowania. I samozwańczym krzewicielem "Pana Tadeusza", choć w szkolnej ławie na epopeję reagował jak wszyscy uczniowie, czyli alergiczno - wymiotnie. Do etnolubstwa, "Pana Tadeusza" i dziadkowania musiał dojrzeć.

Pasja z malowanej skrzyni

Wyboru nie miał - w naukach ścisłych w szkole nie brylował, za to w humanistyce był doceniany i w tę stronę poszedł.

- Czasem kosztem bułki kupowało się książkę, ale właśnie dlatego książka miała taką wartość- wspomina dziś. - Jeszcze w czasach studenckich upatrzoną pozycję kupowało się tydzień, bo trzeba było na nią zapracować. Jako pomocnik murarza podawałem mu zaprawę i cegły za czerwoną stówkę za dniówkę.

W humanistykę swoje życie poprowadził, zainteresowanie etnografią przyszło później. Marzenia o żurnalistyce zrealizował tylko częściowo, choć młodzieńcze marzenia o dziennikarstwie wysłały go na filologię rosyjską i pedagogikę.

Etnografia przyszła z czasem, kiedy zaczął działać w Związku Młodzieży Wiejskiej, bo coś w rodzinnej Boguchwale robić musiał. A musiał, bo on z tych, co nie usiedzą. W ZMW, bo Boguchwała lat 50. tylko tyle miała młodemu, a dynamicznemu człowiekowi do zaproponowania. I jeszcze "Czarne diamenty" - jeden z pierwszych zespołów big-bitowych, a w Boguchwale z pewnością pierwszy.

- Może w ówczesnej Boguchwale takiej klasycznej ludowizny nie było, ale jednak zachowało się szereg zwyczajów przeciwnych, a interesujących - tłumaczy początki swojej pasji. - I pewne normy zachowań u moich starszych sąsiadów, które można było tłumaczyć tylko kalendarzem liturgicznym. To był zupełnie inny, mistyczny świat. Wręcz magiczny, bo dlaczego nie wolno było z domu wynosić niczego po zachodzie słońca, dlaczego po zachodzie nie wolno było niczego kupować, dlaczego w określone dni nie wolno było niczego sadzić i siać? Znaczna część codziennego życia determinowana było przez zwyczaje ludowe. Dziś można powiedzieć, że to był świat dziadowsko - konserwatywny, ale i to mnie wciągnęło.

Mógł uciec od tego "dziadowsko-konserwatywnego", jak uciekało wtedy wielu pochodzących ze wsi. I przyznaje - miał w rzeszowskim liceum kompleksy, że ze wsi jest, bo takich w klasie tylko trójka była. Kompleksy miał, ale nie kłopoty z tego powodu, bo intelektualnie wiedzą i językiem od miastowych nie odstawał, a jego inklinacje do dziedzin humanistycznych nawet koledzy doceniali.

Na studiach pochodzenie już zupełnie przestało mieć znaczenie, tym bardziej że Czesiek realizował znaczne nadwyżki energii życiowej w działalności studenckiej. A to klub "Odmieniec", a to pierwociny pisma "Prometej" czy animatorstwo akademickiego życia kulturalnego, choćby współtworzenie juwenaliów.

Studia się skończyły, nadwyżki energii zostały i coś trzeba było z nimi robić. Życie akademickie już zaszczepiło w nim pasję animacji kultury, w ludowiźnie zapadał się coraz głębiej przez lekturę i kontakt z resztkami folkloru żyjącego.

- Lgnąłem do tych ludzi, autentycznych w swoich facecjach i pasjach - przyznaje dziś. - Wymierających, jako spuścizna kulturowa. Chciałem ratować przed zapomnieniem.

Zostało mu na życie zawodowe, że wyławiał zapomniane kapele wiejskie, reanimował na scenie dogasające zwyczaje ludowe, spotykał takie postaci, jak Julian Przyboś, Tadeusz Różewicz, Hasior, z Wojciechem Siemionem zaprzyjaźnił się serdecznie na lata i tylko Agnieszkę Chylińską wspomina z... odrobiną dystansu i niechętnie. Bo to nie jego świat, w który zaplątała go kolejna pasja - konferansjerka.

Wodzirej dusz

To nie takie proste - zapewnia. Stanąć przed ludźmi, mówić o imprezie, o ludziach, którzy za chwilę wyjdą na scenę. Mówić tak, żeby widowni nie uśpić, ale i nie przegrzać, zainteresować, ale nie wzbudzić nadmiernych oczekiwań. A z drugiej strony - panować nad tym, co dzieje się na scenie i nad tymi, którzy na scenie występują.

Pół biedy, kiedy trzeba mu zapowiadać kapelę ludową, bo na kapelach zjadł zęby, choć i do takich sytuacji trzeba trochę poczytać, douczyć się, żeby przed publicznością błysnąć wiedzą i elokwencją. Gorzej, jeśli trzeba poprowadzić imprezę tematyczną, czasem bal, ludzi zaktywizować albo okiełznać publiczność nazbyt energiczną.

A wszystko myślą, słowem, pomysłem i zadbaniem. I tylko wystrzega się panicznie prowadzenia koncertów rockowych, punkowych, heavy-metalowych i tym podobnych, bo o tej dziedzinie życia kulturalnego pojęcia nie ma i nie ma ambicji. I kaca ma jeszcze po tym, jak przyszło mu prowadzić koncert Chylińskiej, która przy całej swojej żywiołowości słów ciężkich nie żałowała, co dla miłującego trzynastozgłoskowiec Czesława Drąga było potwornym i przerażających doznaniem estetycznym i grzechem najcięższym wobec polszczyzny. A trzynastozgłoskowiec to przewlekły epizod w życiu pana Czesława.

Kiedy pani w podstawówce kazała mu wykuć na pamięć fragment drugiej księgi, miał odruch wymiotny, jak reszta wkuwającej na pamięć braci uczniowskiej. Odszczekał swój fragment na lekcji (jako i reszta braci uczniowskiej), pani pochwaliła deklamację, ku uciesze Czesia, toteż "Pan Tadeusz" przestał być już taki straszny i nudny, a stał się bardziej życzliwy i interesujący.

Po latach - jeszcze bardziej interesujący, kiedy kolejne poszukiwania udowadniały mu, że wokół Mickiewiczowskiej epopei stworzył się cały, półjawny, a tajemniczy nurt kulturalny. Jakaś atawistyczne inklinacje zbieractwa kazały mu kolekcjonować wszystko, co wiąże się z "Panem Tadeuszem", toteż dziś jest właścicielem ponad 300 wolumenów wydań epopei, w językach rozlicznych, z których szczególne wrażenie robią "robaczki" koreańskie i japońskie, tudzież "krzaczki" hebrajskie.

I wypada paść na kolana z szacunku dla wydania jerozolimskiego z 1943 roku dla żołnierzy Armii Andersa. O epopei Mickiewiczowskiej może mówić w nieskończoność, o pierwszej ekranizacji "Pana Tadeusza", której z początkiem ubiegłego wieku próbował dokonać Żyd lwowski i nawet nakręcił 100 metrów taśmy filmowej, ale dzieła nie dokończył. Może mówić o niemej ekranizacji z lat 20. ubiegłego wieku, do której zaangażowano specjalnie budapesztańskiego Żyda, wirtuoza gry na cymbałach, którego wirtuozeria miała o tyle nikłe znaczenie dla widza, że film był przecież niemy, więc bezdźwięczny. Reprinty fotosów z tamtego filmu trzyma jak relikwie, relikwiami już nie są opróżnione butelki "Pana Tadeusza", stojące na kominku, ale przecież one też mickiewiczowskie poniekąd są. I jak kolejną relikwię pokazuje wspólną fotografię Mirosława Hermaszewskiego i Jana Pawła II.

- I Hermaszewski właśnie wręcza papieżowi miniaturowe wydanie "Pana Tadeusza", które zabrał z sobą w kosmos - tłumaczy Drąg. - Pierwszy latem poleciał w kosmos, drugi jesienią tego samego roku został papieżem. Jednego roku dwóch Polaków było blisko nieba, jak nikt inny wówczas - dodaje żartem.
Ostatnia zdobycz: trzyczęściowy komiks "Pan Tadeusz". Pokraczny nieco, ale w kolekcji musi być.

Życie po życiu

Jeszcze kilka miesięcy zawodowego animatorstwa kulturalnego w WDK, a potem przejdzie na zasłużony odpoczynek emerytalny. I już planuje, że odpoczynek będzie mocno aktywny, bo przecież nie usiedzi. Czasem legnie obok raczkującego wnuka Hirka, który łazi po dziadku, co dziadka cieszy.

- Dopiero odkrywam w sobie pokłady opiekuńczości, bo - przyznaje samokrytycznie - bycie dziadkiem sprawia mi mnóstwo radości, ojcowania nie doceniałem.
Ojcowanie chyba mu jednak wyszło, skoro z każdego z czwórki potomstwa dumny jest bezgranicznie. Córka - psycholog, grzebie się w najmroczniejszych zakamarkach ludzkiej duszy.

Duszami zajmuje się syn Przemysław, duchowny z dwoma doktoratami z prawa kanonicznego i krajowy duszpasterz rodzin. W humanistykę i historię poszedł syn Damian. I w etnografię - po tatusiu, skutkiem czego szefuje rzeszowskiemu Muzeum Etnograficznemu. Tylko Piotr się wyrodził i wolał twardą wiedzę matematyczną, zamiast humanistycznego pięknoduchostwa. A żona Anna to już "los wygrany na loterii" - co Czesław Drąg podkreśla raz po raz. Bo mało która kobieta wytrzymałaby tyle lat w takim (!) człowiekiem.

Niebawem cierpliwość pani Anny będzie wystawiona na cięższą niż dotychczas próbę, bo pan Czesław będzie czynnym emerytem. Bardzo czynnym, już zamierza reaktywować towarzystwo przyjaciół Boguchwały, szuka pomysłu na aktywizację miejscowego środowiska i pomysłu na to, jak z Boguchwały uczynić miejsce cyklicznych zjazdów ludzi miłujących kulturę wszelaką.

Pewnie mu się uda, w końcu to on wymyślił "Starych potraw smak i urok" zanim jeszcze wszelkie telewizje zapełniły sie gotującymi. Z jego inicjatywy zaistniały Międzynarodowe Jarmarki Kowalskie w Ropczycach i Ogólnopolskie Prezentacje Teatrów Poszukujących w Wielopolu Skrzyńskim. Toteż nie spocznie, nim dla rodzinnej Boguchwały nie wymyśli własnego sposobu na życie. Bo sposób na swoje wymyślił dawno.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24