Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

70-lecie Stali Rzeszów. Pierwsze koszulki uszyły im żony!

Cezary Kassak
Drużyna Stali, a właściwie wtedy jeszcze PZL Rzeszów, 1948 rok. Stoją od lewej: Daszkiewicz, Kura, Karpiński, Śliwiński, Gąsior, J. Majeran, K. Majeran, Niedzielski,  klęczą: Kieś, Lubiński i Bukała
Drużyna Stali, a właściwie wtedy jeszcze PZL Rzeszów, 1948 rok. Stoją od lewej: Daszkiewicz, Kura, Karpiński, Śliwiński, Gąsior, J. Majeran, K. Majeran, Niedzielski, klęczą: Kieś, Lubiński i Bukała Archiwum Tomasza Lubińskiego
Wielkiej kasy za grę nie dostawali, mimo to zapału im nie brakowało. Zapewniają Tomasz Lubiński i Józef Kieś, byli piłkarze Stali Rzeszów.

- Normalnie pracowaliśmy na WSK; za grę w piłkę czasem dostawaliśmy może po 20 złotych - wspomina Tomasz Lubiński, jeden z pierwszych piłkarzy Stali Rzeszów, której stuknęło 70 lat.

- Kiedyś w Świdnicy przyszło nam grać prawie o głodzie. Wprawdzie Władysław Zięba, nasz kierownik, znalazł kucharza, który obiecał ugotować obiad, ale… tylko obiecał. Jedliśmy dopiero o godz. 23, na dworcu we Wrocławiu. A i tak wygraliśmy 5:2.

Pierwsze koszulki szyły zawodnikom żony, narzeczone. - Były to zwykłe płócienne koszulki. Pamiętam, że ja, jako bramkarz, miałem taki żółty sweter bez numeru. Tylko gracze z pola byli ponumerowani - uśmiecha się Lubiński.

W gronie założycieli klubu byli Bronisław Szczoczarz i Zygmunt Cisek. - Piłkarską drużynę organizował Cisek - tłumaczy Lubiński.

- Poza tym pilnował klubowych finansów. Z kolei Szczoczarz - energiczny facet - był inżynierem. Nawiasem mówiąc, miał zostać księdzem. Uczęszczał do seminarium, ale do święceń nie dotrwał.

Derbowe emocje

- Najpierw grałem w Resovii - wyjaśnia inny nestor stalowskiej piłki Józef Kieś. - Mieliśmy mocną pakę juniorów, laliśmy wszystkich. Ale prezes Cisek nie miał dobrego obrońcy, dlatego sprowadził mnie do klubu. To był rok 1946.

- Ja też wtedy zaczynałem. W I drużynie, bo w II grałem już wcześniej - podkreśla Lubiński. - A w pierwszym składzie znalazłem się po tym, jak bramkarz Staszek Rejewski nabawił się kontuzji. W moim debiucie zwyciężyliśmy Resovię. Zresztą tak się złożyło, że ilekroć ja grałem, Resovia nigdy nas nie pokonała.

Spotkania derbowe już wówczas budziły spore emocje, chociaż antagonizm między oboma rzeszowskimi klubami nie był jeszcze silny. Stadion jednak zawsze szczelnie wypełniał się kibicami.

- Był taki pan Korzec - prawdziwy fanatyk - opowiada były golkiper OM TUR PZL, a później Stali. - W dniu derbów prosił żonę, żeby go zamknęła w mieszkaniu tak, aby nie dało się wyjść. Bo nie chciał się denerwować.

Jednak nie wytrzymał - przyszedł na mecz. Raz zdarzył się nawet taki wypadek, że jeden z widzów, chyba z nadmiaru wrażeń, zmarł. Pamiętam również pewnego kibica Resovii - Kozak się nazywał. Siadał obok chorągiewki, zawsze pijany, i powtarzał: "Tomeeek, puść, Tomeeek, puść".

Zadyma w Nisku

Atmosfera na meczach nierzadko była piknikowa, na stadion przychodziły rodziny z małymi dziećmi. Ale i w tamtych czasach zdarzały się burdy. - W Gorlicach, gdy jechaliśmy autem ciężarowym, to cegłówki spadały na plandekę - przypomina sobie Kieś.

- W Krośnie z kolei nie chcieli nas wypuścić z szatni - dorzuca Lubiński. - Wyszliśmy dopiero po tym, kiedy na stadion ściągnięto żołnierzy z karabinami.

Gorąco było też kiedyś w Nisku. - Zmierzyliśmy się tam z drużyną, w której występowali prawie sami ubowcy - relacjonuje Kieś.

- Bronek Kret na obronie podciął któregoś z nich ze dwa razy i nasi rywale wpadli we wściekłość.

Chcieli nas bić. W pewnym momencie zrobiło się naprawdę groźnie, bo ci z Niska pobiegli do szatni po… broń - każdy z nich miał nagana. Wskoczyliśmy do samochodu. Tamci wdrapywali się na niego, wchodzili na maskę. Na szczęście, jakiś ruski oficer kazał im się rozejść.

Dziura w "sieci"

W pionierskim okresie stalowcy nie mieli własnego stadionu - mecze u siebie rozgrywali najczęściej na obiekcie przy ul. Langiewicza. Filarami zespołu byli Kędra, Niedzielski, Kościółek czy Napieracz. Drużyna rywalizowała w klasie A, a później w lidze wojewódzkiej oraz międzywojewódzkiej. Często należała do czołówki.

- Pamiętam spotkanie z Naftą Krosno - trafiłem do siatki z połowy boiska - nadmienia Kieś. - Bramkarz wybił piłkę, ta spadła mi pod nogi. Szybko skontrowałem, pomógł wiatr i wpadło. Podobnego gola strzeliłem w Jarosławiu.

Lubińskiemu utkwił w pamięci pojedynek w Zamościu. - Grał u nich Ludwik Poświat; z wolnego trafił mi w samo "okno". Ale że w siatce była dziura, piłka przeleciała, a siatka ani drgnęła. Jak gdyby nigdy nic ustawiłem "gałę" na piątce i wybiłem. Gospodarze protestowali, ale sędzia nie uznał gola. Potem Poświat został zawodnikiem Stali i pytał mnie: powiedz prawdę, trafiłem wtedy czy nie?

- Gdybyś trafił, to piłka byłaby w siatce - przekomarzałem się z nim. Chodził za mną coś ze dwa tygodnie, nie dawał mi spokoju i w końcu zapytałem: a piwo postawisz? Postawił, powiedziałem, jak było.

Sprzedawali bilety

Lubiński biało-niebieskie barwy reprezentował mniej więcej do połowy lat 50. Później "łapał" jeszcze w Kolejarzu Rzeszów. Nieco wcześniej buty na kołku zawiesił Kieś. I on, i pan Tomasz do emerytury pracowali w WSK. Często przychodzili na mecze Stali, zresztą przez lata sprzedawali bilety w kasach stadionu.

- Dziś już na meczach nie bywam - mówi Lubiński. - W telewizji zdarza mi się oglądać futbol do późna w nocy. To zupełnie inna piłka niż dawniej…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24