Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Generałem się jest nawet bez munduru

Andrzej Plęs
Mundur jest dla żołnierza zawodowego jak druga skóra. Przyzwyczajenia z koszar - jak druga natura. Nie można przestać być żołnierzem z dnia na dzień - mówi gen. Tomasz Bąk.
Mundur jest dla żołnierza zawodowego jak druga skóra. Przyzwyczajenia z koszar - jak druga natura. Nie można przestać być żołnierzem z dnia na dzień - mówi gen. Tomasz Bąk. Bartosz Frydrych
Kiedy pół życia spędziło się w mundurze, trudno jest się od niego uwolnić. Kiedy było się pod ostrzałem w Iraku, życie w cywilu nie smakuje już tak wyraziście. Dziś gościmy u Tomasza Bąka, generała brygady w cywilu.

Trochę brakuje mu wojska, od kiedy w 2010 roku odszedł ze służby. Brak mu tamtej dyscypliny, porządku, ruchu, adrenaliny i... pewnie posłuchu u podwładnych. Teraz nawet Emil niespecjalnie przejmuje się poleceniami pana generała.

Berneński pies pasterski - wielkie kudłate bydlę, a łasi się do obcych jak szczenię i wydaje się nie słyszeć, że pan każe iść mu precz. Dwa koty łażą po domu w pionie i poziomie, ale koty z natury w ogóle nikogo nie słuchają, nie wyłączając generałów brygady. Stworzenia łażą sobie w poczuciu wolności, a przecież nie tak to wyglądało w 21 Brygadzie Strzelców Podhalańskich, kiedy rządził nią gen. Tomasz Bąk.

Może także trochę dlatego brakuje mu wojska, tej adrenaliny ze wzgórz Golan, z Kosowa i Iraku, ale stosuje - jak mówi - substytuty, jak: praca z młodzieżą, kontakty ze Strzelcem, wyjazdy na strzelnicę. No i ma firmę, która "robi w bezpieczeństwie", a to już tylko parę kroków od wojska.

W domu generała Tomasza Bąka prawie nie słychać wyjących silników samolotowych z pobliskiej Jasionki. Pół życia zawodowego spędził on w jednostkach powietrzno-desantowych, więc hałas lotniska niespecjalnie mu przeszkadza. Żonie też nie, żona też z resortu mundurowego, więc dźwięki aeroplanów jej niestraszne.

Emil i dwa koty też się pomrukami z nieba nie przejmują. Warszawiak, z dużym kawałkiem życia spędzonym w jednostce desantowej w Bielsku-Białej, po zakończeniu wojskowej kariery osiadł w Rzeszowie.

- Gdzieś trzeba było - tłumaczy. - To było moje ostatnie miejsce dyslokacji, zdążyłem wrosnąć w tę ziemię i... tak zostało.

Mundur wchodzi w krew

Nie dlatego, że naoglądał się "Czterech pancernych". O tym, że włożył mundur, zdecydowały w znacznym stopniu tradycje rodzinne. Obaj dziadkowie uczestniczyli w I wojnie światowej, jeden z nich służył w 21 Dywizji Piechoty Górskiej, ojciec - wojskowy - dowodził pułkiem, miał też w CV sztab generalny. Odszedł na emeryturę w momencie, kiedy syn Tomasz został oficerem.

Szkoła oficerska skończona z pierwszą lokatą, nawet proponowano Tomaszowi kontynuację kariery na uczelni, ale przecież nie po to człowiek decyduje się trafić do rozpoznania, żeby potem nie wyłazić zza biurka.

Toteż najpierw poskakał ze spadochronem, poczołgał się w błocie, sprawdził umiejętności w elitarnych jednostkach szturmowych, a doktorat zrobił sobie później. Przyznaje, że nie był zachwycony, kiedy polecono mu objąć dowództwo 21 Brygady Strzelców Podhalańskich, bo on przecież od zadań specjalnych, desantu, rozpoznania, takie wojsko specjalnego przeznaczenia.

Nie był zachwycony, ale już dawno wyzbył się takiego myślenia z poczuciem wyższości, które desantowcom dało powiedzenie: "Ryj w towocie, dupa w błocie - to czołgista przy robocie".

Błyskawiczna kariera dowódcza, także w polskich jednostkach na wzgórzach Golan w Syrii, w Kosowie, potem w Bośni i Hercegowinie, dwie zmiany w Iraku.

Czyli zawsze tam, gdzie straszno i niebezpiecznie, toteż legendy krążyły o tym, dlaczego gen. Bąk w 2010 zrezygnował ze służby. Ulica szeptała złośliwie, że przestraszył się niebezpieczeństw, kiedy otrzymał propozycję objęcia dowództwa kolejnej zmiany naszych wojsk w Afganistanie.

Na takie dictum uśmiecha się tylko z wyrozumiałością i mówi, że jak ktoś pełnił służbę na wzgórzach Golan, w Kosowie, przeżył dwie zmiany w Iraku, nierzadko pod ostrzałem, Afganistan mu niestraszny.

Dlaczego więc zrezygnował z kariery człowiek uznawany za jednego z najzdolniejszych dowódców Wojska Polskiego? I to w sytuacji, kiedy był nieustająco na fali wznoszącej?

Oficjalnie o tym mówił nie będzie. W ogóle o polityce mówił nie będzie, ale do dziś, kiedy widzi migawki z piasków Iraku i Afganistanu, nawet wojenne filmy fabularne z tamtych terenów, to identyfikuje się z tymi chłopakami, bo zdarzało mu się doświadczać tego, czego doświadczali oni.

Jest po co żyć

Nie do końca zerwał z tamtym życiem, i zrywać nie zamierza. Jego przeszłość i firma zajmująca się doradztwem w zakresie bezpieczeństwa w jakimś stopniu mu to zapewniają.

- W marcu zostaliśmy poproszeni przez ambasadora Iraku na nieoficjalne spotkanie dotyczące terroryzmu - opowiada. - Jak widać, wciąż pozostaję zawodowo w sferze obronności.

Jednak trochę brakuje mu tamtej adrenaliny z Iraku, kiedy jeździł nieopancerzonym wozem szkolić trzeci batalion gwardii irackiej. Czyli tam, gdzie zginęło najwięcej naszych, a i Amerykanów. Bywał podostrzałem, ale wtedy adrenalina pomagała.

Dopiero dziś dociera do niego to, co tam się zdarzyło i co jeszcze mogło się zdarzyć. Wtedy o tym nie myślał, dziś - na chłodno - czuje się, że było straszno. Dlatego rozumie tych wszystkich, którzy wracają z wojny, z misji i w realu nie bardzo mogą znaleźć dla siebie miejsce.

- W naszej branży jest takie powiedzenie, że po przejściu na emeryturę trzeba od czasu do czasu poddawać się jakimś traumatycznym przeżyciom, żeby umysł mógł normalnie funkcjonować - tłumaczy. - W przeciwnym razie grozi nam niebezpieczny dla zdrowia zespół odstawienia. Jak gwałtowny spadek ciśnienia krwi.

Ma ten komfort, że może, ale nie musi. Za młody, żeby spędzać życie na comiesięcznym wypatrywaniu listonosza z emeryturą, ale chyba już nie dość młody, by znów czołgać się pod ostrzałem w irackim pyle.

Tego już nie musi, może za to prowadzić zajęcia dla studentów WSIiZ z bezpieczeństwa i obronności, prowadzić firmę, dyrektorować Muzeum Techniki i Militariów w Rzeszowie, bo fanem militariów być nie przestał. I staroci motoryzacyjnych.

Mówi, że w ten sposób realizuje swoje życiowe marzenia, żeby ocalić od zapomnienia niegdysiejsze piękno techniki cywilnej i militarnej, że udało mu się wciągnąć w jego krąg hobbystyczny mnóstwo ludzi. No i to wciąż jeszcze trochę pozwala mu być tak w połowie umundurowanym, bo z mundurem zerwać niełatwo.

Zryty beret generała

To było jego życie, choć przyznaje, że żona takim jego życiem zachwycona nie była. A znajomi początkowo nie byli zachwyceni jego drylem wojskowym i umiłowaniem dyscypliny.

Wspólna wycieczka? Generał miał zaplanowaną trasę, punkty zwiedzania i odpoczynku, a wszystko to w określonym czasie. Toteż znajomi nie byli zachwyceni, kiedy prosił ich (rozkazywał?) stanowczo, żeby kończyli niedokończony posiłek, bo czas ruszyć w drogę.

- To może być męczące dla innych - przyznaje. - Ale szybko okazało się, że znajomi polubili ten system, bo dostrzegli, że dopiero taki wypad w teren ma sens.
Znikąd się to nie wzięło, mówi, że pochodzi z czasów tych szkół oficerskich, w których szczoteczka do zębów miała stać w kubku włosiem w stronę okna.

- Do dziś chwytam się na tym, że przeszkadza mi, że ręcznik w łazience nie jest właściwie złożony - tłumaczy. - Ktoś może powiedzieć, że to po wojskowemu zryty beret, ale to ma swoje dobre strony.

Nienawidzi natomiast nocnych telefonów, bo przez lata służby zakodowało się w nim, że telefon w nocy wróży nieszczęście. Wypadek podwładnego, ktoś zginął, Żandarmeria Wojskowa dopadła podwładnego w podejrzanych okolicznościach? Telefon do dowódcy brygady, bo on pierwszy ma o tym wiedzieć.

Kiedy był na służbie, telefon w nocy nigdy nie wróżył życzeń wszystkiego najlepszego, a nieszczęście. Czasem potworne nieszczęście, a najbardziej potworna dla dowódcy jest wiadomość o śmierci podwładnego.

Gen. Bąk miał kilka takich sytuacji, wszystkie pamięta ze szczegółami, bo każda z nich zostawiła bliznę na jego pamięci. Poczucie winy? Niby nie ma za co, ale przecież był dowódcą tych, którzy zginęli.

- Trudno wyrazić, co się w takiej chwili czuje - próbuje tłumaczyć. - Kiedy jako dowódca jadę do matki żołnierza, który zginął na ćwiczeniach podczas skoku ze spadochronem, stajemy u drzwi jej domu, ja układam sobie w głowie, co powiedzieć o tragedii, której i tak nie da się wyrazić, ona otwiera drzwi, zaczynam, że zdarzył się wypadek, ona przerywa, że syn pewnie złamał albo zwichnął nogę i przez to pewnie nie przyjedzie na święta, że przecież mówiła mu, żeby uważał... Jak jej powiedzieć, że nie przyjedzie na święta? Nigdy już nie przyjedzie?

Potrafi o tym mówić, ale nie oczekuje, że ktokolwiek zrozumie. I do dziś nie życzy sobie, by telefonowano do niego w nocy, nawet jeśli mieliby telefonować do niego najwięksi tego świata.

Sterylnie jasny wystrój domu, wokół tylko to, co użytkowe, żadnych bibelotów i czegokolwiek, co zbędne - też pewnie efekt "zrytego beretu".

Choinka stoi na baczność, ozdoby na niej w iście wojskowym porządku. Tylko podwładni -podopieczni - panu generałowi się porozłazili. Czarny jak diabeł kot wskakuje sobie, nie odmeldowując się, na meble kuchenne, żeby popatrzeć, co za oknem na świecie, drugi zwinął się w kłębek pod choinką i tylko kokardki mu brakuje.

A kilkadziesiąt kilogramów Emila z psim ADHD trąca łbem gości i każdy jest mu przyjacielem, bo domaga się pieszczot.

Generał "w cywilkach" może nie budzi takiego respektu jak wtedy, kiedy był umundurowany, ale niech tylko zacznie mówić, a czuć, że wciąż tłucze się w nim serce wojownika.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24