Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Praca w parafii - posługa bez ubezpieczenia

Andrzej Plęs
Od wielu organistów słyszałem słowa uznania, że ktoś wreszcie zwrócił uwagę na ich sytuację - mówi Przemysław Lis.
Od wielu organistów słyszałem słowa uznania, że ktoś wreszcie zwrócił uwagę na ich sytuację - mówi Przemysław Lis. archiwum
Nagle okazało się, że w parafiach pracują sami wolontariusze. Oto, jak jeden konflikt w Lutoryżu ujawnił, że za cichym przyzwoleniem państwa na wielu plebaniach działa szara strefa.

Podczas spotkania w 2004 roku proboszcz Lutoryża i organista Przemysław Lis ustalili liczbę mszy i nabożeństw, podczas których organista miał zasiadać do klawiatury. Siadał i grał, przez lata proboszcz nie miał do niego zastrzeżeń. On sam zaczął organizować festiwal muzyki organowej i kameralnej, który rozsławił Lutoryż w organowym światku.

Festiwal, który potem obrócił się przeciwko niemu, bo kiedy wszedł w konflikt z proboszczem, zaczęto mu zarzucać, że robił na tym interes. Miesiąc w miesiąc dostawał od proboszcza "pod stołem" po 400 - 500 zł za granie w świątek i piątek, i tak było przez rok, po czym poprosił pryncypała o zaświadczenie o zarobkach za 2004 rok, żeby mógł rozliczyć się z fiskusem. I usłyszał odpowiedź, że na jego miejsce jest wielu chętnych, że może odejść z parafii w każdej chwili. Organista to nie zawód, za którym rynek tęskni, więc przełknął upokorzenie, ale poprosił proboszcza o opłacanie składek ubezpieczeniowych. Usłyszał, że parafii na to nie stać.

W następnych latach ponawiał prośby o zatrudnienie i zawsze słyszał tę samą odpowiedź. Po pięciu latach, po interwencji jego matki, proboszcz zdecydował się opłacać organiście składki. Aż do początków 2012 roku, kiedy Lutoryż został zasypany ulotkami, które w niewybredny sposób szkalowały prominentnych parafian i samego księdza proboszcza.

Natychmiast po wsi poszło, że autorem i kolporterem jest organista Przemysław Lis. Pewnej niedzieli proboszcz Stanisław B. "z ambony", więc publicznie, zwolnił go z funkcji, sugerując, że to podwładny jest winien zamieszania w parafii. Z Lisa wylało się rozgoryczenie, że tak mu podziękowano za osiem lat organistowania. Poszedł do prokuratury, złożył zawiadomienie na proboszcza, że przez pięć lat łamał jego prawa pracownicze. Poszedł też do Państwowej Inspekcji Pracy i do ZUS. Ruszyła machina sprawiedliwości. Powoli i ze zgrzytem.

Czy organista był na etacie

Tego ks. Stanisław B. się nie spodziewał. Na plebanię wpadli mu kontrolerzy ZUS, poprosili o dokumentację pracowniczą, której proboszcz albo nie miał, albo miał w formie szczątkowej, bo nikt wcześniej nie uświadomił go, że parafia to podmiot prawny, obracający gotówką i jako taki winien podlegać kontroli choćby skarbowej.

Decyzja ZUS była dla niego bolesna: zobowiązano proboszcza do uregulowania zaległości składkowych za byłego podwładnego. Bo kontrolerzy uznali, że praca wykonywana przez organistę ewidentnie miała cechy pracy etatowej, od której ks. proboszcz winien odprowadzać składki.

Dla Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie stanowisko ZUS nie było wiążące, nie doszukała się, by ks. Stanisław "złośliwie lub uporczywie naruszał prawa pracownika wynikające ze stosunku pracy lub ubezpieczenia społecznego".

- Wątpliwe jest to, czy istniał stosunek pracy pomiędzy tymi osobami, bo umowy o pracę nie podpisywały - tłumaczyła wówczas Ewa Lotczyk, zastępca prokuratora rejonowego w Rzeszowie. I dodała, że ZUS kieruje się przepisami, które dla prokuratury nie są wiążące, a śledztwo nie dało jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy popełniono przestępstwo.

Lis złożył skargę na decyzję prokuratury, ta podjęła śledztwo na nowo. I znów umorzyła. Lis odwołał się po raz trzeci. Sąd Rejonowy w Rzeszowie orzekł: "W szczególności niezrozumiałe jest dla sądu stanowisko prowadzącego postępowanie, jakoby pokrzywdzonego (Przemysława Lisa - red.) i Stanisława B. nie łączył stosunek pracy". W końcu prokuratura sformułowała akt oskarżenia wobec proboszcza Stanisława B. I ten musiał zacząć się tłumaczyć.

Proboszcz robi w tył zwrot

Przesłuchiwany na zlecenie prokuratury proboszcz przyznał się do "złośliwego i uporczywego naruszania prawa pracownika", co stało w zarzutach. Oświadczył, że wie, iż popełnił przestępstwo. Dodał jednak, że już na początku jego współpracy z Lisem informował organistę, że nie będzie za niego płacił składek ubezpieczeniowych, bo parafii na to nie stać.

I liczył na to, że organista nie będzie traktował posługi w parafii jako pracy. Przyznawszy się do winy, zaproponował prokuraturze dobrowolne poddanie się karze: 6 miesięcy pozbawienia wolności z zawieszeniem kary na 2 lata i 1000 zł grzywny. A nadto: uregulowanie zaległych składek Lisa, tych emerytalno-rentowych, wypadkowych i zdrowotnych. Razem z karnymi odsetkami wyszło tego kilkanaście tysięcy złotych. Przed sądem proboszcz nagle zmienił front i oświadczył, że jest niewinny. Zaczęło się żmudne dochodzenie prawdy.

Temida usłyszała od proboszcza, że Lis sam zrzekł się umowy o pracę i składek ubezpieczeniowych. Że rodzice organisty deklarowali, iż będą za syna opłacać składki. Sąd nie uwierzył, bo przecież wcześniej ks. Stanisław B. prokuratorowi zeznawał, że świadom był łamania prawa. A poza tym pracownikowi nie wolno zrzec się prawa do uiszczania przez pracodawcę składek.

Sąd uwierzył za to rodzicom Lisa, którzy zeznali, że sami interweniowali u proboszcza w kwestii zatrudnienia syna. Uwierzył też świadkom, którzy opisywali system rozliczeń parafialnych: organista otrzymywał od wiernych datki za granie na pogrzebach i ślubach, za roznoszenie opłatków przez bożonarodzeniowymi świętami, że parafianie corocznie łożyli składki na funkcjonowanie parafii, z których to składek miał być wynagradzany organista.

Pani Elżbieta, jedna z parafianek, przytoczyła rozmowę z Lisem, w której organista wspominał o tym, że wielokrotnie upominał się u pryncypała o umowę i składki ubezpieczeniowe, ale słyszał zwykle, że "na jego miejsce jest wiele osób". Mniej więcej taką samą relację usłyszał od Lisa ks. Andrzej, duszpasterz organistów w rzeszowskiej diecezji. Sądowi wyjaśnił, że każda parafia ma osobowość prawną i sama władna jest podpisywać umowy z wykonawcami.

Pracownica ZUS oświadczyła, że po kontroli lutoryskiej parafii proboszcz zaczął spłacać zaległe składki organisty. Zeznawała też pani Jadwiga, "księgowa" parafii. Podzielała ona stanowisko proboszcza, że rodzice organisty deklarowali, że sami będą opłacać składki syna. Sąd wytknął jej, że - jak na stróża parafialnej kasy - nie ma pojęcia o prawach pracowniczych i obowiązkach pracodawcy.

Jednak kluczowe dla sprawy były dokumenty dostarczone przez biskupa diecezji rzeszowskiej - formularze wizytacji dziekańskich, protokół przeglądu przedwizytacyjnego kurii w lutoryskiej parafii. Wynikało z nich, że Lis jest bardzo pilnym pracownikiem parafii i otrzymuje miesięczne wynagrodzenie w kwocie 450 zł plus dodatki za granie na ślubach i pogrzebach.

Protokół z 2005 roku stwierdza, że z organistą nie podpisano "jeszcze umowy" i że ma się "sam ubezpieczać". Formularze wizytacji z 2007 roku mówią, że Lis pracował w parafii na podstawie "umowy na okres próbny", w następnych dwóch latach organista funkcjonował w rejestrach parafii jako pracownik, ale... żadnego potwierdzenia na podstawie jakiej umowy.

Sąd rejonowy warunkowo umorzył postępowanie wobec proboszcza, ale uznał, że ks. Stanisław B. jednak "złośliwie i uporczywie naruszał prawa pracownicze", a jego czyn jest "bezprawny, karalny i społecznie szkodliwy". Kara - 2 tys. zł na Fundusz Pomocy Pokrzywdzonych, 2,5 tys. kosztów postępowania sądowego. Ks. proboszcz odwołał się od wyroku do sądu okręgowego, a ten podzielił stanowisko rejonowego.

Wolontariat pod wezwaniem

Proces Lis kontra proboszcz zelektryzował całe środowisko parafialne w Polsce, ponieważ był pierwszym, w którym organista wystąpił przeciwko proboszczowi o roszczenie finansowe. Zwrócił też uwagę na zasady zatrudniania przez parafie. Nim rzeszowski sąd rejonowy podjął decyzję, poseł Tomasz Kamiński pytał w interpelacji ministra pracy i polityki społecznej o praktyki zatrudniania w parafiach.

- Nie może być równych i równiejszych, kiedy jednych ściąga się za dwa miesiące zwłoki w płaceniu składek, a inni mogą nie płacić latami - tłumaczył Kamiński. - Ci ludzie w parafiach świadczą pracę, wszyscy wiedzą, że pracują na czarno i nikt nie widzi albo nie chce widzieć problemu.

Kontroli podjęły się Państwowa Inspekcja Pracy i ZUS. Wynik kontroli obu instytucji wydawał się mówić, że nie ma problemu, ale w parafiach zapanował popłoch.

I pojawili się... wolontariusze. Pomysł wolontariatu pojawił się także w odwołaniu, jakie proboszcz Lutoryża złożył po pierwszym, niekorzystnym dla siebie wyroku.

- Kilku kolegów -organistów opowiadało mi, że zostało przez proboszczów wezwanych i uświadomiono ich, że w razie kontroli PIP albo ZUS mają potwierdzać, że są na wolontariacie - opowiada były organista lutoryskiej parafii.
Tymczasem pojęcie i definicja prawna wolontariatu absolutnie wyklucza, by wolontariusz za swój trud pobierał jakiekolwiek gratyfikacje finansowe lub rzeczowe, natomiast proboszcz Lutoryża otwarcie przyznawał w zeznaniach, iż Lis pobierał z jego rąk kilkaset złotych miesięcznie.

Konflikt prawny między byłym organistą a duszpasterzem z Lutoryża zwrócił uwagę na system zatrudniania i nagradzania w parafiach. Lis mówi, że diecezja rzeszowska jest jedną z nielicznych w kraju, które nie mają uregulowanych relacji pracowniczych, a większość polskich diecezji nie ma takich problemów. Za przykład podaje archidiecezję krakowską.

- My te sprawy zaczęliśmy regulować natychmiast po transformacji ustrojowej - zapewnia ks. dr Robert Nęcek, rzecznik archidiecezji krakowskiej. - Każdy proboszcz naszej archidiecezji ma obowiązek spisywania umowy ze świeckimi bądź duchownymi, w ogóle wszystkimi pracownikami. Pamiętam, że już dawno temu w okólniku podawaliśmy wzory umów, które należy stosować w takich sytuacjach.

O tym, że casus Lutoryża nie ma prawa zdarzyć się w diecezji kieleckiej przekonuje ks. Sławomir Sarek, jej rzecznik.
- Te sprawy uporządkowały u nas postanowienia synodu diecezjalnego w 1991 roku, a postanowienia posynodalne wydał ksiądz biskup Kazimierz Ryczan w 1999 roku - wyjaśnia. - Jeden z działów ma tytuł - "Zatrudnianie i wynagradzanie pracowników w parafiach i instytucjach kościelnych" i porządkuje tę sferę w parafiach.

Żadne zewnętrzne instytucje kontrolne nie potwierdzają, czy te wewnętrzne dla diecezji reguły są respektowane, ponieważ jedynie na Podkarpaciu Państwowa Inspekcja Pracy przeprowadziła kontrole w parafiach, a i te poniekąd wymuszone były głośnym sporem organisty i proboszcza z Lutoryża. Kontrole ujawniły: brak ewidencji czasu pracy zatrudnionych, brak szkoleń bhp, nieprawidłowości w opłacaniu składek ubezpieczeniowych, brak obowiązkowych badań lekarskich. Kontrole PIP sprawiły, że w diecezji rzeszowskiej postanowiono jednak uregulować kwestie pracownicze w parafiach i 160 na 240 proboszczów diecezji rzeszowskiej uczestniczyło w szkoleniach na temat prawa pracy.

W pozostałych częściach kraju PIP i ZUS do kontroli parafii się nie garną, na co wiosną br. publicznie zwrócił uwagę poseł Kamiński. Na jego interpelację minister pracy i polityki społecznej odpowiedział, że w 2013 roku terenowe jednostki ZUS wydały wobec kontrolowanych parafii 9 decyzji, do wiosny 2014 roku - jeszcze dwie kolejne.

"W powyższym okresie 10 płatników składek na wezwanie terenowej jednostki organizacyjnej Zakładu zgłosiło 15 pracowników do ubezpieczeń i złożyło za nich dokumenty ubezpieczeniowe" - precyzuje minister, nie ujawniając, jakich parafii owe decyzje dotyczyły. Nie sposób oszacować, ilu pracowników zostałoby zgłoszonych, gdyby ZUS przeprowadził kontrole w parafiach w całym kraju. Tym bardziej że rzecz dotyczy nie tylko organistów, ale także kościelnych, gospodyń i kucharek, czasem także grabarzy.

Tymczasem Przemysław Lis zwraca uwagę na to, że diecezja rzeszowska jest jedną z niewielu w kraju, która nie sformułowała statutu organisty, określającego zakres obowiązków, czas pracy, system wynagradzania.

- Na różnych spotkaniach organiści domagali się sformułowania takiego statutu - mówi Lis. - Do tej pory nie było woli rozstrzygnięcia tej kwestii, a i nastawienie społeczne było takie, że organista czyni posługę, a nie wykonuje pracy.
Lis swoim sporem prawnym trafił w oczekiwania większości organistów kościelnych. Mówi, że od wielu z nich usłyszał słowa uznania, iż wreszcie ktoś zwrócił uwagę na ich sytuację, która w obecnym stanie pozbawia ich ubezpieczenia, emerytury w przyszłości, statusu i zasiłku dla bezrobotnych w razie ,gdyby stracili pracę na plebanii. Choć były i takie reakcje, kiedy straszono go, iż "w razie czego" nie otrzyma pogrzebu kościelnego z sakramentami, bo śmiał podnieść rękę na Kościół. Jak mówi, ma pół szuflady anonimów z pogróżkami i wiele razy próbowano go zniechęcić do kontynuacji walki o swoje prawa pracownicze. Mimowolnie jego działania sprawiły, że organy państwa i opinia społeczna zauważyły, że na rynku pracy jest nieobliczalnych rozmiarów szara strefa, która nie podlega kontroli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24