Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rzeszów z perspektywy szoferki autobusu MPK

Bartosz Gubernat
Robert Sterer: Jazda fabrycznie nowym autosanem to przyjemność. Ale byłoby miło, gdyby kierowcy i pasażerowie traktowali nas z większym zrozumieniem.
Robert Sterer: Jazda fabrycznie nowym autosanem to przyjemność. Ale byłoby miło, gdyby kierowcy i pasażerowie traktowali nas z większym zrozumieniem. KRZYSZTOF ŁOKAJ
Kiedy do autobusu wsiadają podchmieleni chuligani, kierowca musi zachować się jak ochroniarz. Chociaż jest sam, ma obowiązek zadbać o bezpieczeństwo pozostałych ludzi. Na strach nie ma czasu.

MPK Rzeszów to jedna z największych firm przewozowych w kraju. Dysponuje 180 autobusami, do obsługi 52 linii codziennie wypuszcza na trasy 150 pojazdów. Rocznie przewozi ponad 30 milionów osób. Firma zatrudnia 350 kierowców.

Robert Sterer w rzeszowskiej firmie pracuje od 5 lat. Zaczynał od starego jelcza, ale podczas ubiegłorocznej wymiany autobusów dostał w przydziale nowego, klimatyzowanego autosana. Jak przekonuje, po Rzeszowie jeździ zarówno autobusem, jak i prywatnym, osobowym samochodem. Z perspektywy obu pojazdów ruch wygląda zupełnie inaczej. Chociaż stolica Podkarpacia nie jest potężną metropolią, na kierowcę autobusu czyha tu wiele pułapek, o których pasażerowie nie mają pojęcia.

- Dlatego wielu z nich ocenia kierowców MPK kiepsko. Mają do nas pretensje przede wszystkim za opóźnienia. Ale proszę mi wierzyć, dotrzymanie rozkładu jazdy w godzinach szczytu to zadanie niewykonalne. Proszę wsiadać, sam pan się o tym przekona - mówi kierowca zapraszając do autobusu linii nr "9".

Ruszamy o godz. 13.33 z pętli przy ul. Wita Stwosza. Pan Robert uruchamia silnik i kieruje się w stronę pierwszego przystanku. Chociaż jest oddalony o niecałe 200 metrów, musi mieć zapas czasu, aby do niego dojechać. Pierwszy problem pojawia się już na skrzyżowaniu Langiewicza z Wita Stwosza. Aby skręcić w lewo, długi autobus potrzebuje sporo miejsca. Niestety kierowy osobówek nie zostawiają nam przestrzeni i chociaż to my mamy pierwszeństwo, musimy ich przepuścić. Tracimy na tym zapasową minutę.

Następnie "dziewiątka" jedzie w stronę stadionu Resovii i skręca w prawo w stronę ul. Okulickiego. Tu ruch jest niewielki, dlatego szybko i zgodnie z rozkładem dojeżdżamy do al. Wyzwolenia a dalej przez ul. Lubelską do Siemieńskiego. Im bliżej centrum, tym samochodów na drogach więcej. W rejonie wiaduktu kolejowego przy ul. Żółkiewskiego ruch gęstnieje, a kierowcy nie chcą już wpuszczać autobusu z zatoczki na jezdnię.

- Niestety to nagminna sytuacja. Chociaż zgodnie z przepisami taki jest obowiązek, mało kto się z niego wywiązuje. Jedni robią to niechcący, inni z premedytacją. W wielu przypadkach kierowcy celowo zajeżdżają autobusowi drogę, a potem jeszcze złośliwie hamują, aby zmusić mnie do takiego samego manewru. Nie zdają sobie sprawy, że w ten sposób robią krzywdę pasażerom, bo to oni najbardziej odczuwają każde ostrzejsze wciśnięcie hamulca - tłumaczy pan Robert.

Na ul. Bardowskiego po raz trzeci w trakcie kursu sprzedaje pasażerowi bilet. W ten sposób traci cenną minutę, bo kobieta nie ma odliczonej gotówki i musi jej wydać resztę.

- To także poważny problem. Zdarza się, że bilety sprzedaję co przystanek, czasami nie jednej, ale dwóm osobom. Efekt jest taki, że jeśli jeżdżę długą linią, w połowie kursu mam kilkuminutowe opóźnienie. Pasażer, który wsiada do autobusu od razu przychodzi do mnie z pretensjami. I ja to rozumiem, bo oczekuje usługi na najwyższym poziomie. Problem w tym, że ja sprzedając bilety i stojąc w korkach nie jestem w stanie spełnić jego oczekiwań. Szczególnie w godzinach szczytu - tłumaczy kierowca.

Z jego obserwacji wynika, że po mieście najgorzej jeździ się w godz. 7-8.30, a potem między 14.30 a 17. To wtedy jest najciaśniej, a kierowcy dużego autobusy znacznie trudniej zmieniać między przystankami pasy ruchu i wyprzedzać innych. Niestety nie pomagają nawet buspasy.

- Na al. Sikorskiego notorycznie jeżdżą nimi kierowcy samochodów osobowych. Obawiam się, że podobnie będzie na pozostałych ulicach, gdzie takie pasy mają się pojawić w przyszłym roku - mówi pan Robert.

Na ul. Lwowskiej, blisko końcowego przystanku trafiamy na samochód osobowy wysadzający pasażerów na środku zatoczki. - Tego nie wolno robić, poza autobusami nikt nie ma wjazdu na przystanek. Ale nawet, jeśli już ktoś to robi, to powinien stanąć na końcu zatoki. W przeciwnym razie uniemożliwia wjazd autobusom, co szczególnie w godzinach szczytu bardzo utrudnia nam pracę - mówi pan Robert.

Na pętlę przy ul. Olbrachta dojeżdżamy punktualnie, o godz. 14.13. Mieliśmy szczęście, bo za godzinę kolejny kierowca na pewno utknie w rozpoczynających się właśnie korkach.

Odwaga na wagę złota

Praca w MPK

Różne godziny pracy
Kierowca MPK pracuje 40 godzin tygodniowo, ale rzadko kiedy jeździ codziennie po osiem godzin. Jego grafik jest uzależniony od rozkładu linii, którą danego dnia obsługuje. Czasami w pracy jest 7 godzin, innym razem ponad 9. Bardzo często na trasę wyjeżdża po godz. 4 nad ranem, kiedy rozpoczynają się kursy popularnych linii.
Zarobki rosną z biegiem czasu
Początkujący kierowca zarabia na rękę ok. 1500 zł miesięcznie. Doświadczony, pracujący w firmie wiele lat może liczyć na ok. 2500 zł.

Kierowca MPK Rzeszów grafik pracy ma ustalony z miesięczny wyprzedzeniem. Dzięki temu wie, jakimi liniami będzie jeździł i o której godzinie zacznie pracę w dany dzień. W zajezdni jest zazwyczaj ok. pół godziny wcześniej. Podczas gdy przechodzi rutynową kontrolę trzeźwości i szykuje się do jazdy, tzw. pilot tankuje i sprawdza jego autobus.

Przed wyjazdem na trasę, dokonuje jeszcze pierwszych wpisów do karty, którą po zakończeniu pracy oddaje dyspozytorowi. - Opisuje się tu przebieg dnia, czas przyjazdu na przystanki i ewentualne opóźnienia. Gdyby miała miejsce jakaś wyjątkowa sytuacje, także trzeba ją odnotować - mówi Stanisław Sadlej, kierowca z ponad 30-letnim stażem.

A te zdarzają się codziennie. Przykład? Głośna reanimacja pasażera, którą dwa tygodnie temu na pętli w Rogoźnicy prowadziła Joanna Mendrala, pracująca w MPK od listopada. Kierowca musi być także odważny.

- W ciągu pięciu lat kilkakrotnie zdarzało się, że musiałem zatrzymać autobus i prosić o spokój niegrzecznych pasażerów. Najbardziej utkwiła mi w pamięci grupa nastolatków, którzy wsiedli i od razu zaczęli ubliżać starszym osobom. Chociaż było ich dużo, musiałem zareagować. Zachowywali się wulgarnie, więc otworzyłem drzwi i wyprosiłem ich z autobusu. Na szczęście posłuchali i nie musiałem wzywać policji, ani jechać na komisariat - mówi pan Robert.

- Swego czasu miałem problem z grupą pijanych studentów, którzy na al. Rejtana wsiedli do autobusu i urządzili sobie imprezę. Od razu zwróciłem im uwagę, ale nie reagowali. Widząc radiowóz mrugnąłem światłami. Policjanci podjechali i spisali całą grupę. Do końca kursu byli już grzeczni. Do dzisiaj mówimy sobie dzień dobry z inną pasażerką, która tą linią jeździ regularnie, a tego dnia wystraszona obserwowała to zajście z siedzenia obok. Na pętli podziękowała mi za interwencję - mówi S. Sadlej.

Coraz więcej kobiet

Kierowcy z dłuższym stażem najczęściej mają przydzielony stały autobus, który dzielą ze zmiennikiem. Zimą wożą w nim lekkie buty na zmianę, często także kawę i herbatę, którą mogą sobie zaparzyć w czasie przerwy na końcu trasy. Wielu z nich ma mydło i ręcznik, aby odświeżyć się w punkcie sanitarnym. Nie lubią być tzw. "skoczkami", czyli kierowcami bez własnego autobusu, bo wówczas cały ekwipunek trzeba nosić ze sobą.

Ze względu na bezpieczeństwo nocnych linii nie dostają do obsługi kobiety, których w MPK jest już ponad 20. Układając grafik, szefowie przydzielają im ponadto wyłącznie te linie, które przynajmniej na jednym końcu mają łazienkę.

Joanna Mendrala, która autobusem jeździ od czerwca chwali sobie warunki pracy. - Trafiłam tu przez przypadek. Po dwóch kierunkach studiów nie mogłam znaleźć pracy. Pewnego dnia jadąc autobusem przeczytałam na plakacie ogłoszenie o szkoleniach dofinansowanych przez Unię Europejską. Namówiłam na nie mojego chłopaka, ale wypełniając dokumenty złożyłam też swoje podanie. Dziś obije jeździmy autobusami - mówi pani Joanna.

Przyznaje, że na początku zdarzały się sytuacje, gdy pasażerowie wysyłali ją do domu, "do lepienia pierogów". - Teraz jest inaczej. Panowie częściej kupują bilety, a po tym jak uratowałam pasażera i pokazały mnie media, dostaję wiele wyrazów sympatii. Jedna pasażerek dała mi ostatnio czekoladę, a inna pani ciasteczka. To miłe - mówi pani Joanna, która w MPK chce pracować przynajmniej przez kilka lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24