Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajni drukarze stanu wojennego z Bieszczadów

Paulina Bajda
To były niebezpieczne czasy. Ciągłe naloty milicji, inwigilacja i przesłuchania. A przecież w Bieszczadach życie samo z siebie nie było łatwe. Było ich czworo: Ula Poziomek, Bożenka Gorlin-Wasyłenko, Marek Jaśkiewicz i Robert Turski. Drukować uczyli się, eksperymentując.

- Zaczynaliśmy we dwóch, z Markiem Jaśkiewiczem. Większość znajomych na początku stanu wojennego internowali, zostaliśmy my. Czuliśmy, że mamy moralny obowiązek informować ludzi o tym, co się dzieje w Polsce - wspomina Robert Turski, który wtedy mieszkał w Sękowcu.

Drukarnia u leśnika

Dom Pawła i Haliny Jakubców stał na końcu wsi. Za nim - tylko las i góry. Był domem otwartym, każdego dnia zatrzymywali się tu turyści.

W domu mieszkała jeszcze trójka dzieci Jakubców i siostra pani Haliny - Bożena Gorlin, która w Bieszczady przyjechała w 1976 roku z Mazur. Młoda, energiczna kobieta, rzadko podporządkowywała się rygorom i nakazom. - Była osiem lat młodsza ode mnie, zawsze czuła się wolna - wspomina siostrę pani Halina.

Bożena zaprzyjaźniła się z Robertem i Markiem. W domu Jakubców częstymi gośćmi byli Jędrek Połonina i Jurek Dwatysięcy.

- W tym domu o każdej porze dnia i nocy przyjmowano wszystkich z otwartymi rękami - wspomina opozycjonista Wieńczysław Nowacki, który był współorganizatorem strajku rolników w Ustrzykach Dolnych i sygnatariuszem porozumień rzeszowsko-ustrzyckich. - Halinka to nawet nie wiedziała, że na dole, w piwnicy, drukowaliśmy.

- Rzeczywiście, na początku nie wiedziałam - przyznaje pani Halina.

- Aż kiedyś skojarzyłam fakty - jak Bożena zaczyna większy garnek zupy gotować, to znaczy, że będą goście. Uznałam jednak, że im mniej wiem, tym bezpieczniejsza będzie moja rodzina. Mieszkaliśmy przecież pod lasem, byliśmy najbardziej podejrzani. W końcu wezwali mnie na przesłuchanie. Wypytywali o wszystkich, a ja mówiłam, że czasem ktoś przychodzi, ale ja nic nie wiem, co było zgodne z prawdą.

- Nie zdawałem sobie sprawy, że to, co u mnie robią, będzie miało tak ogromne znaczenie w przyszłości - mówi gospodarz domu Paweł Jakubiec. - Teraz przyznaję, że pozwolenie na takie akcje nie było najrozsądniejsze, bo przecież byliśmy obserwowani.

- My praktycznie nic nie ryzykowaliśmy - mówi Robert Turski. - Byliśmy kawalerami, bez rodzin, bez dzieci. To Jakubcowie najbardziej się narażali. Mieli rodzinę, dom i pracę na państwowych posadach.

Jeden z nalotów odbył się podczas urodzin ich syna. - Cały dom był pełen gości, aż nagle ktoś zapukał do drzwi - wspomina pan Paweł. - Otworzyła Halinka. Pytali, kto w domu przebywa, ale nie weszli. Na szczęście, bo na dole drukowali.

- Wiedzieliśmy, że po tym rozpoznaniu będzie akcja SB. Odczekaliśmy, a o czwartej rano przemknęliśmy przez śpiącą Zatwarnicę ze wszystkim na Otryt. Nie złapali nas, może usnęli... - zastanawia się Turski.

Pod nosem ubeka

Najpierw pracowali na matrycy białkowej, cienkiej mocnej bibule i na przemycanym z Zachodu impregnowanym papierze. Urszula nocą spisywała wszystko na maszynie do pisania, która znajdowała się w budynku zarządu budownictwa leśnego. Robiła to pod nosem ubeka, który ciągle tam siedział.

- Teraz myślę, że cudem uniknęliśmy aresztowania. Przecież wszystkie maszyny były wtedy rejestrowane, wystarczyło porównać czcionkę i sprawdzić, kto korzysta z maszyny - mówi pani Halina.

Najpierw zajęli się przedrukami ulotek i odezw, które przywozili z Warszawy albo Wrocławia.

- Zawsze pamiętałem, żeby w torbie, w której wiozę bibuły, nie było nic, co pozwoliłoby mnie zidentyfikować w razie wpadki. Kiedyś esbecy zwinęli mnie z pociągu na posterunek w jakiejś małej miejscowości. Na szczęście, udało mi się niepostrzeżenie porzucić torbę w kącie komisariatu. Jak już ją znaleźli, nie mogli udowodnić, że jest moja - śmieje się Turski.

Kiedy nauczyli się drukować, wydawali własne ulotki i pisma - "Przedświt" i "Bieszczadnik" - które Turski przewoził do Warszawy, Łodzi, Krakowa, Wrocławia. Ostatnie egzemplarze znajdują się w archiwach rzeszowskiego IPN. W ciągu sześciu miesięcy wiele razy przenosili drukarnię z Zatwarnicy do Chmiela albo Ropienki. Choć dom Jakubców był pod ciągłą obserwacją, nigdy nie wpadli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24