Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wergiliusz Gołąbek, dyrektor rzeszowskiej filharmonii: dzięki żonie nie zostałem ministrem

Andrzej Plęs
Wergiliuszowi Gołąbkowi nie jest obojętne to, jak go widzą, jak go piszą. Bo przecież ważne jest, jak człowiek jest oceniany, jaki ślad po sobie zostawi. - Może ten pozostawiony po sobie ślad jest w życiu najważniejszy - mówi. Pewnie dlatego ma jeszcze jakąś życiową misję do spełnienia i goni za kolejnym życiowym celem.
Wergiliuszowi Gołąbkowi nie jest obojętne to, jak go widzą, jak go piszą. Bo przecież ważne jest, jak człowiek jest oceniany, jaki ślad po sobie zostawi. - Może ten pozostawiony po sobie ślad jest w życiu najważniejszy - mówi. Pewnie dlatego ma jeszcze jakąś życiową misję do spełnienia i goni za kolejnym życiowym celem. Bartosz Frydrych
Bez Internetu żyć mógłby, ale nie mógłby żyć bez ludzi. Bez telefonu komórkowego - owszem, ale nie bez książek. Wieloletni dyrektor rzeszowskiej filharmonii, dziś - prorektor Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania: Wergiliusz Gołąbek, skazany na aktywność.

Zapewnia, że bardzo sobie ceni życie prywatne, ale o prywatnym życiu Wergiliusza Gołąbka mówić nie lubi. W ogóle uwielbia mówić, byle nie o sobie. Woli o mentalnej i intelektualnej degrengoladzie społeczeństwa, o filozoficznym ujęciu prawdy, powołuje się na Arystotelesa i ks. Tischnera, przywołuje poetę Rilkego. Wergiliusza Gołąbka w tych wypowiedziach nie ma.

Pozornie, bo z każdej takiej wypowiedzi jednak wyziera stosunek Wergiliusza Gołąbka do świata i bliźnich. Zbyt ufny, czego sobie nie ma za złe, choć - jak mówi - ta ufność do człowieka nieraz przysporzyła mu bardzo osobistych i przykrych doznań. Wcale nie zamierza z tym walczyć, bo to tak, jakby walczyć ze swoim prawdziwym "ja". I to wcale nie tym "prawdziwym" po arystotelesowsku, raczej "prawdziwym" według ks. Tischnera.

I tak właśnie rozmawia się z prorektorem Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. O byle czym i byle jak rozmawiać się nie da, bo widać i czuć, że natychmiast traci zainteresowanie tematem i rozmówcą. To musi być potyczka intelektualna, a wtedy głos mu skacze o pół tonu, a w oczach pojawiają się ogniki walki.

Wergiliusz Gołąbek prywatny

- Ma pan w ogóle jakieś życie prywatne?
Nie odpowie wprost, bo to by było banalne, jak banalne jest pytanie. Natychmiast wspiera się klasykami.

- Cycero powiedział: "Człowieku, cóż ci potrzeba, skoro masz domek, ogródek i bibliotekę w środku" - przywołuje rzymskiego filozofa. - Owszem, mam domek, ogródek i bibliotekę w środku. I mam wspaniałą żonę - lekarza stomatologii - syna, synową i cudownego wnuczka Maksymiliana. Tak, mam życie prywatne i rodzinę, a to podstawowa w życiu wartość, to powinowactwo krwi.

Rzeszowianin z wyboru, a nie z urodzenia czy konieczności. Za żoną - rzeszowianką - trafił do tego miasta, choć kiedy bywa w rodzinnych stronach w Kluczewsku pod Włoszczową (Świętokrzyskie), to - przyznaje - ma łzy w oczach, podróż zbliża go do miejsc dzieciństwa. I gotów byłby tu wrócić, gdyby nie ta nieprzezwyciężona potrzeba publicznej aktywności. Może mógłby zamknąć się tam - z dala od zgiełku cywilizacji, od ludzi. Niemal cały świat zjeździł, ale miejsce z dzieciństwa już zawsze będzie jego azylem.

Braku cywilizacji, tej zgiełkliwej, elektronicznej, pewnie by nie odczuwał, ale bez ludzi chyba nie bardzo umiałby żyć.
- Bo wciąż tkwi we mnie takie trochę zapomniane przez wielu przeświadczenie, że każdy z nas ma w sobie jakąś powinność publiczną - istnienia dla dobra wspólnego - tłumaczy.

Wergilusz Gołąbek publiczny

Mówi, że miał w życiu szczęście bywać tam, gdzie ważyły się losy kraju. Jak w 1989 roku w gdańskiej stoczni, kiedy obcował z Tadeuszem Mazowieckim i Lechem Wałęsą i był świadkiem, jak zaczynała się zmieniać Polska. Na lepsze?

Chwilę się waha, jakby chciał powiedzieć, że raczej "na inniejsze". Pod koniec lat 80. rzucił się - albo może został rzucony - w wir życia publicznego, kiedy w dogorywającym PRL uratował od nieistnienia orkiestrę Wojciecha Rajskiego na Wybrzeżu. Potem kilkanaście lat spędzonych na dobre i na złe z Filharmonią Rzeszowską. Zdecydowanie na dobre, skoro filharmonia nad Wisłokiem jest dziś tym, czym jest.

Dwukrotnie omal nie został ministrem kultury. Za pierwszym razem odmówił, bo wiedział, że w ministerstwie, które miałby objąć, nie zdoła usunąć ze stanowiska jednego zwiceministrów, bardzo wpływowego, a destrukcyjnego człowieka, mocno umocowanego politycznie. Odmówił i za drugim razem, wobec stanowczego protestu żony, która uważała, że wchodzenie doświata polityki to wchodzenie do piekła. Wówczas oprotestował protest żony, dziś przyznaje jej rację, po raz kolejny błogosławiąc jej wyważone i trafne sądy wobec zdarzeń i ludzi.

Zjeździł świat, bacznie ten świat obserwując, może dlatego widzi swoje miejsce na ziemi trochę inaczej niż jego bliźni. Wciąż głodny świata i obserwacji, i może przez to w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wobec ludzkości, nie wskoczył w bambosze emeryta, a wtopił się w życie uczelni, świata naukowego, studentów, bo tu wciąż coś się dzieje. Niespełniony jest w jakimś zakresie czy może ma jeszcze jakąś życiową misję do spełnienia i goni za kolejnym życiowym celem?

- Nie gonię, bo to pojęcie implikuje, że goni się za sukcesem, a dziś zmienił się paradygmat życia godziwego na sukces - z Wergiliuszem Gołąbkiem nie da się rozmawiać "normalnie", chyba że na potrzeby takiej roz- mowy zmieni się paradygmat normy w kodzie językowym - żeby pozostać w konwencji roz- mowy. - Nie gonię, wręcz odwrotnie: w tej chwili nawet się zatrzymuję, żeby popatrzeć sobie na wszystko z dystansu. Już niczego nie muszę, ale nie wyobrażam sobie takiego życia, jakie prowadzi wielu: wstają rano, piją kawę, na całe godziny przepadają w świecie Internetu, trochę popatrzą w sufit, po czym idą spać.

Miewa chwile zmęczenia, kiedy już na stałe chciałby uciec w świat książek, ale... - Ktoś mi kiedyś w takiej sytuacji powiedział, że nie mogę, bo jestem ludziom potrzebny - tłumaczy.

A ludzie jemu też? Najwyraźniej tak, bo - sam mówi - on ludzi lubi, choć nieraz na ufności do człowieka się zawiódł. Skoro już psychicznie i intelektualnie skazany jest w swojej aktywności na kontakty z ludźmi, to czasem bywa tą aktywnością zmęczony. A czasemzirytowany. Czym szczególnie?
- Głupotą - rzuca bez wahania. - Tym, że ktoś nie myśli.

Recepta na zmęczenie kontaktami z człowiekiem?
Kosi trawę, co uwielbia. A przy poważniejszych stanach zmęczenia szybko ucieka do leśniego azylu, w rodzinne Świętokrzyskie.

ADHD dziedziczne

Tej nieprzezwyciężonej aktywności życiowej nie da się nauczyć, to trzeba mieć w genach. W zamierzchłych carskich czasach pradziadek był sędzią Sądu Okręgowego w Kielcach.

- Nieprawdopodobny hulaka - tak rekomenduje pamięć o przodku jego prawnuk.

Inny przodek był księdzem, rektorem seminarium w Kielcach. - Z majorem Przykuckim założyli hurtownię wódek w Jędrzejowie i Kielcach - opowiada dzieje rodzinne na dowód, że "ADHD dorosłych" u niego siedzi w genach. - Omal nie został biskupem, ale wyszło na jaw, że jest współwłaścicielem takiego(!) interesu.

O przodkach trzeba pamiętać. I o ziemi, z której się pochodzi. Szczególnie teraz, kiedy migracja w czasie i przestrzeni stała się zjawiskiem powszechnym i coraz mniej z nas potrafi określić "skąd nasz ród". On chce pamiętać, tym bardziej że pochodzi z ziemi Reja, Reymonta, Żeromskiego, Sienkiewicza i hetmana Czarnieckiego.

Wergiliusz Gołąbek ułomny

- Ukształtowano mnie w szacunku do pewnych wartości i ideałów, których próbuję bronić i które chcę realizować, co nie zawsze mi się udaje, bo też jestem człowiekiem słabym i mam mnóstwo różnych wad - wyrwało się panu Wergiliuszowi, co trzeba natychmiast wykorzystać, nim znów ucieknie od rozmowy o sobie. Wady? Jakie wady?

- Jestem zbyt impulsywny, choć wszyscy w koło myślą, że jest we mnie spokój - zaczyna wyliczać, choć niezbyt chętnie. - Jestem rygorystyczny i wymagający wobec bliźnich. Aż zabardzo, ale potrafię przeprosić, jeśli popełnię błąd. Może zbyt krytycznie patrzę na siebie, co mi nie ułatwia życia. Nie potrafiłem wykorzystać wszystkich danym mi talentów. Czasem w życiu podejmowałem błędne decyzje, ale przecież nikt z nas nie jest nieomylny.

I na tym kończy się chwila słabości, w której pan Wergiliusz pozwolił sobie na refleksje na temat swojego głębokiego "ja".
I może z pozoru wydaje się człowiekiem, który lubi czuć na sobie setki wpatrzonych oczu. Z pozoru - zapewnia.
- To nie tak, jak się sądzi: że lubię wychodzić na scenę, że mi to przychodzi z łatwością - koryguje błąd w społecznym postrzeganiu. - Nie lubię, ale czasem muszę. Jestem z gruntu człowiekiem kameralnym, wolę wąskie grono przyjaciół.
Jednak nie jest mu obojętne to, jak go widzą, jak go piszą, bo przecież ważne jest, jak człowiek jest oceniany, jaki ślad po sobie zostawi. Może ten pozostawiony po sobie ślad jest w życiu najważniejszy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24