Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nerwy, złość, łzy. Co się dzieje w MPK Rzeszów?

Bartosz Gubernat
Naszym bliskim życia już nie wrócimy, ale mówiąc głośno o zachowaniu tego człowieka, chcemy pomóc innym pracownikom MPK. Przykład pani Joanny pokazuje, że problem trwa - mówią Lidia Szymczyszyn, Małgorzata Kuźniar i Urszula Pałys.
Naszym bliskim życia już nie wrócimy, ale mówiąc głośno o zachowaniu tego człowieka, chcemy pomóc innym pracownikom MPK. Przykład pani Joanny pokazuje, że problem trwa - mówią Lidia Szymczyszyn, Małgorzata Kuźniar i Urszula Pałys. Krzysztof Łokaj
Wielu pracowników największej firmy przewozowej w regionie twierdzi, że są u kresu wytrzymałości. Powód? Zachowanie przełożonego, który - ich zdaniem - dręczy załogę psychicznie.

MPK Rzeszów to jedna z największych firm przewozowych w kraju. Dysponuje ponad 180 autobusami, rocznie przewozi ok. 30 milionów pasażerów. W liczącej 550 osób załodze 350 pracowników to kierowcy bezpośrednio podlegający działowi przewozów.

Od ubiegłego tygodnia najbardziej znanym kierowcą rzeszowskiego MPK jest Joanna Mendrala, która na pętli autobusowej w Rogoźnicy przez prawie 20 minut reanimowała pasażera. Ratownicy i lekarze nie mają wątpliwości, że gdyby nie ona, 22-latek nie dożyłby przyjazdu karetki pogotowia. Jej wzorową postawę docenił m.in. prezydent Rzeszowa, który w imieniu mieszkańców wręczył jej kwiaty i nagrodę pieniężną. Okazuje się, że nie każdy docenił jej zachowanie, a piątkową uroczystość w ratuszu poprzedziła awantura w zajezdni MPK.

- Kiedy pacjenta przejęli ratownicy, kontaktował się ze mną dyspozytor - opowiada Joanna Mendrala. - Pytał, czy będę w stanie samodzielnie zjechać na bazę. Powiedziałam, że nie, więc przysłał po mnie nadzór ruchu i pogotowie techniczne. Na linię wyjechał także rezerwowy autobus. Wydawało mi się, że wszystko jest okej, ale po wejściu do dyspozytorni szybko się przekonałam, że nie.

Twierdzi, że nie zdążyła nawet zamknąć drzwi, kiedy zastępca kierownika zaczął na nią krzyczeć. Kiedy ona roztrzęsiona płakała, on na nią wrzeszczał. - Pytał, co to za histeria, miał pretensje, że musiał wysłać dwa samochody. Wyprosił z pokoju dyspozytora, który chciał mnie przytulić - relacjonuje.

- Rozczulanie się nad nią nie przynosiło efektu, wręcz przeciwnie, rozklejała się jeszcze bardziej - przedstawia swoją wersję zastępca kierownika (prosi, aby nie podawać nazwiska). - Chciałem więc w ten sposób jej pomóc. Nie miałem złych intencji. Zresztą tego samego dnia rozmawiałem o tym z prezesem. Po południu napisałem raport, wnioskując o nagrodę dla tej pani, a po godzinach pracy dzwoniłem na pogotowie i do szpitali, aby upewnić się, czy podczas reanimacji nie mogła zarazić się jakąś chorobą.

Załoga MPK jego zachowaniem nie jest zaskoczona. Stanisław Sadlej, przewodniczący wolnego związku zawodowego pracowników MPK kwituje:

- Poszedł do prezesa, bo zreflektował się, że przesadził i chciał się w jego oczach wybielić. Ale tym razem naprawdę przesadził. Jeśli chciał pomóc koleżance, powinien zatroszczyć się o psychologa - mówi Sadlej.

Dodaje, że przykładów gnębienia pracowników jest znacznie więcej. - Jeden z naszych kolegów w czasie przebudowy al. Rejtana jechał objazdem przez ul. Kustronia. Pasażerowie prosili, aby wysadził ich między przystankami. Nie zrobił tego, bo to zabronione. Gdyby ktoś wpadł do wykopu, to on poniósłby konsekwencje. Miał pecha, bo jednym z pasażerów była znajoma zastępcy kierownika, która natychmiast do niego zadzwoniła. Ten skontaktował się z kierowcą i kazał ludzi wysadzić. Kolega dostał takich nerwów, że skończyło się zwolnieniem lekarskim - opowiada Sadlej.

Ukarany za awarię autobusu

Inny kierowca przekonuje, że ten sam przełożony gnębił go przez dwa lata. - Zaczęło się w Boże Ciało, kiedy do mojego autobusu chciał wsiąść niepełnosprawny pasażer - opowiada. - Niestety, coś się zepsuło i podwozie nie przechyliło się w kierunku przystanku. Ten człowiek złożył na mnie skargę, a chociaż awaria autobusu to nie moja wina, już w piątek zostałem pozbawiony pojazdu i stałem się tzw. skoczkiem, czyli kierowcą jeżdżącym różnymi autobusami. W poniedziałek poszedłem do prezesa, który decyzję zastępcy kierownika uznał za błędną i kazał w trybie natychmiastowym oddać mi autobus. Ucieszyłem się, ale radość nie trwała długo, bo wtedy zaczął się mój koszmar - mówi kierowca.

Przekonuje, że na podstawie skarg telefonicznych dostał dwie nagany i nie mógł nawet się wytłumaczyć, bo przełożony nie zgodził się na konfrontację z pasażerami, którzy zgłaszali rzekome skargi. Jego słowa potwierdza Michał Białogłowski, szef Solidarności w MPK Rzeszów. - Do tego doszło jeszcze śledzenie jego autobusu przez nadzór ruchu, którzy godzinami czyhał na najmniejszy błąd kolegi. Wiemy, że zastępca kierownika regularnie pytał dyspozytorów, czy nie ma na niego skarg - mówi Białogłowski.

- Kiedy odmówiłem wysadzenia ludzi między przystankami, zostałem zdegradowany na trzy miesiące na tzw. zmywaka. Zamiast jeździć autobusem, od 18 do 2 nad ranem myłem w pojazdach szyby. To był koszmar. Do dziś leczę nadciśnienie i zniszczone nerwy, a do takiego stanu doprowadził mnie ten człowiek - przekonuje kierowca.

Inny z kierowców także obwinia przełożonego za utratę zdrowia. - Wydelegował mnie na pilota zajezdniowego, czyli osobę, której zadaniem jest przygotowanie autobusów do pracy. Tego dnia było nas chyba czterech. Jeden z kolegów zostawił autobus przy dystrybutorze i nie mogłem zatankować autobusu, którego akurat ja szykowałem do wyjazdu. Musiałem więc najpierw przestawić jego samochód, co chwilę mi zajęło. Kierownik skwitował tylko, że on mierzy czas, a ja się nie wyrabiam. Oznajmił, że za dwa tygodnie się rozstajemy. Nie słuchał argumentów, nie obchodziło go, że musiałem wykonać dodatkową pracę za kogoś innego - mówi kierowca.

W obawie o utratę pracy przyspieszył. Kiedy kontrolował koła w jednym z autobusów, klucz zeskoczył ze śruby i mężczyzna upadł na ziemię. - Tak niefortunnie, że skończyło się w szpitalu z pękniętą powłoką brzuszną. Po nieudanej operacji dostałem zapalenia otrzewnej i w stanie agonalnym trafiłem na ponowny zabieg. Po zwolnieniu nie przedłużono mi umowy o pracę, a ponowny angaż w firmie dostałem dopiero po trzech latach - opowiada, pokazując potężne blizny na brzuchu.

Przełożony: To wina związków

MPK Rzeszów w telewizji

Ubiegłotygodnionwa akcja ratunkowa przeprowadzona przez Joannę Mendralę odbiła się szerokim echem w całym kraju. Jako pierwsze informowały o niej Nowiny. Następnie kierowca była gościem m.in. programów śniadaniowych telewizji TVN i TVP, o jej wyczynie informowały także wieczorne "Fakty" TVN i największe portale internetowe w kraju. Teraz do emisji materiału na temat konfliktu załogi z przełożonym szykuje się TVN24. Bohaterkami reportażu będą m.in. córki Tadeusza Pałysa i żona Stanisława Szymczyszyna. Program będzie można obejrzeć w sobotę lub niedzielę w magazynie "Prosto z Polski".

Przełożony kierowców odpowiada, że nie czuje się winny. - Jestem solą w oku związków zawodowych, bo ich członkowie są przyzwyczajeni do załatwiania wielu spraw po znajomości. A u mnie się tak nie da, wszystkich pracowników traktuję jednakowo. Przyszedłem tu do pracy jako młody człowiek, przez lata podnosiłem kwalifikacje. Skończyłem cztery kierunki studiów, do tego zaszczytnego stanowiska doszedłem bez pomocy wujka czy ciotki - przekonuje zastępca kierownika.

Jego zdaniem w MPK jest równie wiele osób, które współczują mu z powodu związkowych ataków. - Gotują mnie jak raka we wrzątku zupełnie bezpodstawnie - przekonuje. Dodaje, że to on wprowadził nowoczesny, sprawiedliwy system premiowania załogi.

- W tym systemie zdarza się, że na 350 osób nawet 160 ma zaniżone premie. Często za błahostki, które nie mają wpływu na jazdę. Wystarczy, że kierowca zapomni rano odbić kartę kontrolną w kasowniku i już jest problem - ripostują Sadlej i Białogłowski.

W dobre intencje przełożonego kierowców nie wierzą także córki zmarłego w 2012 roku Tadeusza Pałysa, który w MPK Rzeszów przepracował 30 lat. - Od kiedy zastępcą kierownika został ten człowiek, tata stał się nerwowy i panicznie bał się chodzić do pracy - mówi pani Urszula.

- Był roztrzęsiony i zastraszony jak małe dziecko, dostał tików nerwowych. Ponieważ jako kierowca nie mógł brać leków uspokajających, namówiłyśmy go na terapię u psychologa. Niestety, był ciągle gnębiony, aż w końcu dostał zawału i zmarł. Pamiętam nawet sytuację, gdy w imieniu ojca dzwoniła do przełożonego kierowców lekarka i musiała go przekonywać, że ojciec naprawdę jest chory i nie symuluje dla zwolnienia.

Olbrzymi żal do zastępcy kierownika ma także Lidia Szymczyszyn, której mąż zmarł w 2013 roku w wyniku zatrzymania krążenia. - Mąż zawsze wychodził do pracy w stresie i wracał z niej zdenerwowany. Mówił, że ta robota go wykończy. Zdarzało się, że mimo korków na ulicach ten człowiek czekał na niego na ostatnim przystanku i groził zwolnieniem z pracy za nawet niewielkie spóźnienie - mówi wdowa.

Najbardziej utkwiło jej w pamięci zajście, po którym mąż do domu wrócił blady i zupełnie zrezygnowany. - Tego dnia dzwoniłam do niego, bo miał mieć wolne, ale nie było go w domu. Okazało się, że mimo urlopu wezwał go do pracy w trybie natychmiastowym przełożony. Poskarżyła się mu pasażerka, której dzień wcześniej mój mąż miał zamknąć drzwi przed nosem. Tymczasem drzwi zamknęły się same, bo tak działają w mercedesach.

Kiedy w końcu nacisnęła sobie przycisk i wsiadła do środka, zrugała go i zadzwoniła do MPK. Przełożony wpadł w furię, kiedy usłyszał, że to pracownica urzędu miasta złożyła skargę. Kazał mężowi pisać notatkę wyjaśniającą i przepraszać ją za zachowanie, chociaż to nie była jego wina - zapewnia pani Lidia.

Jej mąż, Stanisław, zmarł na oczach rodziny. - Syn ma pierwszą grupę inwalidzką, przez pół roku nie zmrużył oka z tęsknoty za ojcem. Musiałam leczyć go u specjalisty. Ja do dzisiaj nie mogę dojść do siebie. Nikogo nie oskarżam, ale takimi sytuacjami szef na pewno dołożył cegiełkę do tej tragedii - dodaje zrozpaczona kobieta.

- Ten człowiek nie powinien pracować na tym stanowisku, on nie potrafi komunikować się z ludźmi. My nie przywrócimy życia naszym bliskim, ale może uda się w ten sposób uratować innych - dodają córki Tadeusza Pałysa.

W poniedziałek po konsultacji z władzami miasta prezes MPK zawiesił przełożonego kierowców. - Na pewno nie będzie już pełnił funkcji zastępcy kierownika w tym dziale . Dalsze decyzje podejmę po rozmowie ze świadkami zajścia z panią Joanną - mówi Marek Filip, prezes MPK Rzeszów.

Przyznaje, że współpraca z ludźmi nie jest mocną stroną tego człowieka, a skarg było znacznie więcej.

- Wydawało mi się, że po rozmowach problem został zażegnany, ale wrócił przy okazji pani Joanny i tym razem miarka się przebrała - mówi prezes.

- Pani Joanna jest ofiarą związkowców - przekonuje zastępca kierownika. - Im nie zależy na niej, ale na tym, aby mi ostatecznie przyłożyć. Będę walczył o dobre imię wyłącznie w oparciu o dokumenty, które dowodzą, że nikomu nie zrobiłem krzywdy. Pyskówki i przepychanki mnie nie interesują, bo do niczego nie prowadzą.

Zastępca kierownika złożył już wyjaśnienia na biurka prezesa MPK i prezydenta miasta. Czeka na odpowiedź.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24