Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miał być wspólny interes, jest sąd i kłótnia

Andrzej Plęs
Wiesław Machoś dziś żałuje, że wspomniał pani doktor o działce rodziców, bo z tego wszystkiego są teraz tylko kłopoty.
Wiesław Machoś dziś żałuje, że wspomniał pani doktor o działce rodziców, bo z tego wszystkiego są teraz tylko kłopoty. Krzysztof Kapica
Daniela Machoś przekonuje, że pani doktor chciała wymusić na niej sprzedaż działki za niewielkie pieniądze. Pani doktor zapewnia, że padła ofiarą swojej wiary w człowieka i to ona została oszukana. Spór ma rozstrzygnąć sąd.

Nie byłoby sprawy, gdyby Wiesław Machoś nie trafił na badania do pani Teresy, rzeszowskiej radiolog. Zwierzył się, że jego rodzice pod Strzyżowem mają do sprzedania 50 arów wraz z drewnianym budynkiem mieszkalnym. Za sumę niewygórowaną, bo 50 tys. zł, toteż pani doktor pofatygowała się pod Strzyżów, żeby obejrzeć gospodarstwo i dobić targu.

Targ został dobity. Tym bardziej że Machosiowie na gwałt potrzebowali gotówki - mieli nie- spłaconą pożyczkę w jednym z oddziałów spółdzielczej kasy oszczędnościowo-kredytowej, komornik siadł na ich świadczenia emerytalne, a i dzieciom chcieli pomóc finansowo. Dziś trudno dociec, jak to się stało, że doktor Teresa dowiedziała się o kłopotach Machosiów ze spółdzielczą kasą.

Panie doszły do porozumienia: Daniela Machoś sprzedaje, doktor Teresa kupuje, ale porozumienie było tylko "na gębę".
- W ogóle nie chciała z nami podpisywać żadnej umowy przedwstępnej, bo powtarzała, że Pan Bóg wszystko widzi, Pan Bóg wszystko słyszy - opowiada Sylwester Machoś, mąż Danieli.

Pani Teresa potwierdza, że - rzeczywiście - wówczas nie widziała potrzeby spisywania czegokolwiek. Lata spędziła w Kanadzie, gdzie dane słowo jest święte, więc umowę na papierze uznała za zbędną.

Niewiele dni minęło od wizyty pani doktor pod Strzyżowem, kiedy ta pojawiła się w spółdzielczej kasie z propozycją, że spłaci zadłużenie Machosiów. (Zapewnia, że działo się to za zgodą pani Danieli). Kłopot w tym, że nie znała numeru konta, dokładnego stanu zadłużenia, danych osobowych. Jedynie imię i nazwisko dłużniczki.

- Przy mnie pani z kasy zatelefonowała do pani Danieli - upewniła się, że mogę za zgodą tamtej spłacić zadłużenie, uzyskała takie potwierdzenie, a także zgodę na napisanie i podpisanie za nią wniosku - i na tej podstawie dokonałam trzech wpłat na łączną sumę 35 tysięcy złotych - relacjonuje doktor Teresa. - Przecież nie było wątpliwości, z kim pani z kasy rozmawia, bo telefonowała pod numer domowy pani Machoś.

Jeszcze tylko trzeba było napisać i podpisać dokument, w którym pani Daniela zwraca się do kasy z wnioskiem o podanie stanu zadłużenia, ale i to można było zrobić od ręki. Doktor Teresa przyznaje, że napisała taki wniosek i podpisała się za panią Machoś. Za jej zgodą - podkreśla po raz kolejny - wyrażoną w rozmowie telefonicznej przy pracownicy kasy. Dziś Daniela Machoś przekonuje, że nigdy takiej zgody nie udzielała, nawet rozmowy telefonicznej na ten temat nie było, a o istnieniu takiego wniosku dowiedziała się długo, długo potem.

- Kłamie w jednej i drugiej sprawie - protestuje pani Teresa. - Gdyby było nagranie rozmowy telefonicznej, nie byłoby wątpliwości. A poza tym - ta urzędniczka z kasy potwierdziła przed sądem, że taka rozmowa i zgoda pani Danieli była. I nieprawdą jest, że pani Daniela o tym dokumencie dowiedziała się długo potem, bo ledwie dzień lub dwa po wizycie w kasie sama jej ten wniosek przywiozłam, żeby miała czarno na białym, że wywiązałam się z obietnicy - dodaje pani doktor. - Wówczas tego nie kwestionowała, bo dzięki tej spłacie komornik uwolnił świadczenia państwa Machosiów.

Małżeństwu dostarczyła potwierdzenie przelewów w kasie i ten nieszczęsny wniosek, który uczynił z niej kryminalistkę.
Oddziału kasy w Rzeszowie, gdzie dokonywała się transakcja, nie ma od czterech lat. Jeden z pracowników innego oddziału zapewnia, że niedopuszczalne jest ujawnianie danych osobowych klienta osobom trzecim. Nawet jeśli klient wyraża zgodę telefonicznie. A tym bardziej - podpisywanie się za klienta na oświadczeniach. Tymczasem pani z kasy, współuczestniczącej w transakcji, włos z głowy nie spadł.

Kłopoty zamiast interesów

Sytuacja zmieniła się, kiedy u Machosiów pojawił się klient ze Śląska gotów zapłacić 70 tysięcy za przyrzeczoną już pani doktor nieruchomość. To było o 20 tysięcy więcej, niż chcieli pierwotnie, toteż przedstawili dotychczasowej klientce nowe warunki.

- Najpierw się zgadzała, że zapłaci te 70 tysięcy, ale zwlekała miesiącami, potem się wycofała - opowiada Daniela Machoś.
Pani doktor przyznaje, że przeliczyła się z możliwościami; wprawdzie wciąż była gotowa zapłacić 50 tysięcy, ale nie 70 tysięcy. Poinformowała więc Machosiów, że odstępuje od kupna i prosi o zwrot wpłaconych na ich konto 35 tysięcy.
- Czekałam miesiącami i nie doczekałam się - tłumaczy. - W końcu zdecydowałam się interweniować sądownie.
Machosiowe tłumaczą, że gotowi byli oddać te tysiące, ale nie mogli, bo ich nie mieli. Mogliby mieć, gdyby sprzedali dom, ale zniecierpliwiony zwłoką klient ze Śląska zrezygnował z interesu.

Pozew pani doktor o zwrot pieniędzy wpłynął do sądu. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Pani Daniela w odpowiedzi zawiadomiła prokuraturę, że pani doktor podrobiła jej podpis na wniosku do kasy. Druga sprawa rozstrzygnęła się szybko. Rzeszowska prokuratura postawiła pani doktor zarzut fałszerstwa, kobieta nawet się nie broniła, potwierdzając, że rzeczywiście wniosek napisała i podpisała za panią Danielę.

- Powinnam zostać uniewinniona, bo szkodliwości czynu nie było, przecież działałam w dobrej wierze - mówi pani doktor. - Jeśli ktoś w tej sprawie doznał krzywdy, to jedynie ja. Bo pani Machoś ma spłaconą pożyczkę, kasa odzyskała pieniądze; ja nie mogę odzyskać swoich 35 tysięcy, a wyrok uczynił ze mnie kryminalistkę.

Sprawę warunkowo umorzono, ale pani doktor musiała zapłacić 1500 zł na cel społeczny. Ku irytacji Danieli Machoś, dla której 1500 zł kary za podrobienie jej podpisu to kpina. Tymczasem pani doktor nie może odzyskać 35 tysięcy zł i zaczyna ją irytować, że od kilkunastu miesięcy kredytuje małżeństwo spod Strzyżowa, i to z zerowym oprocentowaniem. I kredytować będzie, dopóki nie zmieni tego wyrok sądu.

Spór ma rozstrzygnąć sąd w Strzyżowie, a Daniela Machoś przerażona jest, że wymiar sprawiedliwości każe jej zwrócić te 35 tysięcy, bo ich nie ma. Owszem, miałaby, gdyby sprzedała te 50 arów, ale sprzedać nie może, bo sąd zarządził zastrzeżenie w hipotece, że nieruchomość znalazła się w sporze prawnym. A taki wpis do hipoteki odstrasza każdego potencjalnego nabywcę.

- Nie wiem, co z nami będzie, jak sąd nam każe oddać te pieniądze - denerwuje się właścicielka arów pod Strzyżowem. - A tu jeszcze ta pani chce odsetki od tej spłaconej pożyczki. Mąż nie śpi z nerwów po nocach, po zawałach jest. Przecież ja jej nie prosiłam, żeby nam tę pożyczkę spłacała. Ona w ten sposób chciała na nas wymusić sprzedaż działki i domu.

- Kłamstwo, kłamstwo i jeszcze raz kłamstwo - oburza się pani doktor. - Wręcz namawiali mnie do spłaty tej pożyczki. A jak się zorientowali, że już pozbyłam się na ich rzecz 35 tysięcy, to podnieśli cenę nieruchomości. I to jest dopiero wymuszenie.
Wiesław Machoś żałuje, że poszedł na badania, żałuje, że wspomniał o arach swoich rodziców. Wydaje się, że dziś wszyscy żałują. Pani Teresa - bo karana i nie może odzyskać 35 tysięcy. Pani Daniela - bo wprawdzie pożyczkę ma z głowy i komornik się odczepił, ale sąd może kazać jej zwrócić pieniądze. I to z odsetkami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24