Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Założyciel sekcji zapasów Stali Rzeszów: Zaczynaliśmy w baraku

Marek Bluj
Trener Jan Małek (z lewej) otrzymał najwyższe odznaczenie Polskiego Związku Zapaśniczego - Złotą Gwiazdę z Diamentami. Nz.: laureata dekoruje prezes PZZ Grzegorz Pieronkiewicz.
Trener Jan Małek (z lewej) otrzymał najwyższe odznaczenie Polskiego Związku Zapaśniczego - Złotą Gwiazdę z Diamentami. Nz.: laureata dekoruje prezes PZZ Grzegorz Pieronkiewicz. Kacper Piękoś
Rozmowa z JANEM MAŁKIEM, założycielem i trenerem obchodzącej jubileusz 55-lecia działalności sekcji zapaśniczej Stali Rzeszów.

- Przychodzi Małek do prezesa Stali Zygmunta Ciska i proponuje mu założenie sekcji zapaśniczej. Minęło 55 lat od tej rozmowy. Pamięta ją pan?

- Jakżebym nie pamiętał?! Przyjechałem do Rzeszowa z Wrocławia, gdzie zakończyłem sportową karierę. Pracowałem w biurze projektów, podobnie zresztą jak we Wrocławiu. Najpierw udałem się do Resovii, ale nie była ona zainteresowana, ponieważ stawiała na gry zespołowe. Poszedłem do Stali. Powiedziałem: "Panie prezesie, przez 2 lata nie chcę żadnych pieniędzy. Chcę pracować za darmo, dopóki nie przekonamy się, że to wszystko ma sens". Zaakceptował ten pomysł. Zapytał: "A co z pracą?". Odpowiedziałem, że mam pracę w biurze projektów. Tak to się wszystko rozpoczęło.

- Pewnie wtedy nawet pan nie marzył o tym, że w przyszłości w sekcji wyrosną mistrzowie świata i Europy, medaliści igrzysk olimpijskich...?

- Pewnie, że nie. Zastanawiałem się, czy mój plan chwyci czy nie chwyci. Rozpoczynaliśmy od zera, nie było ani tradycji, ani działaczy. Trenowaliśmy w baraku, bo nie było gdzie, na bosaka, bo nie było butów. Było zimno i brudno. Na pierwszy trening zgłosiło się 20 chłopaków z technikum budowlanego, gdzie skierowałem pierwsze kroki w poszukiwaniu młodych ludzi; na drugie zajęcia - około 30. Byłem tym mile zaskoczony. Ćwiczyliśmy na dwóch materacach. Powoli, powoli budowaliśmy tę sekcję, choć brakowało wszystkiego oprócz entuzjazmu. Potem przenieśliśmy się do górnej sali Zespołu Szkół Mechanicznych przy ulicy Hetmańskiej. Przypomniałem sobie, że będąc uczniem technikum budowlanego w Jarosławiu, trenowałem zapasy, i tam powinna być mata. Rzeczywiście, była na strychu, zakurzona. Kupiliśmy ją i byliśmy szczęśliwi, bo mieliśmy na czym trenować. Jak były wyniki, byli także działacze.

- Jaki był pierwszy sukces?

- Po trzech latach treningów Mietek Kamiński i Zbigniew Wróbel zdobyli mistrzostwo Polski juniorów. Chcę się pochwalić, że Kamiński jest obecnie profesorem na Politechnice Wrocławskiej. Szlif, który u nas zdobył, wyszedł mu na dobre.
- W ogóle porządni ludzie byli zawsze z tych zapaśników...

- Byli pracowici, mało wymagali, nie mieli luksusów finansowych. Były za to twórczy entuzjazm i entuzjastyczna atmosfera. Urządzenia do ćwiczeń, na podstawie moich rysunków, wykonywaliśmy w WSK.

- Kto był w pańskiej sekcji największym diamentem?

Rysiek Długosz, Staszek Makowiecki, Adam Sandurski, no i Jan Falandys. Falandys mógłby mieć znacznie większe wyniki, tylko czasem nie był zbyt chętny do pracy.

- Tego jednego, największego, pan nie wskaże?

- Trudno by mi było, bo może skrzywdziłbym kolegów. Zresztą oni doskonale wiedzą, który z nich jest najbardziej ceniony.

- A kto według pana był do tej pory najlepszym zapaśnikiem w Polsce, w obu stylach?

- Wydaje mi się, że Andrzej Supron, potem Kazek i Józek Lipieniowie. Były to kryształowe talenty.

- To pan wynalazł Sandurskiego?

- Dostałem informację, że w Zarzeczu jest bardzo silny człowiek, który beczki z piwem podnosi. Pracuje ciężko przy żwirze i w lesie. Pojechałem tam na rozpoznanie. Pierwsze rozmowy nie przyniosły żadnego efektu. Mama Adama prosiła mnie: "Panie trenerze, nie róbcie z niego pośmiewiska, że on nigdy nie ćwiczył na WF-ie, tylko przenosił urządzenia". Uspokajałem ją, że tylko spróbujemy, że może będzie trenował koszykówkę. Za drugim razem przywiozłem go do Rzeszowa; rzeczywiście, pod względem sportowym w ogóle nie był przygotowany, trzeba było dużo z nim pracować nad techniką ogólnorozwojową, wzmocnić nogi, bo miał bardzo słabe. Kiedy dyrektor WSK zapytał go o zawód, miał do wyboru albo zostać malarzem, bo był wysoki i nie potrzebował drabiny, albo elektrykiem. Stanęło na elektryku.

- Podczas spotkania z okazji jubileuszu łza się panu w oku zakręciła, i to pewnie niejedna...

- No pewnie. Prawie wszyscy moi wychowankowie przyjechali na tę uroczystość. Także z zagranicy. Zjawili się jak na zawołanie. To była ogromna radość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24