Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tragiczny skok do wody zmienił mu życie. Został sportowcem

Małgorzata Motor
Worek medali, dwa kierunki studiów, dobre efekty w walce z niepełnosprawnością. Nie odniósł by tych sukcesów, gdyby nie to, że nie lubi przegrywać.
Worek medali, dwa kierunki studiów, dobre efekty w walce z niepełnosprawnością. Nie odniósł by tych sukcesów, gdyby nie to, że nie lubi przegrywać. Archiwum prywatne
20 lat temu był fatalny skok do wody, a potem wózek inwalidzki. - Po każdym upadku można się podnieść - przekonuje Jacek Czech, niepełnosprawny sportowiec, wielokrotny medalista mistrzostw świata i Europy.

Porażki mnie motywują. Człowiek dostaje kopa od życia po to, by cokolwiek w nim zmienić. Trzeba wyciągnąć wnioski i pogodzić się z tym, na co po prostu nie mamy wpływu - mówi Jacek Czech, 39-letni tarnobrzeżanin, który od ponad 20 lat porusza się na wózku inwalidzkim po fatalnym skoku na główkę.
Miał wtedy 18 lat. - Przygotowywałem się do klasy maturalnej. Moją pasją była koszykówka i siatkówka. Ale nie myślałem, że zostanę sportowcem - uśmiecha się.

Chciał być żołnierzem. Po maturze miał iść do Szkoły Oficerskiej Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu. Interesował się też historią i literaturą.

- Lubiłem wyzwania. Wolny czas spędzałem na świeżym powietrzu, by cieszyć się przyrodą, lasem, górami, jeziorami. To sprawiało mi dużo radości i dawało dużo siły. Przed wypadkiem wprawdzie pływałem, ale tylko podczas wakacyjnych wypadów. Nigdy jednak nie myślałem, że będzie to moja główna pasja, która stanie się w pewnym stopniu też moją pracą - przekonuje sportowiec.

Wypadek zmienił wszystko. Był sierpień 1994 roku. Jacek wypoczywał nad zalewem Chańcza (Świętokrzyskie). Skoczył do wody na główkę i uszkodził rdzeń kręgowy. Ratownicy medyczni wozili go karetką, ale nie przyjął go żaden z trzech szpitali, bo nie było miejsc. Gdy mijała trzecia doba, trafił do szpitala górniczego w Bytomiu. 4 dni po wypadku lekarze przeprowadzili operację.
- W przypadku osób z uszkodzeniem rdzenia kręgowego najważniejsze są pierwsze godziny. To one decydują, czy można mieć nadzieję na odzyskanie w jakimś stopniu sprawności. Dla mnie było już dosyć późno - zamyśla się tarnobrzeżanin.

Więzień własnego ciała

Całkowicie sparaliżowany leżał w szpitalu jeszcze przez miesiąc. Na początku września przewieziono go do szpitala rehabilitacyjnego. Początkowo nie zdawał sobie sprawy z tego, co go spotkało. Że będzie poruszał się na wózku, uświadomił sobie dopiero po ponad dwóch miesiącach.

- Przychodzi okres rozgoryczenia. Pojawia się mnóstwo pytań: dlaczego to spotkało właśnie mnie. Wtedy trzeba po prostu się odnaleźć. Nie jest to łatwe, bo w jednej chwili wali się ci na głowę cały świat. Przecież jeszcze kilka dni wcześniej chodziłem, biegałem, skakałem. Teraz stałem się więźniem własnego ciała.

Najtrudniejsze chwile pomogła mu przeżyć rodzina, ale też wiara w Boga. Miał w sobie wolę walki i determinację. Szybko się podźwignął. Żył nadzieją, że odzyska sprawność. Intensywnie ćwiczył. W szpitalu, a później w domu.

Z czasem stał się mocniejszy. Powróciło czucie w nogach. Uzyskał większą samodzielność, mógł się poruszać, przesiadać. Dwa lata po wypadku zdał z bardzo dobrym wynikiem maturę, choć miał roczną przerwę w nauce. Trzy lata później rozpoczął naukę w dwuletnim policealnym studium informatycznym. - Nie było to łatwe. Po raz pierwszy od wypadku znalazłem się poza domem - mówi.
Po ukończeniu studium uczył się dalej. Na Politechnice Rzeszowskiej wybrał wydział elektrotechniki i informatyki, a następnie specjalizację sieci komputerowe. Uczył się i rehabilitował, ale wciąż mu czegoś brakowało. Zaczął więc pływać. Jak podkreśla, wyłącznie dla przyjemności.

- To była odskocznia od siedzenia przy komputerze i nad książkami - mówi. - Na basenie zapominałem o wszystkim. Mogłem wypalić całą energię, odstresować się. Była to też jakaś forma rehabilitacji.

Posypały się medale

Szybko dostrzeżono, że ma bardzo dobre warunki fizyczne. Trener Krzysztof Dydo, który pracował na tarnobrzeskim basenie, zaproponował mu treningi. Zaczynał o godz. 6 rano, początkowo trzy razy w tygodniu, później cztery i pięć. W 2005 roku pojechał na pierwsze swoje zawody i od razu zdobył cztery medale: dwa złote, jeden srebrny i jeden brązowy.

W 2006 r. na mistrzostwach Polski w Dębicy, gdzie wywalczył trzy złote medale i jeden brązowy, został uznany najlepszym zawodnikiem zawodów. W 2009 r. na mistrzostwach Europy w Reykjaviku zdobył dwa srebra. Rok później na mistrzostwach świata - trzy srebra.

Został też wicemistrzem Europy, a w plebiscycie Nowin zdobył specjalną statuetkę dla sportowca niepełnosprawnego. W 2012 roku na Igrzyskach Paraolimpijskich w Londynie trzy razy zajmował czwarte miejsce.

Startując, kontynuował naukę. Ukończył studia inżynierskie, następnie magisterskie uzupełniające na Politechnice Rzeszowskiej i drugi kierunek w Warszawie.

- Cieszyłem się z wygranych nie tylko na polu sportowym. To mnie jeszcze bardziej motywowało - podkreśla.

W 2013 roku na mistrzostwach świata w Montrealu do kolekcji dorzucił brąz. Rozpoczął też współpracę z kliniką sportową Carolina Medical Center, gdzie utworzono dla niego zespół fachowców w dziedzinie rehabilitacji i treningu. Przyszły kolejne sukcesy. W tym roku ustanowił cztery rekordy Polski.

- Życie niepełnosprawnego sportowca nie jest usłane różami - przyznaje. - O wiele spraw muszę troszczyć się samemu, aby móc walczyć o medale dla Polski. Gdyby mi stworzono takie same warunki do uprawiania sportu jak pełnosprawnym zawodnikom, to moje wyniki byłyby jeszcze lepsze.

O jedno nie musiał zabiegać. Dzięki stowarzyszeniu Integracja z Warszawy mógł przetestować specjalistyczny sprzęt - egzoszkielet. To nadzieja dla osób, które poruszają się na wózku.

- Egzoszkielet udostępniono mi do ćwiczeń na 45 minut dziennie. Po 20 latach zacząłem w tym urządzeniu samodzielnie chodzić pod kontrolą rehabilitanta - opowiada Jacek.

W pierwszym dniu zrobił 192 kroki, później - 443, a w czwartym, ostatnim dniu ćwiczeń - 542. - Sprawiło mi to więcej radości niż niejeden zdobyty medal z mistrzostw świata, Europy czy igrzysk paraolimpijskich - zaznacza Jacek.

Nie odniósłby tych wszystkich sukcesów, gdyby nie to, że... nie lubi przegrywać.

- Jeśli już przegrywam, to staram się jak najszybciej podnieść - mówi. - I to po każdym upadku, nie tylko sportowym. Czasami to, co nas spotyka, jest trudne do zniesienia. Ale następnego dnia wszystko może się odmienić. Trzeba znaleźć u siebie słabe punkty, by nad nimi pracować. Jednocześnie wzmacniać swoje najmocniejsze cechy tak, żeby być mocniejszym, szybszym i sprawniejszym. Bo każdy dzień jest darem od Boga i trzeba go przeżyć, jak najlepiej potrafimy. a

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24