Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak studenci z Rzeszowa zdobyli Pik Lenina

Wojciech Tatara
b Zatknęliśmy flagę, zrobiliśmy zdjęcie. Na samym szczycie nie było wielkiej radości, myśleliśmy tylko, by bezpiecznie wrócić do obozu. Świętowanie było w głównej bazie.
b Zatknęliśmy flagę, zrobiliśmy zdjęcie. Na samym szczycie nie było wielkiej radości, myśleliśmy tylko, by bezpiecznie wrócić do obozu. Świętowanie było w głównej bazie. Archiwum wyprawy
Były dramatyczne momenty, a na końcu radość! Studenci z Rzeszowa: Daniel Czisnok, Paweł Pabian i Szczepan Niemiec, zdobyli liczący ponad 7 tys. metrów szczyt w Pamirze.

Pik Lenina

Pik Lenina

Liczący 7134 metry n.p.m. szczyt w Górach Zaałajskich w Pamirze, w Azji, na granicy Tadżykistanu i Kirgistanu, drugi co do wysokości w górach Pamiru.

Poznali się na kursie zorganizowanym przez Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich w Rzeszowie. Cała trójka należy też do Oddziału Akademickiego PTTK Rzeszów. Co dała im wyprawa w góry Pamiru?

- Wiele nauczyłem się o ludzkich możliwościach. Była to walka człowieka z górą. Nauczyłem się samodyscypliny i wyrobiłem określone nawyki - mówi Paweł.
- Była to przygoda życia - kwituje Daniel.

Najpierw trenowali w Alpach. Po przyjeździe do Kirgistanu musieli zmierzyć się z miejscową ekonomią.

- Zaskoczyły nas ceny. Miało być taniej, ale miejscowi żerują na turystach, podnosząc ceny nawet o sto procent - mówi Paweł.

Po zakupach wyruszyli do głównego obozu. - Wyprawę sami organizowaliśmy, więc cały sprzęt trzeba było dźwigać na plecach. W bazie początkowej na dzień dobry zobaczyliśmy, jak na grzbiecie konia zwożone są zwłoki człowieka, którego pokonała góra. Podczas naszego pobytu życie straciły co najmniej jeszcze dwie osoby, a miejscowi mówili, że nawet pięć - opowiada Daniel.

Rozpoczął się żmudny proces aklimatyzacyjny i stopniowa wspinaczka do kolejnych obozów.

Paweł: - Baza główna jest na wysokości ponad 3,5 tys. metrów. Następnie są trzy obozy: pierwszy na 4400, drugi na 5200 i trzeci na 6000. Proces oswajania się z wysokością i różnicą ciśnień trwa kilkanaście dni. Ja na samym początku przeforsowałem się. Wyszedłem wyżej niż powinienem i od razu zaczęły się zawroty głowy i wymioty. Musiałem na kilka dni zejść do bazy, aby odzyskać siły.

W wysokich górach nie ma żartów

- Jeden z turystów dodarł do trzeciego obozu, źle się poczuł, ale nie zszedł niżej, licząc, że objawy choroby wysokogórskiej przejdą mu po jednej nocy. Położył się spać i już się nie obudził. Zmarł na obrzęk mózgu. Drugi z kolei na wysokości ponad 5 tys. metrów odszedł kilka metrów od szlaku i usiadł. Mijali go inni alpiniści, ale szli dalej. Dopiero kiedy zbliżała się noc, ktoś zainteresował się, dlaczego on nie idzie do obozu. Okazało się, że zmarł na siedząco. Na miejscu pozostał jego plecak jako przestroga dla innych - opowiada Paweł.

Dramatyczne chwile przeżyli też nasi bohaterowie. - Byliśmy w drugim obozie i już kładliśmy się spać - opowiada Paweł. - Nagle usłyszeliśmy przerażający huk, który się do nas zbliżał. Myśleliśmy, że to koniec. Zaparliśmy się o ściany namiotu i czekaliśmy. Podmuch zaczął wdzierać się w każdą szczelinę. Gdy okazało się, że lawina przeszła niżej obozu, z radości, że żyjemy, wyściskaliśmy się.

Ciągle musieli mierzyć się z przenikliwym zimnem. Paweł: Mróz i wiatr na dużych wysokościach przenikają człowieka i wdzierają się w każdą szczelinę ubrania.
Walce z górą nie sprzyjał postępujący brak sił i wszechogarniający marazm.

- Przed wyprawą zastanawiałem się, co ludzie robią w namiotach przez kilka dni podczas aklimatyzacji na dużych wysokościach. Przecież takie siedzenie musi być nudne. Okazuje się jednak, że jednym z objawów choroby wysokogórskiej jest to, że nic się nie chce. Siedzieliśmy godzinami w namiocie, nic nie robiąc i byliśmy zmęczeni - dodaje Paweł.

Jeden krok, trzy oddechy

Dwudziestego dnia wyprawy nadszedł dzień ataku na szczyt. - Wstaliśmy o 3 nad ranem. Wyruszyliśmy między 4 a 5. Przed nami ruszyły inne ekipy. Na początku trzeba było zejść w dół z dwustumetrowej grani. Dalej szliśmy w odsłoniętym terenie. Straszliwie wiało.

Marsz na takiej wysokości wygląda tak - robi się jeden krok i bierze dwa oddechy, czasami trzy. Albo dziesięć kroków i co najmniej minuta przerwy. Powietrze powyżej 6 tys. metrów jest tak rozrzedzone, że bardzo trudno się oddycha - relacjonuje Paweł.

Daniel: - Szlak na szczyt ma około 15 kilometrów. Widzieliśmy ekipy, które rezygnowały i zawracały. Nam się udało. Na szczyt weszliśmy o godzinie 13. Co ciekawe, naszym oczom ukazała się metalowa głowa Lenina. Zatknęliśmy polską flagę, zrobiliśmy zdjęcie. Trochę inaczej wyobrażałem sobie zdobycie szczytu. Nie było wielkiej radości. Myśleliśmy tylko o tym, by bezpiecznie wrócić do obozu. Odpoczęliśmy i ruszyliśmy w dół.

Rozpoczęła się walka z czasem, aby przed zmrokiem dotrzeć do obozu.
- Strasznie wiało, była zła widoczność. Trzeba było uważać na szczeliny. Wiatr wysysał z nas energię. Na odsłoniętym terenie szliśmy kilka godzin. Do obozu dotarliśmy około godziny 20 - wspomina Daniel.

Wyczerpani, ale szczęśliwi zdobywcy, zamiast świętowania, poszli spać. - Świętowanie było po zejściu do głównej bazy - uśmiecha się Daniel. - Zostało nam jeszcze dziesięć dni, więc zwiedziliśmy ciekawe miejsca w Kirgistanie. Dopiero kiedy wyjeżdżaliśmy, dotarło do nas, jak wielką rzecz nam - amatorom, udało się osiągnąć.

Daniel nie planuje kolejnej wyprawy w wysokie góry. - Wystarczy mi Pik Lenina - mówi. - A ja być może kiedyś jeszcze spróbuje swoich sił jako alpinista - zastanawia się Paweł. - Ale na pewno nie w najbliższych latach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24