Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To nie niedźwiedź zabił Stanisława

Beata Terczyńska
- Niedźwiedź nie mógł zabić - protestowali działacze WWF Polska po doniesieniach niektórych mediów, że w Bieszczadach grasuje miś zabójca. Mieli rację. Mieszkańcy Olszanicy odetchnęli z ulgą.
- Niedźwiedź nie mógł zabić - protestowali działacze WWF Polska po doniesieniach niektórych mediów, że w Bieszczadach grasuje miś zabójca. Mieli rację. Mieszkańcy Olszanicy odetchnęli z ulgą. sxc/hu
Zmasakrowane zwłoki mężczyzny znaleziono w lesie w pobliżu Olszanicy. Oskarżenie padło na niedźwiedzia. Po sekcji zwłok prokuratura nie wyklucza, że 61-letni mężczyzna został zabity. Na pewno nie zrobił tego niedźwiedź.

61-letni Stanisław, mieszkaniec Olsza-nicy, w sobotę rano wyszedł z domu. Miał iść do lasu po drewno na opał. Okolicę znał. Jak opowiadali sąsiedzi, czasem brał do reklamówki kanapki, coś do picia i chodził po lesie. Gdy tego dnia nie wrócił, zaniepokojona rodzina zaalarmowała policję.

Była godzina 20.20. Policjanci rozpoczęli poszukiwania. Najpierw sprawdzili miejsca wskazane przez bliskich starszego pana. W niedzielę do akcji poszukiwawczej włączyli się także strażacy i funkcjonariusze Bieszczadzkiej Grupy GOPR.

- Dostaliśmy sygnał około 14 - opowiada Hubert Marek z GOPR-u. - Wysłaliśmy do lasu dwa samochody ratowników z quadami. - Sam wsiadłem na jeden z nich. Jechaliśmy z kolegą drogą stokową wijącą się wzdłuż potoku. Nagle po lewej stronie zobaczyłem jakiegoś zwierza. Wydawało mi się, że to dzik. Gdy zatrzymałem się i zatrąbiłem, zwierzę podniosło głowę. To był niedźwiedź. Podniósł się. Stanął na tylnych łapach. Olbrzym. Miał ponad dwa metry. Zeskoczyliśmy z quada, zostawiając auto z pracującym silnikiem.

Goprowcy uciekli, mając nadzieję, że drapieżnik zainteresuje się zapaloną maszyną, a nie nimi. Widzieli tylko kątem oka, że miś faktycznie dopadł quada i łapami uderzał w zawieszone plecaki. Pobiegli na łąkę, gdzie kawalkadą szli strażacy. Ostrzegli ich, by zawrócili, bo może być bardzo niebezpiecznie. Wszyscy zrobili odwrót. Odczekali jakieś 15-20 minut i postanowili wrócić po sprzęt.

- Idąc ze strażakami, robiliśmy sporo hałasu, żeby niedźwiedź usłyszał i poszedł sobie - opowiada Hubert Marek, już z humorem, bo strach i emocje opadły. - Gdy dochodziliśmy w pobliże quada, ku naszemu zdziwieniu, zobaczyliśmy, że niedźwiedź dalej tam waruje. Dostrzegł nas i znów stanął na dwóch łapach. Poderwał łapami quada i po prostu wywrócił go do góry kołami, jak zabawkę. Wbił zęby w kierownicę.

Znów uciekli. Nie chcieli jednak zostawiać sprzętu w lesie, dlatego po 20-30 minutach postanowili kolejny raz wrócić. Tym razem ciężkim wozem strażackim. Wsiedli na dach. Gdy dojeżdżali, drapieżnik cały czas siedział przy pojeździe. Włączyli więc sygnały dźwiękowe i świetlne, ale niedźwiedź nadal nie zamierzał odejść.

- W końcu oddalił się mniej więcej na 20 metrów, wyraźnie kuśtykając - opowiada goprowiec. - Korzystając z tego, przewróciliśmy quada na koła. Był cały pokancerowany. Później doliczyliśmy się prawie dwudziestu dziur po zębach. Opony poprzegryzane. Jedno koło we krwi, plecaki też. Dużo krwi wokół. Udało się odpalić quada i odjechać na kapciu. Niedźwiedź nadal tkwił w pobliżu. Godzinę później w tym samym miejscu widzieli go technicy policyjni zabezpieczający ślady krwi na drodze. Postanowiliśmy zarzucić akcję poszukiwawczą, gdyż było zbyt niebezpiecznie.

Dlaczego zwierzę stroniące od człowieka było agresywne?

Ratownicy podejrzewali, że niedźwiedź mógł pilnować ofiary. Nie wykluczali, że jest nią poszukiwany człowiek.

W poniedziałek rano poszukiwania zostały wznowione. Pierwszym celem był groźny niedźwiedź. Policjanci z bronią gładkolufową, goprowcy, przedstawiciele Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i naukowcy Instytutu Ochrony Przyrody PAN udali się w miejsce, gdzie dzień wcześniej przerwano akcję. Około południa znaleźli ciało pana Stanisława.

- Zwłoki leżały w niedalekiej odległości, bo ok. 80 m, od miejsca, w którym niedźwiedź zaatakował naszych ratowników - mówi Krzysztof Szczurek, zastępca naczelnika bieszczadzkiego GOPR.

W tym czasie we wsi ludzie już wiedzieli o tragedii.
- Bratowa Staszka biegła z płaczem, że znaleźli go rozszarpanego - mówiła nam sąsiadka zmarłego. - Wielka szkoda, bo to nie był zły człowiek, a tak marnie zginął. Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci i przerażeni tą śmiercią.

Na głowie i rękach mężczyzny widoczne były ślady jak po pazurach i zębach niedźwiedzich. Miał poszarpane ubranie.

- Niedźwiedź grasował tu już od wiosny. Podchodził pod domy, wywracał ule. Ludzie widzieli zagryzione sarny, jelenie. Gdy kuzynka z mężem wybrali się na grzyby i zobaczyli odcisk wielkich łap, szybko uciekli - opowiada kobieta z Olszanicy.

We wtorek rano u wojewody zebrał się sztab kryzysowy. Samorządy powiatów: leskiego, bieszczadzkiego i przemyskiego dostały nakaz ostrzegania mieszkańców i turystów o zagrożeniu. Utworzona została specjalna grupa tropiąca niedźwiedzia. Ekipa jeszcze tego samego dnia wyruszyła na poszukiwania. Zabrała psy.

Zgoda na odstrzał

- Będziemy starali się zlokalizować chorego, a być może martwego już niedźwiedzia, który mógł się wykrwawić - mówił Bogusław Famielec, szef Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie. - Niedźwiedź jest duży. Waży prawdopodobnie około dwiustu kilogramów. Do przeczesania mamy spory obszar, a sprawny zwierz potrafi przejść nawet kilkadziesiąt kilometrów.

Dostali zgodę na zastrzelenie zwierzęcia, jeżeli będzie ono agresywne. Przeciw odstrzałowi drapieżnika zaprotestowali ekolodzy z WWF Polska. Ich zdaniem, tragiczne zdarzenie w Bieszczadach było nieszczęśliwym wypadkiem i nie można mówić o niedźwiedziu ludojadzie, który zaatakował celowo. Wg ekspertów istnieje małe prawdopodobieństwo, że niedźwiedź będzie teraz szukał kontaktu z człowiekiem.

- To dzikie zwierzę, bardziej potrzebuje spokoju niż obecności ludzi - przekonywał Paweł Średziński z WWF Polska.

W Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie dzwonią telefony z pretensjami, że idą strzelać do biednego niedźwiedzia. - Celem wcale nie jest zabicie niedźwiedzia ani wymierzenie mu kary, lecz odłowienie osobnika - mówi Edward Marszałek, rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krośnie.

We wtorek psy nie podjęły tropu. Trud 24 osób penetrujących 1,2 tys. hektara okazał się bezowocny. W środę patrole jeżdżące terenówkami sprawdzały miejsca przejść zwierzyny. Tam, gdzie w błocie ewentualnie mógł pozostać trop niedźwiedzia. Znaleziono ślady łap, ale te nie pasowały wielkością do odcisków poszukiwanego niedźwiedzia. W lesie ekipa ustawiła fotopułapki - niewielkie urządzenia wykrywające ruch, w nocy działające na podczerwień i rejestrujące obraz. Jeśli miś da o sobie znać, ściągnięta zostanie 1 lub 2 klatki - pułapki. Może uda się go tam zwabić.

Czy niedźwiedź jest ranny?
- Na pewno nie da się tego stwierdzić. Nie wiadomo, czy miał na łapach krew człowieka czy może zranił się o elementy konstrukcji quada - tłumaczy Marszałek. - Nie była to rana, która spowodowałaby ubytek na jego zdrowiu, skoro przemieszcza się i nie zostawia śladów krwi, czyli farby, jak mówi się w języku łowieckim. Trudno podejrzewać, że jest osłabiony - mówi. Przeczesywany las to trudny teren. Wzgórza nie są wysokie, ale pocięte mocno potokami. Co jeśli poszukujący trafią na misia?

- Najpierw wzrokowo ocenią stan jego zdrowia. Przyjrzą się, czy nie ma widocznych zranień i objawów świadczących, że jest skłonny zaatakować - mówi rzecznik. - Dopiero na tej podstawie będzie można podjąć decyzję: odstrzał, odłowienie czy uśpienie. Należy to do koordynatora grupy, czyli nadleśniczego Romana Dudka z nadleśnictwa w Ustrzykach Dolnych.

Edward Marszałek dodaje, że znanych jest mu kilkanaście przypadków ataków niedźwiedzi brunatnych na człowieka w Bieszczadach w ciągu ostatnich 20 lat:- Mam na myśli takie spotkania, które skończyły się obrażeniami u ludzi, a nie sytuacji, w których niedźwiedź ryknął, przestraszył, pogonił - zaznacza. - Wszystko wskazywało na to, że nie chciał więc nikogo zabić. Zachował się agresywnie, bo po prostu się wystraszył. Do takich spotkań oko w oko dochodziło nie w tak uczęszczanym przez grzybiarzy i turystów lesie, jak w Olszanicy, ale w ostojach niedźwiedzich.

Zazwyczaj na te dzikie zwierzęta natykali się poszukiwacze zapuszczający się w gęstwinę po zrzucone poroża jeleni. Bartosz Pirga z Bieszczadziego Parku Narodowego przekonuje, że od lat tropi niedźwiedzie, ale nie przeżył nigdy tak krytycznej sytuacji, w której musiałby brać nogi za pas, bo zwierzę byłoby agresywne.

Marszałek wskazuje, że są pewne symptomy zdradzające bliskość niedźwiedzia. To charakterystyczny zapach: - Nawet laik, który pierwszy raz wejdzie do lasu, z odległości 20-30 metrów go wyczuje. Mówiąc wprost, niedźwiedź naprawdę śmierdzi. Inna rzecz, że my pewnie też mu śmierdzimy i dlatego też, jeżeli jesteśmy mocno wyperfumowani, stajemy się nieatrakcyjni dla drapieżnika.

Inne rady? Gdy będziemy głośno rozmawiać czy co jakiś czas stukać kijem o drzewo, niekoniecznie robiąc przy tym wielki hałas, niedźwiedź usłyszy nas z odległości kilkudziesięciu metrów. Jeśli damy mu szansę uciec, to tak zrobi. Oczywiście, najlepiej poruszać się wyłącznie po wyznaczonych szlakach.

A jeśli nie unikniemy spotkania?
- Rzuciłbym wtedy na przykład plecak, aby odwrócić jego uwagę od siebie i czymś zająć - mówi Pirga. - W sytuacji bezpośredniego zagrożenia skuliłbym się w pozycji embrionalnej, chroniąc brzuch i głowę.

Jedna ze szkół mówi: uciekaj w dół, bo niedźwiedź ma krótsze tylne łapy i ciężko mu będzie nas dogonić.
- Jeżeli niedźwiedź zdecydowałby się na pościg za człowiekiem w lesie, nie mamy szans ucieczki - uważa leśnik.

Szacuje się, że w polskich Karpatach żyje ok. 150 niedźwiedzi. - Od 40 lat znacznie ich przybyło i zwiększają obszar występowania. Nasza populacja jest jednak tylko fragmentem tej karpackiej, liczącej kilka tysięcy osobników. Najwięcej tych zwierząt żyje w Rumunii. Na Słowacji prawie tysiąc. To nie jest więc tak, że zabicie jednego zagraża populacji - tłumaczy rzecznik. - W Rumunii dotąd poluje się na niedźwiedzie.

Ciało ktoś mógł podrzucić do lasu

Poszukiwania niedźwiedzia, który wystraszył goprowcow, miały być prowadzone do momentu, kiedy będzie to miało jakikolwiek sens. - Nie możemy tego robić w nieskończoność - wyjaśnia rzecznik.

Zezwolenie na odstrzał jest ważne do 15 listopada. Póki co penetrowanie lasu przez ludzi zawieszono, ale wciąż monitorowany jest on przez fotopułapki. Jeśli niedźwiedź będzie zachowywał się naturalnie, nie będzie już powodu, by go zabijać.

Wczoraj Prokuratura Rejonowa w Lesku dostała wstępne wyniki przeprowadzonej w Zakładzie Medycyny Sądowej w Krakowie sekcji zwłok 61-latka. Wynika z nich, że to nie niedźwiedź zabił mężczyznę, lecz mógł on zostać zamordowany.

- Biegli wskazali, że na ciele zmarłego są rany cięte na przedramionach, nogach i dłoniach, a także rany kłute drążone w okolicy twarzy i złamane kości czaszki - mówi Maria Chrzanowska, prokurator rejonowy w Lesku. - Nie wiążą tych ran bezpośrednio z działaniem zwierzęcia, jakkolwiek nie wykluczyli, że część z nich mogła zostać zadana przez zwierzęta żerujące już na martwym ciele, w tym niedźwiedzia.

Nie wiadomo, czy do przestępstwa doszło w lesie czy zwłoki zostały tu przeniesione. Ludzie podejrzewają, że 61-latek mógł się natknąć np. na kłusownika.

- Na razie nic nie wskazuje, by miał on jakichś wrogów - dodaje prokurator.

Wyniki sekcji przerażają, ale jednocześnie ludzie odetchnęli z ulgą, że to nie niedźwiedź zagraża im w lesie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24