Książka "Skrzydło anioła. Historia tajnego ośrodka dla koreańskich sierot" Jolanty Krysowatej była nominowana w tym roku do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego 2014. Na podstawie tej historii ma powstać film fabularny.
Kim Ki Dok przeżyła lat 13, zmarła 20IX1955 r. - głosił napis na nagrobku na cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu. Patrick Yoka, znany reżyser (m.in. "Świata według Kiepskich"), na grób natknął się przypadkowo, wędrując między mogiłami po pogrzebie babci. Wyjął komórkę, zadzwonił do znajomej dziennikarki z Polskiego Radia i zapytał: Skąd we Wrocławiu w latach 50. wzięło się azjatyckie dziecko?
- Powiedziałam, że nie wiem - opowiada Jolanta Krysowata, dla znajomych "Kreska". - "To się dowiedz. W końcu jesteś dziennikarzem." Rzucił wyzwanie, a ja je przyjęłam.
Tak zaczęła się podróż tropem niezwykłej historii, w której jest tajny państwowy ośrodek, dzieci znikąd, miłość i śmierć. A jeden z głównych bohaterów pochodzi z Podkarpacia.
Pierwszy świadek pojawił się bardzo szybko. Kiedy reporterka, łapiąc początki tropów, zadzwoniła do doktor Ludmiły, usłyszała: Kim Ki Dok? Pamiętam jakby to było wczoraj.
Dzieci znikąd
Lwówek Śląski, lata 50., małe, senne miasteczko nieopodal Wrocławia. Obok przysiółek Płakowice, w którym znajdował się poniemiecki kompleks szpitalny, samowystarczalny, ogrodzony murem. Tu powstał tajny ośrodek dla koreańskich sierot.
- Dzieci przyjechały w 1953 roku - opowiada "Kreska". - Wcześniej, w 1951 roku, małe 100-200-osobowe grupy chłopców i dziewczynek trafiały do państw socjalistycznych, także do Polski. To było nagłaśniane, propagandowo wykorzystywane. Marian Brandys napisał nawet na ten temat książkę "Dom odzyskanego dzieciństwa", która przez pewien czas była lekturą obowiązkową w szkole. Jednak w 1953 r., kiedy dzieci były w pociągu do Płakowic, wojna się właśnie kończyła. Wydaje się, że ich przywiezienie do Polski w tym momencie było bezsensowne - zauważa dziennikarka, która badając historię ośrodka i losy jego mieszkańców przez 3 lata, doszła do wniosku, że dzieci najprawdopodobniej były zabrane z Korei dwa lata wcześniej do Związku Radzieckiego, gdzie trzymano je w bardzo złych warunkach.
Kiedy przyszedł czas, aby odesłać dzieci z powrotem do bratniej Korei Północnej, postanowiono je wykurować w Polsce. Akcja była całkowicie tajna. Ośrodek podlegał bezpośrednio pod ministerstwo, więc na oceanie powojennej biedy był niczym wyspa dobrobytu. Koreańskim gościom niczego nie brakowało.
- Akcja trwała 6 lat - mówi "Kreska". - Dotyczyła 1270 dzieci i 600 dorosłych Polaków, którzy się nimi zajmowali. Wszystko miało przejść bez echa. Żadnej publikacji, pracy magisterskiej, małego choćby artykułu. Świadkowie nauczyli się o niej nie mówić. W latach 50. łatwo było stracić życie. I to za mniejsze przewinienia niż zdrada tajemnicy państwowej. Ludzie czasem widywali, jak 800 Koreańczyków krokiem marszowym, czwórkami, szło do kina. Kino tego dnia było rezerwowane, Polacy wejścia nie mieli. Pracownicy podpisywali klauzulę tajności. Ludzie może rozmawiali o tym w domu, ale to wszystko.
Po sześciu latach, równie nagle jak się zjawiły, dzieci wyjechały. Między nimi i ich wychowawcami zdążyły powstać więzi. A tu bez zapowiedzi zarządzono wyjazd. Płakali Polacy, płakały dzieci. One miały jednak gorzej. Wracały do kraju totalitarnego, który nie był takim rajem jak ich uczono. Przez trzy lata pisały listy do swoich polskich "rodziców". A potem, jak nożem uciął, korespondencja się urwała.
- Ktoś tam pewnie nauczył się te listy czytać, a ich treść nie była komplementem dla Korei Północnej - domyśla się dziennikarka, która, szukając informacji o Kim Ki Dok, tych listów przeczytała wiele. "Tato! Ja mam jedną proszbę i chcę, ażeby tato, jak może, zabrał mnie z Korei" - pisało jedno z dzieci do polskiego wychowawcy.
Każdy człowiek związany z ośrodkiem w Płakowicach ma swoją opowieść o polsko-koreańskich miłościach, rodzicielskich uczuciach do dzieci i niepokoju, co z nimi dzieje się dziś. Historia Kim Ki Dok jest jednak inna od pozostałych.
Nieuleczalnie chora dziewczynka
13-letnia Kim Ki Dok trafiła na cmentarz nie prosto z ośrodka, ale z wrocławskiej kliniki, w której pewien lekarz zawzięcie walczył o jej życie. To była choroba Werlhofa, którą wtedy nazywano skazą krwotoczną. Jak tłumaczy "Kresce" prof. Hirnlowa, która podpisała akt zgonu, "Krwotoki wewnętrzne. (...) Pęka w środku, co chce, i z tego leje się krew. (...) Każdy krwotok może być śmiertelny."
Kiedy Kim Ki Dok trafiła do szpitala, zaczynały się wakacje.
- Doktor Tadeusz Partyka usiłował przez trzy miesiące utrzymać Koreankę przy życiu, przetaczając jej ogromne ilości krwi, także bezpośrednio - z żyły do żyły, jak to się niegdyś robiło na polu walki. Tą metodą "wpompował" w nią 25 litrów krwi - opisuje "Kreska". - Nie było kroplówek, a igły miały taką grubość, że po 2-3 rzetoczeniach żyły pękały. On siedział na oddziale całymi dniami, wyszukiwał krwiodawców. Walczył, bo czekał, że zdarzy się cud albo profesorowie wrócą z urlopów i zrobią operację, która uratuje jej życie.
Partyka już nie żyje. Odszedł jako uznany transfuzjolog, pionier wrocławskiego krwiodawstwa. W szufladzie biurka zostawił tomik swoich wierszy, które pisał o Koreance i dla Koreanki - jakby pamiętnik spotkania i walki, nadziei i beznadziei, śmierci i pogrzebu.
- Żeby się dowiedzieć czegoś więcej o doktorze Partyce ,musiałam przyjechać na Podkarpacie - wspomina "Kreska". - Tu, w Kańczudze, spędził swoją wczesną młodość, która przypadła na lata wojny. Jego ojciec był oficerem i ukrywał się w Łańcucie. Tadeusz należał do AK. Był w dywersji i wykonywał wyroki śmierci. Miał 17-18 lat i wrażliwość poety, a znalazł się w czasach i rzeczywistości, która absolutnie do niego nie pasowała. Był też człowiekiem silnym i odważnym. I pisał wiersze. Tak go wspominają koledzy, którzy jeszcze go pamiętali z czasów partyzanckich. Trochę jak Maciek z "Popiołu i diamentu", który miał plan, że gdy wojna się skończy, on wróci do normalnego życia. Jeszcze tylko wykona ten ostatni wyrok śmierci. I niestety ginie na śmietniku. Tadeusz Partyka to był taki Maciek. Tyle że zdążył uciec.
"Myśmy nigdzie z Kańczugi nie wyjeżdżali, on uciekł", powiedzieli "Kresce" jego koledzy z partyzantki. Wyjechał na Ziemie Odzyskane, na Dolny Śląsk. Zostawił w Kańczudze dziewczynę.
- To było takie miejsce dla zbiegów, do którego trafiali nie tylko repatrianci, jak Kargul i Pawlak, ale kryli się tam i powstańcy warszawscy, i przestępcy też. We Wrocławiu Partyka zapisał się na medycynę i został lekarzem transfuzjologiem. Nie utrzymywał kontaktów z matką, której miał za złe, że w czasie wojny nie zgodziła się na amputację ręki jego młodszego brata - Bolesia. Czekała na lekarstwa z zagranicy. Ale nim dojechały, Boleś zmarł. A potem, w 1955 roku, trafiła mu się pacjentka, Koreanka, która odmieniła jego życie.
Żywych kochać nie potrafię
Kiedy profesorowie wrócili z urlopów, przeprowadzono operację. Od początku beznadziejną. Kim Ki Dok zmarła, a po jej śmierci doktor Partyka zaczął opracowywać nowatorskie metody transfuzji i wynalazki, które mogłyby chorych, takich jak ona, ratować. Dlaczego tak rozpaczliwie walczył o nieznajomą Koreankę? Czy można tak z dnia na dzień pokochać 13-letnią pacjentkę? A może to było rozpaczliwe przekonanie, że uratowanie tego jednego życia mogłoby odkupić tamte wszystkie, które trzeba było kiedyś zabrać?
- Niech się każdy męczy sam. Ja swoją odpowiedź mam, ale jej nie zdradzę - zapiera się "Kreska". - Żyjemy w cywilizacji bez dylematów. Wszystko jest pokazane na obrazku, na wykresie, w statystykach, z krótkim filmikiem. Tłumaczy się nam świat na skróty, byśmy nie musieli borykać się z moralnymi dylematami. Mamy mózgi skalane nawałem złych informacji. Gdyby ktoś zabił człowieka, potem go zgwałcił i zjadł, w to jesteśmy w stanie uwierzyć, ale w to, że ktoś jest nad miarę dobry - już nie. Dlatego nie nazwałam tych relacji między doktorem i pacjentką. Jeden z wierszy doktora Partyki kończy się tak:
"Jeżeli żywych kochać nie potrafię
Wystarczy to, że byłaś
Mam tabliczkę przy murze Osobowic
I twoją dziecinną fotografię miła".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Plotki, sensacje i ciekawostki z życia gwiazd - czytaj dalej na ShowNews.pl
- Krychowiak zjadł fikuśnego gołąbka za 800 złotych! Polskie mu nie smakują?
- 50-letnia Kasia Kowalska pokazała wdzięki w odważnej mini. Zbieramy szczęki z podłogi
- Ile Tomaszewska zaoszczędziła na wyprawce dla córki? Sprawdziliśmy!
- Młodzieżowa Magde Femme zaskakuje stylizacją. Dawno nie pojawiała się publicznie!