Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

7-latek sam wyszedł ze szkoły. Chciał przejść 11 km do domu babci

Norbert Ziętal
- Długo zastanawialiśmy się, czy nagłaśniać tę sprawę. Doszliśmy jednak do wniosku, że to może być przestroga dla innych rodziców – twierdzi Anna Niżnik-Hop.
- Długo zastanawialiśmy się, czy nagłaśniać tę sprawę. Doszliśmy jednak do wniosku, że to może być przestroga dla innych rodziców – twierdzi Anna Niżnik-Hop. Norbert Ziętal
Pierwszoklasista przez półtorej godziny błąkał się po Przemyślu. Na rogatkach miasta zauważył go przypadkowy kierowca. Odwiózł malucha do domu jego babci.

Do zdarzenia doszło w ub. poniedziałek w Szkole Podstawowej 14 w Przemyślu. Po godz. 12 klasa Huberta skończyła ostatnią lekcję.

- Nauczyciel, który miał ostatnią lekcję, miał sprowadzić chłopca do świetlicy. Tak się nie stało - mówi Anna Niżnik-Hop, mama chłopca.

Na nagraniu z monitoringu widać, jak nauczyciel prowadzi grupę uczniów, w tym Huberta. Obraz z kamery urywał się na schodach. Później widać chłopca idącego korytarzem szatni, a kilkadziesiąt sekund później na zewnątrz, przed drzwiami wejściowymi do szkolnego budynku. Chwilę czeka, aż przejadą dorosłe osoby, i wychodzi.

Chwilę po tym zdarzeniu do szkoły po syna przyszedł ojciec chłopca. Zwykle Huberta, ok. godz. 15.30, odbiera ze szkoły mama. W dniu jednak ojciec postanowił zrobić synowi niespodziankę i wybrać go wcześniej.

- Przed trzynastą dzwoni do mnie mąż. Huberta nie ma w szkole. Nie wiadomo, gdzie jest. Szukał go w szkole. W szatni została kurta i buty wyjściowe - opowiada mama chłopca.

Wstrząśnięci rodzice telefonicznie zgłosili policji zaginięcie dziecka.

Co się działo z Hubertem? Przeszedł spory kawał drogi po mieście. Wreszcie zauważył znany mu Most Orląt Przemyskich. Znał go z drogi do przedszkola.

- Syn mówił nam, że wtedy wiedział, że musi dojść na serpentyny - opowiada pani Anna.

Dotarł na rogatki miasta, do ul. Monte Cassino. W tym dniu padał spory deszcz. Chłopak był kompletnie przemoczony i wyczerpany. Zauważył go przypadkowy kierowca. Zabrał do samochodu, spytał dokąd idzie. Odwiózł go do domu babci. Tam upewnił się, że to krewna chłopca, przekazał dziecko po jej opiekę i odjechał.

- Nie ma słów, aby wyrazić wdzięczność dla tego człowieka. Chcieliśmy mu podziękować, ale nie skontaktował się z nami. Nie mamy numerów auta. Prosimy go o kontakt, poprzez redakcję Nowin. Jednocześnie nie możemy wyjść z szoku, po tym co się stało. Przecież maluch mógł się zgubić, wpaść pod samochód, szedł po ruchliwych ulicach. Mógł zostać przez kogoś wywieziony - mówi pani Anna.

Następnego dnia po zajściu, w szkole rodzice spotkali się z dyrektorem, wicedyrektor, kierownikiem świetlicy, wychowawcą.

Okazało się, że Hubert nie lubił pobytów w świetlicy. Płakał na ostatnich lekcjach, że za chwilę będzie musiał tam zostać.

- Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, co przeżywali rodzice. Nie uchylamy się od odpowiedzialności. Nie zostały dopełnione obowiązki przez nauczycieli. Otrzymali oni ode mnie upomnienia. Wielokrotnie przeglądaliśmy szkolny monitoring. Podczas przerwy chłopiec wykorzystał zamieszanie, odłączył się od grupy i wyszedł ze szkoły. Być może planował takie działanie, co oczywiście nas nie usprawiedliwia - mówi Piotr Kroczek, dyr. SP 14.

W szkole, po nadzwyczajnym posiedzeniu rady pedagogicznej, zostały zastosowane nowe procedury dotyczące sprawowania opieki nad dziećmi pozostawionymi w świetlicy.

Rodzice o sprawie poinformowali kuratorium, Urząd Miejski oraz prokuraturę. Przenieśli Huberta do innej szkoły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24