Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skarpetki i strajki, czyli jak Wlazły odzyskał sympatię Polaków

Paweł Hochstim
Polska The Times
Przez kilka lat uchodził za siatkarza nieambitnego, który ma muchy w nosie i nie chce reprezentować narodowych barw. Dzisiaj, gdy polscy kibice pokochali wielką miłością walczących na mundialu siatkarzy, jest jednym z bohaterów narodowych. A może nawet "nie jednym z", a największym. Herosem. Gwiazdą.

Październik 2007 roku. Chłodny poranek, gabinet prezesa Skry Bełchatów. Po długich namowach Mariusz Wlazły zgodził się wreszcie porozmawiać o wszystkim tym, co wydarzyło się wcześniej. Wtedy pierwszy raz - z powodów zdrowotnych - zrezygnował z gry w reprezentacji, a ta skompromitowała się na Mistrzostwach Europy, zajmując zaledwie jedenastą lokatę.

Chwilę wcześniej w "Życiu Warszawy" pojawił się wywiad z Pawłem Zagumnym, w którym miał on powiedzieć, że "Wlazły wbił reprezentacji nóż w plecy". Dziś, po latach, gdy Zagumny i Wlazły są dobrymi kolegami (przez krótki czas na zgrupowaniu kadry mieszkali nawet w jednym pokoju!), wiadomo już, że nie do końca tak było, ale wtedy młody atakujący Skry czuł wielki żal.

- Ciężko jest wrócić do towarzystwa, w którym nie jest się akceptowanym. Bardzo chcę grać w reprezentacji i nie dążę do żadnych podziałów. Mnie interesuje tylko najlepsza gra, a nie to, co mówi kapitan reprezentacji (Sebastian Świderski - przyp. red.), czy jego przyjaciel (Zagumny - przyp. red.) - mówił w wywiadzie dla "Polski The Times" słowa, które obiły się niezwykle szerokim echem w środowisku siatkarskim. Głównie dlatego, że w polskiej siatkówce trudno usłyszeć, by ktoś kogokolwiek skrytykował. Ot, na pozór, wielka rodzina, która się wspiera. Wlazły się do tego nie stosował.

To były czasy, w których siatkarz słabo radził sobie z mediami i swoim wizerunkiem, a nawet sprawiał wrażenie, że nie chce sobie radzić, bo uważa to za nieistotne. Spędzał za to sen z powiek zajmujących się siatkówką dziennikarzy, którzy raz po raz otrzymywali polecenia: zrób wywiad z Wlazłym. Był czas, gdy było to niemożliwe, bo siatkarz nie odbierał telefonów, a po meczach szybko uciekał do szatni. Trzeba było stosować fortele, by zamienić z nim choć kilka słów.

Kiedyś prezes Skry miał zastrzeżony numer telefonu, więc, gdy dzwonił do siatkarzy, na ekranach telefonów wyświetlał się komunikat "numer prywatny".

Jeden z dziennikarzy, od miesiąca nieskutecznie wydzwaniający ze swojej komórki do Wlazłego doszedł do wniosku, że… od prezesa przecież siatkarze telefony odbierać muszą. A po chwili, gdy już ukrył swój numer, usłyszał głos najlepszego polskiego atakującego. Kilka dni później szef Skry zmienił jednak ustawienia w telefonie i to genialne w swej prostocie rozwiązanie przestało działać.

Trudno właściwie wskazać moment, w którym siatkarz zaczął dbać o to, co mówią o nim kibice i dziennikarze, ale na pewno było to już wtedy, gdy szefem marketingu w Skrze Bełchatów została jego żona Paulina. To miało związać Wlazłego ze Skrą, bo wtedy jeszcze szefowie klubu obawiali się, że siatkarz któregoś razu skusi się na lepszą ofertę i opuści Bełchatów. Mniej więcej w tym samym czasie prezes bełchatowskiego klubu zdecydował, że Wlazły zostanie kapitanem drużyny. Miał chodzić na konferencje prasowe i rozmawiać z dziennikarzami.

Początki było komiczne, bo Wlazłemu zdarzało się np. powiedzieć: "Nie mam nic do dodania do tego, co powiedział kapitan gości", a jego słynne przywitanie "przede wszystkim dżem dobry" stało się kultowe wśród reporterów. Z czasem jednak kapitan Skry nabierał ogłady w kontaktach mediami i dziś potrafi to już robić, choć nie wszystkich dziennikarzy ceni, a jednemu ważnemu dla siatkówki reporterowi niedawno powiedział, że "nie będzie z nim rozmawiał, bo się nim brzydzi".

Postawił na kontakt osobisty z kibicami, prowadzi konta w portalach społecznościowych i chętnie dyskutuje z kibicami. Paradoksalnie, należy obecnie do najbardziej rozgadanych reprezentantów w strefach mieszanych. Ci, którzy o siatkówce piszą choćby od dziesięciu lat, nadal czasem przecierają oczy ze zdumienia widząc Wlazłego odpowiadającego czasem na absurdalne pytania "redaktorek" z niezliczonych portali internetowych.

W życiu Mariusza Wlazłego było kilka bardzo trudnych "medialnych" momentów, ale bez wątpienia najtrudniejszy nastąpił w 2010 roku, gdy siatkarz, tuż przed rozpoczęciem Mistrzostw Świata, w obszernym wywiadzie skrytykował organizację zgrupowania kadry, uwidaczniając m.in. braki w sprzęcie sportowym, a zwłaszcza skarpetach. I choć miał wtedy rację - sprzętu brakowało - to jednak kilka tygodni później stał się ofiarą własnej szczerości. Wszystko przez to, że polski zespół słabo wypadł na mundialu, a Wlazły był kompletnie bez formy.

A potem już poszło. "Wlazły, gdzie masz skarpetki?!" - skandowano chyba we wszystkich halach w Polsce z wyjątkiem tej w Bełchatowie. Sytuację skomplikował fakt, że kilka miesięcy później Wlazły poprosił nowego selekcjonera Andreę Anastasiego, by nie powoływał go do reprezentacji. Włoch podzielił się tą informacją z mediami i kryzys wizerunkowy Wlazłego dopiero teraz zaczynał być poważny.

Siatkarz, z pomocą dwóch dziennikarzy, napisał oświadczenie, w którym wyjaśnił powody swojej decyzji. Kibice innych klubów niż Skra w większości nie chcieli jednak go nawet przeczytać - dla nich Wlazły był zdrajcą, który nie chciał grać w reprezentacji. Żadne argumenty, nawet najbardziej logiczne, nie działały. A inni siatkarze, choć podzielali zdanie Wlazłego choćby w kwestiach ubezpieczenia, oficjalnie bali się go poprzeć. A na aferze skarpetkowej nawet zarobił, bo dziś ma indywidualny kontrakt z producentem skarpet dla sportowców.

Mistrzostwa Europy 2011, Puchar Świata 2011, Igrzyska Olimpijskie 2012, Mistrzostwa Europy 2013, a do tego trzy edycje Ligi Światowej, w tym dwie zakończone medalami - te wszystkie imprezy ominęły Mariusza Wlazłego, a polski zespół musiał radzić sobie właściwie bez atakującego, bo trudno poważnie traktować na tej pozycji Zbigniewa Bartmana, który ma duży problem w większości zespołów, by zyskać akceptację kolegów z drużyny. Wlazły był tej reprezentacji potrzebny od dawna, ale Anastasi nie chciał tego dostrzegać.

Przed igrzyskami w Londynie, po kolejnej serii spotkań pojednawczych wydawało się, że powoła atakującego do drużyny, ale postanowił go upokorzyć - najpierw wysłuchał, że Wlazły chce wrócić do kadry, później zapewniał, że go powoła, by później z niego zrezygnować. To było działanie na szkodę drużyny, choć Anastasiemu wydawało się, że raczej to go wzmocni w oczach siatkarzy. Pomylił się okrutnie, bo każdy siatkarz będzie wolał mieć w drużynie kogoś, kogo może nawet nie lubi, ale kto jest w stanie sportowo pociągnąć zespół do sukcesów. Wlazły taki jest, Bartman taki nie był - proste.

Po zakończonych klęską ubiegłorocznych Mistrzostwach Europy Anastasiemu zaczął palić się grunt pod nogami, aż wreszcie został zwolniony przez władze Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Dziś nikt tego nie ukrywa, ale jednym z powodów dymisji był fakt, że było wiadomo, iż Anastasi nie powoła Wlazłego na Mistrzostwa Świata, które dla polskiej siatkówki mają wymiar strategiczny i mogą zbudować bardzo silną pozycję dyscypliny na wiele lat. Nie ukrywajmy - to głównie z powodu Wlazłego ktoś (prezes Skry Bełchatów Konrad Piechocki?) wpadł na pomysł, by nominować Stephane’a Antigę.

Francuz na ławkę, Wlazły na boisko - taki był plan i wypalił w stu procentach. A przecież kilka dni przed rozpoczęciem mundialu, gdy atakujący skręcił nogę w trakcie Memoriału Huberta Wagnera było blisko, by ten misternie pisany scenariusz upadł. Na szczęście za Wlazłym już nie tylko problemy z wizerunkiem, ale i ze zdrowiem. Kilka lat temu bowiem siatkarz cierpiał na pojawiające się znienacka skurcze mięśniowe, które mogły zahamować mu karierę. Ostatecznie, gdy do akcji wkroczył fizjolog Jerzy Żołądź - ten sam, który miał wielki udział w błyskotliwej karierze Adama Małysza - kłopoty ustąpiły. Eksploatowany często ponad miarę siatkarz właściwie nie ma kontuzji. A już na pewno nie tych poważnych.

Mariusz Wlazły, choć jego żona od dwóch lat nie pracuje już w Skrze Bełchatów, nie zamierza odchodzić z klubu. Niedawno przedłużył kontrakt i przez kolejne trzy sezony będzie grał w tej drużynie.

Przez lata mówiono, że Wlazły jest nieambitny i nie szuka nowych wyzwań, a siatkarz spokojnie tłumaczył, że nie ma sensu, by odchodził, skoro występuje w najlepszym polskim klubie. I można być pewnym, że dopóki Skra będzie chciała, Wlazły będzie w niej grał. Czy tak samo będzie z reprezentacją? Dziś nie można sobie wyobrazić innego scenariusza…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24