Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Góra skarbów. Poszukiwacze psują robotę archeologom

Ewa Gorczyca
Sanoccy i rzeszowscy archeolodzy sami ruszyli na wzgórze z wykrywaczami i postanowili znaleźć to, czego nie zdążyli odkryć amatorzy.
Sanoccy i rzeszowscy archeolodzy sami ruszyli na wzgórze z wykrywaczami i postanowili znaleźć to, czego nie zdążyli odkryć amatorzy. Tomasz Jefimow
Tajemnice Białej Góry koło Sanoka wciąż czekają na archeologów. Od lat interesują się nią za to amatorzy poszukiwania skarbów.

Widać je pięknie z zamkowego wzgórza. Zamczysko, wzgórze w paśmie Gór Słonnych, jeden z najbardziej charakterystycznych punktów panoramy Sanoka. Z archeologami docieramy na jej szczyt. 480 metrów n.p.m.

- Dla sanoczan to miejsce specjalne, średniowieczne grodzisko, z którym wiąże się wiele legend - opowiada Piotr Kotowicz, archeolog z Muzeum Historycznego.

Jedna z nich mówi o tym, że było połączone tajemnym przejściem z sanockim zamkiem. Inna, że chciała tu wznieść rezydencję królowa Bona. Ale złe moce zniweczyły jej zamiary, za każdym razem burząc w nocy to, co zostało zbudowane za dnia. Są też legendy o zakopanych w lesie skrzyniach pełnych dukatów.

- Te opowieści przytaczane są nawet w XIX-wiecznych relacjach pamiętnikarsko-przewodnikowych - mówi Rober Fedyk, sanocki archeolog.

Z prawdą mają niewiele wspólnego, ale działają na wyobraźnię. I faktem jest, że miejsce zwane też Górą Królowej Bony od lat przyciąga poszukiwaczy amatorów, którzy szukają ukrytych tu skarbów, Wspinamy się w górę i docieramy na majdan zbudowanego prawdopodobnie w XIII wieku grodziska.

- Niewiele wiemy o tym miejscu, przyznaje Fedyk. - Te ziemie należały wówczas do Rusi. Szczyt świetności przeżywał Sanok wspominany w latopisach, czyli ruskich kronikach, już w XII wieku.

Ten Sanok latopisowy - duży gród z cerkwią - mieścił się w dzisiejszej Trepczy, na wzgórzu Horodyszcze. Wiele wskazuje na to, że gródek na Białej Górze zbudowano jako strażnicę rycerską. Miała bronić dostępu i do Trepczy, i do wzgórza zamkowego. Co sprawiło, że przestał istnieć?

- Stało się to prawdopodobnie w czasach najazdu Kazimierza Wielkiego na Ruś. Ok. 1340 roku ziemie te zostały przyłączone do Polski. Być może właśnie wtedy rycerska osada została zdobyta i spalona - przypuszcza Fedyk.

Do wersji o puszczeniu strażnicy z dymem skłania się też Piotr Kotowicz.
- Wszędzie na Zamczysku natykamy się duże ilości przepalonych kamieni i na polepę, czyli przepaloną glinę - tłumaczy.

Amatorzy często psują robotę

To, co pozwoli archeologom i historykom dowiedzieć się więcej o osadzie na Białej Górze, kryje ziemia. Grodzisko było badane tylko raz, i to pobieżnie, w latach 70. wydobyto wtedy część zabytków. Na przeprowadzenie dokładnych wykopalisk nie udało się zdobyć funduszy. Za to Biała Góra stała się obiektem zainteresowania poszukiwaczy skarbów.

- Wykrywacze metali są dziś ogólnie dostępne - tłumaczy Fedyk. Można kupić sprzęt na Allegro, w sklepach. Ci, którzy ich używają, często są jednak nieświadomi faktu, że niszczą obiekty archeologiczne. Popularność wykrywaczy wzięła się z emigracji Polaków na Wyspy. W Anglii jest to popularne hobby, bo tamtejsze prawo zezwala nieprofesjonalistom na poszukiwania.

- To wynika m.in. z dużej ilości zabytków, które zalegają w ziemi - opowiada Fedyk. - Archeolodzy nie są w stanie wszystkiego wydobyć. U nas cennych zabytków archeologicznych jest mniej. Ale jak Polak w Anglii naogląda się programów poszukiwawczych, to w kraju też chciałby spróbować szczęścia.

Stanowisko archeologiczne na Białej Górze jest wpisane do rejestru zabytków, bez pozwolenia konserwatora nie można go penetrować. Ale nie sposób upilnować wszystkich, którzy tu się pojawiają, bo teren leśny jest ogólnie dostępny.

- Co jakiś czas robiliśmy wizje lokalne i za każdym razem widzieliśmy mnóstwo nowych dołków - opowiada Kotowicz. - Amatorzy bardzo chętnie by całe grodzisko przekopali i zabrali to, co w ich mniemaniu najcenniejsze - wtóruje mu Fedyk.

Amatorzy często psują robotę archeologom. Bo taki poszukiwacz ustawia sobie wykrywacz tylko na duże rzeczy albo na przedmioty wykonane z metali kolorowych - brązu, srebra, miedzi. Jak mu wykrywacz zapiszczy - wykopuje i idzie dalej.

Archeolodzy z muzeum i skansenu, wspierani przez kolegów z Rzeszowa, postanowili więc sami ruszyć na wzgórze z wykrywaczami i znaleźć to, czego nie zdążyli odkryć amatorzy.

- Robimy to, co oni, tylko profesjonalnie - mówi Fedyk. Co mówią nam znaleziska Fedyk, który z wykrywaczem pracuje 20 lat z okładem, ustawia swoje urządzenie na największą czułość i na wszystkie metale. - Do głębokości 30 cm znajdę każdy przedmiot. Nawet wielkości przysłowiowej główki od szpilki - mówi.

Podążamy za archeologami, którzy centymetr po centymetrze sprawdzają teren. Wcześniej założyli specjalną siatkę pomiarową, dzieląc całe grodzisko na kwadraty po 10 na 10 metrów. Każdy przedmiot po wyjęciu z ziemi musi być schowany do osobnego woreczka, dokładnie opisany i zlokalizowany w trzech wymiarach.

- W przyszłości, gdy przeprowadzone zostaną klasyczne badania wykopaliskowe, będzie można łatwo powiązać ze sobą poszczególne znaleziska - tłumaczy Kotowicz.

To, co poszukiwacz amator wyrzuci, dla archeologa może być prawdziwym skarbem. Na przykład zardzewiały żelazny gwóźdź. Świadczy o tym, że w grodzie stały konstrukcje spojone gwoździami.

- Nieraz przeglądałem kolekcje amatorów i okazywało się, że nie mają świadomości, co znaleźli - podkreśla Fedyk.

Wykrywacze piszczą co krok. W ruch idą szpadle, saperki i pędzelki. Piotr Kotowicz pokazuje nam co cenniejsze artefakty. Pięknie zachowaną ostrogę rycerską ze sprzączkami i okuciami z przełomu XIII i XIV wieku, groty bełtów kuszy i strzał do łuków, ołowiany krzyżyk. Okrągła blaszka o nierównych brzegach okazuje się prawdziwym rarytasem. To grosz praski, srebrna moneta króla Jana Luksemburskiego.

- To rzadki okaz na tych terenach - zachwyca się archeolog. Obcięty brzeg to nie uszkodzenie, ale celowy zabieg. - Dostosowano ją do miary wagowej kruszca używanej na Rusi - wyjaśnia Kotowicz. Robert Fedyk tłumaczy nam, że profesjonalne szukanie wykrywaczem nie jest łatwe.

- Żeby dobrze grać na instrumencie, trzeba wieloletnich ćwiczeń. Tak samo, żeby się biegle posługiwać wykrywaczem, trzeba mieć wieloletnią praktykę - mówi.

Skąd porównanie muzyczne? Bo ważny jest dobry słuch. Z pozoru takie same sygnały mogą oznaczać zupełnie co innego. Wykrywacz reaguje nie tylko na metal, ale też na mineralizację gleby. Trzeba umieć te dźwięki rozróżnić. Okazuje się, że archeologów czeka o wiele więcej roboty na Białej Górze, niż przypuszczali.

- Dopiero trzeci dzień, a my mamy już ponad 120 przedmiotów - wylicza Kotowicz. Niekoniecznie cennych, ale każdy z nich ma wartość historyczną. - Łącząc je z danymi historycznymi, a w przyszłości - z klasycznymi wykopaliskami, możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa odtworzyć obraz życia, jakie się tu toczyło 700 lat wstecz. Kim byli mieszkańcy grodu, jakimi narzędziami się posługiwano, jak byli uzbrojeni wojownicy. Gdybyśmy teraz tej akcji nie przeprowadzili, to za kilka czy kilkanaście lat już nic by na Zamczysku nie zostało - mówi Fedyk.

Chodzimy po 10-arowym terenie grodziska, a archeolodzy uruchamiają naszą wyobraźnię. - Tu była palisada - pokazują. - Na pewno były jakieś zabudowania gospodarcze. Na podgrodziu zapewne zlokalizowano produkcję. Znaleźliśmy trochę żelaznych rzeczy, części uzbrojenia, grotów, toporów - opowiadają.

Fedyka intrygują wysokie wały i głęboka fosa, strzegące dostępu do strażnicy.

- Ich usypanie wiązało się z wykonaniem gigantycznej roboty. Ciekawe, czy ten wał to sama ziemia i kamienie czy też jest tam jakieś wzmocnienie, np. drewniana konstrukcja - zastanawia się.

Kotowicz pokazuje nam kolejne odkrycie. Kawałek blaszki z niczym nam się jednak nie kojarzy. A fachowiec nie ma wątpliwości. Żelazny rombik z dziurką to zbrojnik pancerza lamelkowego. Znalezienie takiego fragmentu może dowodzić, że stacjonowali na Białej Górze rycerze wyposażeni w takie właśnie zbroje.

Skarb sprzed 3 tysięcy lat

Pytamy Fedyka, autora jednego z najciekawszych odkryć ostatnich lat (czyli srebrnego skarbu z XI wieku wykopanego w Karpackiej Troi), czy zdarza mu się przypadkiem natrafić na unikaty ukryte pod ziemią.

- Zawodowcowi takie zaskoczenia się nie trafiają - uśmiecha się. - Bo my nie szukamy w miejscach przypadkowych. Takie niespodzianki zdarzają się natomiast Tomaszowi Podolakowi ze Stalowej Woli. 46-latek archeologią pasjonuje się amatorsko, ale badacze go cenią.

- Szuka w miejscach, gdzie nie ma stanowisk archeologicznych, i robi dla nas dobrą robotę - przyznaje Fedyk. Kilkanaście lat temu Podolak natrafił w okolicach Falejówki na trzy dziwne sierpy, które okazały się narzędziami z epoki brązu. Zaczął wtedy zgłębiać fachową wiedzę, nawiązał kontakty z archeologami.

- Teraz lepiej wiem, czego i gdzie można szukać - mówi dziś. Jego znaleziska trafiły do muzeów w Sanoku i Stalowej Woli.

Zielonkawy fragment wystający z ziemi, który zauważył, wędrując niedawno przez szczyt wzniesienia w okolicy Srogowa niedaleko Sanoka, u większości ludzi nie wzbudziłby zainteresowania.

- Mnie od razu zaciekawił. Wyglądał jak jaszczurka. Kiedy rozgarnąłem ziemię, okazało się, że to bransoleta - zdradza. Powinien zawiadomić naukowców, ale ciekawość wzięła górę. - Głębiej kryła się kolejna bransoleta. W tym samym dołku wygrzebałem ich jeszcze dziewięć, i dwa naszyjniki. To były emocje! - opowiada.

Całość unikatowego znaleziska - 42 przedmioty sprzed ponad 3 tysięcy lat - czeka na badania i konserwację w sanockim muzeum. Tomasz Podolak mówi, że nie przyszło mu nawet do głowy, by skarb zachować dla siebie.

- Moją satysfakcją jest znajdywanie i oddawanie do muzeum. Cieszę się, gdy mogę potem zobaczyć taki zabytek na wystawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24