Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak dawniej piłkarze ładowali akumulatory

Cezary Kassak
Sparingi na zaśnieżonym lub błotnistym boisku były miłym przerywnikiem w katorżniczej pracy nad wytrzymałością.
Sparingi na zaśnieżonym lub błotnistym boisku były miłym przerywnikiem w katorżniczej pracy nad wytrzymałością. ANTONI KAPUŚCIŃSKI / ARCHIWUM NOWIN
Ktoś kiedyś powiedział, że bycie piłkarzem to najlepsza na świecie praca sezonowa. Mniej więcej siedem miesięcy aktywności, a potem - laba. Z tą labą to jednak niezupełnie prawda. Bo największą harówkę piłkarze mają w trakcie zimowej przerwy. Przynajmniej tak było kilkadziesiąt lat temu.

"Przez cały styczeń, cały luty tak dostawaliśmy w dupę, że człowiek na oczy nie widział, nie spał po nocach, a jak poszedł do toalety, to nie chciało się wstawać z kibla, bo tak nogi rwały" - sugestywnie opisuje tamte czasy legenda polskiego futbolu, mielczanin Grzegorz Lato na kartach książki Macieja Polkowskiego "Lato".

Niczym maratończycy

- Co roku zimą myślałem o zakończeniu kariery - śmieje się Marian Ostafiński, wychowanek Polonii Przemyśl, a później reprezentant m.in. Stali Rzeszów i Ruchu Chorzów.

- Zwłaszcza w Ruchu, za czasów Michala Vicana mieliśmy niesamowicie forsowne treningi. To była katorga, klęliśmy jak szewcy. Mimo wszystko sympatycznie wspominam Vicana, bo ten trener przynajmniej wiedział, czego chce.

Kluczowym elementem ładowania akumulatorów były zgrupowania. "Oglądałem w środę piłkarzy Stali, kiedy wracali z popołudniowego marszobiegu - mało który potrafił zdobyć się na uśmiech…" - informował w Nowinach Rzeszowskich redaktor Jan Filipowicz, który w lutym 1964 roku towarzyszył ekstraklasowej Stali Rzeszów na obozie w Kraśniku.

Włodzimierz Gąsior, jeden z filarów "wielkiej" Stali Mielec z lat 70., wspomina, że podczas zimowych zgrupowań w górach piłkarze na treningach pokonywali nawet po 20 kilometrów. - To były szalone dystanse, biegaliśmy jak maratończycy. Zajęcia, nie tylko biegowe, odbywały się dwa, trzy, a bywało, że i cztery razy dziennie! - dodaje Gąsior.

Ołowiane pasy, ciężary, "zaprzęgi"

W programie zimowych przygotowań często pojawiał się tzw. trening obwodowy. Składał się z kilku-kilkunastu stacji; na każdej wykonywano inne ćwiczenie siłowe. W ruch szły sztangi, hantle, ołowiane pasy.

- Robiliśmy na przykład "zaprzęgi". Jeden z nas miał te pasy, a drugi go trzymał. Był to więc bieg z obciążeniem. Trochę podobnie ćwiczy Justyna Kowalczyk, gdy na treningach ciągnie za sobą oponę - tłumaczy Jerzy Dowbecki, w latach 60. gracz Stali Rzeszów.

Zdarzało się, że piłkarze starali się treningowy reżim omijać. "W późniejszym okresie mojej kariery robiłem wszystko, żeby się za bardzo nie przemęczyć (…). Bo jak biegaliśmy te dwanaście czy piętnaście kilometrów, to wszyscy w kółko, a ja na skróty z >>Diabłem<< [Andrzejem Szarmachem]. Czekaliśmy z nim za krzakiem aż nasi podlecą i spokojnie do nich dołączaliśmy" - przyznaje Lato w swojej biografii.

- Niektórzy w Stali Rzeszów trochę krzywo patrzyli na mnie i na Zygmunta Janiaka, bo my podczas marszobiegów zawsze narzucaliśmy tempo. Obaj mieliśmy "żelazne płuca" - nadmienia były długoletni bramkarz rzeszowskiej ekipy, Stanisław Majcher.

Futboliści czołowych polskich zespołów na obozy wyjeżdżali niekiedy za granicę. W grę wchodziły na ogół tzw. kraje demokracji ludowej. Ale nie tylko. - Na przełomie stycznia i lutego tydzień lub dwa spędzaliśmy czasem we Włoszech, Francji. Zaliczyliśmy także kilkutygodniowy pobyt w Argentynie - opowiada Włodzimierz Gąsior.

Nogi myli w pralce

Poziom odnowy biologicznej w klubach nie zawsze szedł w parze z intensywnością treningów.

- Z Chorzowa to pamiętam tylko pralkę "Franię", w której… myliśmy nogi. Ruch w ogóle był biednym klubem. Trenowaliśmy w parcianych wojskowych dresach. Kiedy występowałem w Stali Rzeszów, odnowy też prawie nie było, choć dwa razy w tygodniu przychodził pan ze szpitala i nas masował - wyjaśnia Ostafiński.
- No i jeszcze uczęszczaliśmy do miejskiej łaźni, gdzie mieściła się sauna - uzupełnia Dowbecki.

Włodzimierz Gąsior podkreśla, że w Mielcu z odnową biologiczną nie było źle. W grudniu zawodnicy udawali się zwykle do Krynicy czy Iwonicza-Zdroju na leczenie sanatoryjne. Sternicy klubu starali się również zadbać o to, by sportowcy zostali zaopatrzeni w różne odżywki, suplementy, witaminy. Za komuny o takie medykamenty nie było jednak łatwo.

- Kiedy z kolegami z rzeszowskiej Stali przebywaliśmy na obozie w Węgierskiej Górce, z odżywek dostawaliśmy tylko… śmietanę. Kubek dziennie na osobę - uśmiecha się Dowbecki.

W wyczynowym sporcie istotne znaczenie ma dieta, dobór odpowiednich produktów. Dawniej na tego typu kwestie nie zwracano jednak większej uwagi. - Na zgrupowaniach odbywało się nieprawdopodobnie wielkie żarcie. Wtedy nikogo nie interesowało, jak się zawodnik odżywia - zaznacza Gąsior.

Futbol na zamarzniętej rzece

Dawniej zima to była… zima. Piłkarze nierzadko ćwiczyli więc w temperaturze minus 15 czy minus 20 stopni.

- Gdy służyłem w wojsku i grałem w Bieszczadach Rzeszów, mieliśmy obóz w jednostce w Sanoku - wspomina Dowbecki. - Trener się zastanawiał, gdzie by tu zorganizować zajęcia z piłką, w końcu zdecydował, że potrenujemy na… zamarzniętym Sanie. Lód był tak gruby, że czołgi po nim jeździły. Grało się tam rewelacyjnie, nawierzchnia była równiutka.

- Kiedyś, podczas sparingu na bocznym boisku, po kostki biegaliśmy w lodowatej wodzie. Skończyło się tym, że odmroziłem palce. Dziś mecze kontrolne toczą się już w innych warunkach, są sztuczne murawy. W ogóle baza treningowa w klubach jest znacznie lepsza. Trenerzy korzystają z porad specjalistów od treningu siłowego i koordynacyjnego, mogą badać zawodników na testach, monitorować ich wysiłek fizyczny, bardziej indywidualnie podejść do każdego gracza - wylicza Gąsior, obecnie szkoleniowiec Stali Mielec.

Zmienił się również sam sposób trenowania. Mniej jest biegania bez piłki. - Te obciążenia, jakie przed laty aplikowano piłkarzom, były za duże, nieprzemyślane - uważa Gąsior.

- Szkoleniowcy działali na zasadzie: skoro inni tak robią, to i my tak róbmy. Ja sam będąc trenerem w latach 80. sądziłem, że na treningach musi być mocno, mocno i jeszcze raz mocno. Z czasem doszedłem do wniosku, że niekoniecznie i że lepiej już zawodnika nie dotrenować niż przetrenować. W tym pierwszym przypadku dużo można jeszcze zrobić. Natomiast przetrenowany organizm, nawet jeśli już zmniejszy mu się obciążenia, długo będzie dochodził do równowagi. Pewnie nie jest przypadkiem, że tamta Stal Mielec, w której ja grałem, optymalną formę łapała nieraz dopiero w maju-czerwcu…

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24