Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oszukał kilkadziesiąt firm. Obiecywał reklamy, pieniądze brał do kieszeni

Anna Janik
Krzysztof M. oszukał kilkadziesiąt firm i instytucji, w tym dziecięce hospicjum.

Scenariusz zazwyczaj był ten sam. Krzysztof M., prowadzący agencję reklamową, powołując się na znajomości w ogólnopolskich gazetach, stacjach radiowych i sieciach kin, a nawet pracę w "Nowinach" oferował reklamy w korzystnych cenach, prowadzącym własne firmy. W marcu ub. roku odwiedził hospicjum dla dzieci w Rzeszowie, oferując darmową pomoc w propagowaniu akcji oddawania na rzecz fundacji 1 procenta podatku.

- Mówił, że jest właścicielem kilku gazet, np. "Rzeszów moje miasto", w których może za darmo umieszczać reklamy, artykuły o hospicjum - opowiada Edyta Dedek z fundacji "Hospicjum dla dzieci" w Rzeszowie. - Mówił, że zarabia na innych reklamodawcach, więc może pozwolić sobie na taką pomoc. Do głowy by nam nie przyszło, żeby zakładać, że ma złe intencje, bo my istniejemy i działamy w zasadzie tylko dzięki temu, że ktoś codziennie bezinteresownie nam pomaga - dodaje.

Dostarczał wszystkie dokumenty

Krzysztof M. zaoferował też, że nakręci krótki film o działalności hospicjum, który emitowany będzie przed seansami w kinach "Zorza" i "Helios", że zawiesi billboardy na terenie torów kartingowych w Rzeszowie i Kolbuszowej, a także, że w dużo niższej cenie załatwi spoty reklamowe w Radiu Zet i RMF FM.

Był bardzo wiarygodny, bo dostarczył do hospicjum wszystkie potrzebne umowy, opatrzone pieczęciami, zlecenia wykonania reklam, plan emisji spotów, a nawet przykładowe wydania swojej gazety. Która nota bene nie istnieje. Prosił tylko o szybkie sfinalizowanie transakcji, tłumacząc, że to oferta "last minute" albo że "wydawnictwo właśnie domyka wydanie i rozlicza budżet". W hospicjum zjawiał się codziennie, dzieląc się nawet swoimi problemami życiowymi.

- Mówił, że żona leży na OIOMI-e, że jej ciąża jest zagrożona, opowiadał, że dziecko jest umierające i też będzie wymagało opieki hospicyjnej. Uzależniał nas od siebie emocjonalnie - wspomina Edyta Dedek.

Kłamali prosto w twarz

Niestety, szybko okazało się, że wszystkie problemy, podobnie jak rzekoma promocja, są wymyślone. Kiedy pracownicy hospicjum, rozliczając pieniądze wydane na kampanię, poprosili o kopie gazet, w których ukazały się reklamy, Krzysztof M. zerwał z nimi kontakt.

Po kilku telefonach do instytucji, w których miały się pojawić reklamy, oszustwo wyszło na jaw. Ani kino, ani stacje radiowe nie dostały żadnego zlecenia na reklamy, a pieniądze, w przypadku hospicjum kilka tys. zł., trafiły do kieszeni M. Kiedy hospicjum zagroziło, że wystąpi na drogę prawną, na emocjach zaczęła grać jego żona Anna, właścicielka firmy. Ze łzami w oczach twierdziła, że nie nic nie wie o oszustwach męża, że jej małżeństwo wisi na włosku, że spłaci partnera, tylko potrzebuje czasu. Sprawa ciągnęła się ponad pół roku.

- Kilka razy pytałam go, czy zdaje sobie sprawę, że oszukał nie nas jako instytucję, ale chore dzieci. Zaprzeczał, że to zrobił, że to wina innych ludzi - kręci głową pani Edyta.
Do oddania długu nie zdołały zmusić pary nawet wyroki sądu, do którego sprawę skierowało hospicjum.

Sprawa w łańcuckiej prokuraturze

W innej firmie, agencji reklamy Allmax z Rzeszowa, Krzysztof M. zmawiał usługi reklamowe, za które nie płacił. W ten sposób wzbogacił się o 24 tys. zł.

- Żeby odzyskać pieniądze skontaktowaliśmy się z rodzicami jego żony, którzy nie mieli pojęcia, co wyrabia ich zięć i córka, ale poskutkowało tylko tym, że zjawiła się u nas Anna M. i przedstawiła listę firm, które rzekomo im nie zapłaciły - opowiada Beata Marczydło, współwłaścicielka agencji. - Zaproponowała, że te firmy przeleją pieniądze bezpośrednio nam. Już po pierwszym telefonie okazało się, że ich właściciele są w takiej samej sytuacji jak my.

Na liście ofiar M. znalazło się m.in. rzeszowskie MPK, które również skierowało sprawę do sądu, kino Zorza, Helios, a także hotele i SPA, do których Krzysztof M. rozdawał vouchery bez pokrycia, firmy cukiernicze, budowlane. Właściciel jednej z nich zgłosił też sprawę w łańcuckiej prokuraturze, ale ta zawiesiła śledztwo z przyczyn formalnych.

- Nie mogli ustalić jego miejsca zamieszkania, bo pod adresem, na który była zarejestrowana firma, nikt nie prowadzi działalności - mówi pan Marek, właściciel firmy brukarskiej z Łańcuta. - Dostarczyłem śledczym adres tego pana, bo nam oszukanym bez problemu udało się go ustalić. Złożyłem też zażalenie od tej decyzji, ale odpowiedzi nie dostałem i nie wiem, czy prokuratura cokolwiek robi w tej sprawie - denerwuje się.

Nie oddał i nie zamierza oddać

Tego nie udało nam się wczoraj dowiedzieć, bo szefowa łańcuckiej rejonówki była na urlopie, a zastępujący ją prokurator na salach sądowych.

- Co z tego, że po postępowaniu upominawczym sąd nakazał zwrócenie nam 26,6 tys. zł z odsetkami. Co z tego, że jest nakaz komorniczy, skoro on pozbył się wszystkiego, co miał na własność, więc formalnie nie ma z czego oddać - mówi Beata Marczydło. - Możemy tylko przestrzec innych przedsiębiorców, żeby nie wchodzili we współpracę z tą firmą i jej właścicielem - dodaje.

Nasze próby skontaktowania się z Krzysztofem M. i jego żoną pozostały bez echa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24