Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rzeszowskie lata Anny German. Faceci smalili do niej cholewki!

Cezary Kassak
Anna German (pierwsza z lewej) z zespołem Estrady Rzeszowskiej. Na perkusji gra Jerzy Sowa.
Anna German (pierwsza z lewej) z zespołem Estrady Rzeszowskiej. Na perkusji gra Jerzy Sowa. archiwum prywatne
W używkach nie gustowała, uwielbiała za to chodzić do kina na komedie. Oto druga część historii o rzeszowskich szczęśliwych latach Anny German. O tym, jaka była poza sceną, opowiadają jej przyjaciele.

Przybyła do Rzeszowa z Wrocławia, na zaproszenie Juliana Krzywki, dyrektora Wojewódzkiej Agencji Imprez Artystycznych. Weszła w skład grupy wokalno-aktorskiej "Porfirion", o której założeniu Krzywka informował, między innymi na łamach Nowin Rzeszowskich, jesienią 1960 roku.

German współpracę z Estradą Rzeszowską prawdopodobnie zaczęła jednak nieco później - w 1961 r.

- Mieszkała w hotelu Polonia u zbiegu ulic Asnyka i Hanki Sawickiej, a obecnie ul. św. Mikołaja - tłumaczy Dariusz Dubiel, długoletni dyrektor Estrady Rzeszowskiej. - Wiem, że gdzieś w mieście Estrada wynajmowała jej też pokój lokatorski.

- Do hotelu przy Asnyka przylegał budynek pełniący funkcję czegoś w rodzaju domu aktora i tam odwiedzałem Anię - opowiada muzyk Jerzy Sowa, który grał wraz z German w zespole Estrady Rzeszowskiej. - Zwykle siedziała nad książkami do nauki języków obcych, zwłaszcza włoskiego. Mnie również starała się uczyć włoskich słówek.

O jeszcze jednym rzeszowskim adresie Anny German - hotelu zlokalizowanym vis a vis dworca PKP - mówi Stanisław Lipiński, wówczas pracownik Prezydium Wydziału Kultury Wojewódzkiej Rady Narodowej w Rzeszowie.

- Przechodziłem kiedyś obok tego hotelu; Anna kiwnęła z okna, żebym do niej zajrzał. Tam poznałem słynną później kompozytorkę Katarzynę Gärtner. Gärtner też była zamiejscowa, ale wtedy nie mieszkała z Anią, przyszła do niej w odwiedziny - relacjonuje Lipiński.

Artyści na bańce

Jerzy Sowa w omawianym okresie widywał się z German niemal codziennie. - W zespole było nas czworo przyjaciół: Anna, Alicja Marecka, Zdzisław Nowicki i ja. Często wszyscy razem chodziliśmy na obiady, kolacje, nawet potańczyć. Zaglądaliśmy na przykład do restauracji "Rzeszowska".

W miarę wolnego czasu odwiedzali kino Zorza przy ul. 3 Maja.

- "Pół żartem, pół serio" obejrzeliśmy kilka razy - wspomina pan Jerzy. - Kiedyś podczas projekcji Ania ze śmiechu wpadła między krzesła. Zresztą wszyscy kładliśmy się na podłodze, uwielbialiśmy tę komedię (wiele lat później artystka, opowiadając w jednym z wywiadów o ulubionych filmach, wymieniła m.in. "Pół żartem, pół serio" - dop. red.). W kinie bywaliśmy przeważnie do południa. Przygotowywaliśmy wtedy nowy program i całe popołudnia spędzaliśmy na Staroniwie, gdzie odbywały się próby.

Na próbach też bywało wesoło. W maju 1962 roku German pisała z Rzeszowa do Zbigniewa Tucholskiego, który 10 lat później został jej mężem:

"Siedzę na próbie. (…) Moja kolej będzie za jakieś 2-3 godziny, teraz ćwiczą panowie rewiowy numer. Jest czwórka w jasnych garniturach i melonikach z laseczkami. Dwóch z nich jest na bańce i w związku z tym reszta, to znaczy około 10 osób, leży już od dłuższej chwili nieprzytomna ze śmiechu".

Ona sama za używkami nie przepadała. - Babcia jest temu winna, że nie umiem (ba, nie lubię, co najgorsze) pić alkoholu, palić papierosów, kurzyć fajki, no i nie lubię "kwiecistej mowy" - wyjaśniała w napisanej przez siebie książce "Wróć do Sorrento?..."

- Rzeczywiście, zupełnie nie miała pociągu do napojów wyskokowych - potwierdza Sowa. - Chociaż pamiętam, że raz uległa namowom Ali Mareckiej i wypiła może z półtora kieliszka. Śmiesznie się po tym zachowywała, mieliśmy z niej ubaw.

Tyleż utalentowana, co… wysoka

Była kobietą ponadprzeciętnie wysoką. Z powodu swoich 184 centymetrów odczuwała kompleksy, myślała nawet o tym, aby poddać się operacyjnemu skróceniu nóg. Gdy jednak ktoś próbował z niej kpić, potrafiła się inteligentnie odgryźć.

Kiedyś włoski konferansjer po chamsku zapytał: "Ile metrów pani mierzy?". "To nie jest ważne. Najważniejsze, że jestem wyższa od pana" - "usadziła" impertynenckiego rozmówcę.

- W naszym zespole nikt jej szpilek z powodu wzrostu nie wbijał, była bardzo lubiana - zaznacza Jerzy Sowa. - Gdyby ktoś źle się o niej wyraził, z miejsca dostałby po głowie. Faktem jest, że miewaliśmy z nią problemy, bo czasem nie mieściła się na scenie. Pod mikrofon nieraz podstawialiśmy jej stolik. Przypominam sobie jedno feralne przedstawienie, gdzieś pod Warszawą. Dochodziło do różnych nieprzewidzianych sytuacji i co chwila trzeba było opuszczać kurtynę, ponieważ nie dało się grać. Mnie z zimna "poszły" skóry na bębnach perkusji, a Ania uderzyła czołem o górną deskę sceny.

Mimo "nadmiaru" centymetrów stanowiła obiekt westchnień wielu mężczyzn. - W Rzeszowie też byli goście, którzy smalili do niej cholewki. Ona jednak nie dawała się w to wciągać - twierdzi Sowa.

- Niektórzy i mnie posądzali o to, że mam z nią romans - przyznaje Stanisław Lipiński. - Salomea Gawrońska, żona Juliana Krzywki, która była scenografem, ostrzegała ją, żeby zanadto nie angażowała się w znajomość ze mną, twierdząc, że nie jestem Ani wart. Mówiła to raczej w żartach; tak naprawdę miałem z Gawrońską sympatyczny kontakt.

Lipiński podkreśla, że z Anną German nie byli parą, ale czasami się spotykali.

- Bywało, że odwiedzała mnie w domu. Czytałem jej wiersze Leśmiana, pożyczałem książki, na przykład "Księgę z San Michele" Axela Munthe, która skądinąd nie przypadła jej do gustu. Anna często opowiadała mi o swojej babci, rzadziej o matce, nigdy o ojcu.

Stanisław Lipiński przyznaje, że German mu się podobała.

- Nieco żartobliwie mówiłem jej, że przypomina Apollo Belwederskiego. Profil miała taki właśnie "grecki", wyrazisty. Była bardzo kobieca. Nosiła w sobie tęsknotę za jakimś romantyzmem. Myślę, że idealnie nadawała się na towarzyszkę życia, przyjaciółkę. Chciała śpiewać, ale też mieć normalne, układne życie. Pamiętam, jak spontanicznie wzięła na ręce synka mojego kolegi…

"Biały Anioł"

Nazywano ją "Białym Aniołem polskiej piosenki". I takim aniołem była również poza sceną. Dobroduszna, życzliwa, pogodna. Trochę nieśmiała, jakby nie do końca pewna swojej wartości.

Przed występem często zastanawiała się, jak zostanie przyjęta przez publiczność. A po koncercie rozmyśliwała, czy brawa, które usłyszała, na pewno były dla niej, czy może dla kogo innego…

W zespole Estrady Rzeszowskiej z Anną German zetknął się muzyk Jerzy Dynia.

- Na koncerty jeździliśmy starym, psującym się jelczem - wspomina. - W drodze powrotnej z Dukli nasz wirtuoz kierownicy tak manewrował, że rozwalił skrzynię biegów. Była noc, co tu robić? W autobusie zaczęliśmy opowiadać dowcipy. Temperatura rosła, aż dyrektor Krzywka musiał przywoływać towarzystwo do porządku. Ania jednak w opowiadaniu kawałów nie uczestniczyła. Siedziała cichutko; niby obecna, a nieobecna.

- Była przemiłą osobą, rzeczywiście spokojną, wyciszoną, ale z poczuciem humoru - przekonuje Jerzy Sowa. - W gronie najbliższych przyjaciół czuła się swobodnie, choć niekiedy trzeba ją było "rozruszać". W rozruszaniu Ani celowała wspomniana Ala Marecka.

Lipiński: Zapamiętałem jej ujmujący sposób bycia, szlachetność. Wyczuwało się u niej taką solidność, to że można na niej polegać, powierzyć tajemnicę. I chociaż tego nie sprawdzałem, było to odczuwalne.

Dziewczyna, o której się myśli…

W kwestii tego, co na siebie włożyć, bywała dość beztroska.

- Któregoś dnia zobaczyłem ją na ulicy Okrzei, obok WDK. Niby mieliśmy już wiosnę, ale niewiele wcześniej leżał śnieg - opowiada Lipiński. - Ania była lekko ubrana, w rozpiętej kurtce, więc zapytałem: "Chcesz sobie gardło przeziębić, ten cudowny instrument?". "A coś ty, ciepło jest" - odparła. Dwa dni później znów się spotkaliśmy - tym razem miała na szyi szalik, tylko że wtedy już była przeziębiona…

Stanisławowi Lipińskiemu pozostało kilka pamiątek związanych z Anną German. Miniaturowy kindżał, który mu podarowała, zdjęcie z podpisem-nakazem:

"Widzę Cię na koncercie" i przygotowany w żartobliwej konwencji konspekt wycieczki w Bieszczady, w którym German figuruje jako Ania G. Z konspektu wynika, że w namiocie miała spać z "Elżunią X". W wakacyjnej wycieczce Anna ostatecznie jednak nie wzięła udziału.

- Nie ukrywam, że czasem o niej myślę - przyznaje pan Stanisław. - Kilka razy nawet mi się przyśniła...
***
W części trzeciej:
- podsumowanie okresu współpracy piosenkarki z Estradą Rzeszowską,
- o koncertach Anny German w Rzeszowie w latach 70.,
- garść ciekawostek z biografii artystki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24