Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Częstochowie zostawił inwalidzkie kule. Cud?

Alina Bosak
- Oczywiście, pomogli mi lekarze. Ale patrząc na całą historię mojej drogi do sprawności, uważam, że to był cud  - mówi Tomasz Konieczny. Na zdjęciu w Częstochowie już bez laski.
- Oczywiście, pomogli mi lekarze. Ale patrząc na całą historię mojej drogi do sprawności, uważam, że to był cud - mówi Tomasz Konieczny. Na zdjęciu w Częstochowie już bez laski. Archiwum prywatne
Siedem lat temu znaleziono go nieprzytomnego w pokoju hotelowym nad Niagarą. Teraz przyjechał do Polski i mówi o cudzie.

"Szanowna Pani, chciałbym potwierdzić, że wotum - laska została złożona na Jasnej Górze przez Pana Tomasza Koniecznego w dniu 15 lipca 2012 roku i odnotowana pod numerem księgi wotów 687. Pan Tomasz opisał, że po przebyciu poważnej choroby najpierw nie wstawał z łóżka, następnie poruszał się na wózku, z pomocą chodzika, laski, a obecnie nie używa żadnej pomocy i w związku z tym jako wotum "w podzięce Najświętszej Maryi Pannie, do której modliła się cała moja rodzina" złożył własną laskę. Serdecznie pozdrawiam. Marek Soczyk, Studium nad wotami. Jasnogórska Fundacja Pro Patria."

Teraz

Tomek ma 42 lata. Pochodzi z Leżajska i od 21 lat mieszka w Nowym Jorku. Aktualnie w oddalonym o 30-40 km od centrum metropolii Glen Cove.

Jest tu Polski Dom Narodowy, w którego zarządzie Tomek zasiada już drugi rok, także polski kościół i wielu rodaków. Działa także grupa wokalno-instrumentalna "Nos Te Domine", którą założył Bogdan Czerwonka z Giedlarowej.

- Śpiewamy na nutę Arki Noego - uśmiecha się Tomek, bo i jego tenor w zespole się przydaje. - Cieszę się dniem dzisiejszym i tak samo będzie jutro, i pojutrze, i jeszcze później...

Mówi, że za nim to wszystko się stało i tak już stał na krawędzi. - Może Bóg zesłał na mnie chorobę, żeby mnie ocalić.

Przedtem

- Strasznie piłem. Zawsze byłem trochę nieśmiały, a po alkoholu stawałem się duszą towarzystwa. Pomyślałem, że jeżeli alkohol mi "pomaga", to trzeba to wykorzystać. I od tego czasu zacząłem pić bardzo często i systematycznie. Codziennie po pracy wypijałem kilka piw, potem kilkanaście. Bez tego nie potrafiłem normalnie żyć. Byłem nerwowy, nie mogłem się na niczym skupić, cały się trząsłem. Nie potrafiłem nawet rozmawiać na trzeźwo. Gdybym nie zachorował, to już na pewno nie byłoby mnie wśród żywych.

Zaśnięcie

- To się stało w 2005 roku. Miałem 35 lat. Pracowałem w firmie, która dostarczała klientom marmurowe i granitowe blaty do kuchni. Wykonywałem pomiary w domu klientów. Pojechałem na delegację i nocowałem w hotelu. W stanie Nowy Jork, tuż obok wodospadu Niagara. Ocknąłem się dwa lata później w 2007 roku. Nie pamiętam, co się przez ten czas ze mną działo. Inni mi powiedzieli.

Kiedy rano nie wyszedł z pokoju hotelowego i nie oddał kluczy, personel zaczął go szukać. Znaleźli go nieprzytomnego w łóżku. W szpitalu lekarze rozpoznali tętniaka w mózgu.

- Wcześniej często bolała mnie głowa, ale wydawało mi się to normalne. Brałem tabletkę i przechodziło. Aż straciłem przytomność.

Te dwa lata wycięte ze świadomości to czas, kiedy lekarze z nowojorskiego szpitala na Manhattanie (St. Vincent's Hospital) ratowali mu życie. Tętniak wygląda jak bańka na żyle. Naczynie krwionośne jest w tym miejscu osłabione, a wybrzuszony fragment powoduje wewnątrz głowy ucisk, który zaburza równowagę, mowę, pamięć. Lekarze go nie usunęli, ale zabezpieczyli tak, aby nie pękł.

Przebudzenie

Nie wie, jak długo był w tym szpitalu. Przewożono go potem na rehabilitację do trzech kolejnych. Nie podnosił się z łóżka. Znajomi twierdzą, że był przytomny, że odpowiadał na pytania, ale często dopiero po kilku minutach.

- Dla mnie najgorszy był jednak powrót świadomości po dwóch latach niebytu i spostrzeżenie, że jestem inwalidą. Nie mogłem iść do toalety, a pielęgniarki zmieniały mi pampersy.

W ostatnim ośrodku uczyli go wszystkiego od podstaw. Mówienia, życia w społeczeństwie, samodzielności, także gotowania.

- Dawniej dobrze gotowałem. Pod koniec rehabilitacji terapeuta kazał mi przygotować ulubione danie. Musiałem autobusem dostać się do sklepu, zrobić zakupy, wrócić i zrobić placki ziemniaczane. Okazuje się, że gotowania się nie zapomina, podobnie jak kierowania samochodem, ale o tym mogłem się przekonać o wiele później.

W ośrodku początkowo nie chodził o własnych siłach. Najpierw poruszał się na wózku inwalidzkim, potem przy pomocy balkonika. Dopiero, kiedy wypisywano go do domu, dostał laskę.

- Właściwie nie miałem się gdzie podziać. Żona mnie zostawiła. W tym trudnym momencie zaopiekował się mną brat. Mieszkał z rodziną w niewielkim mieszkaniu, a mimo to odstąpili mi jeden pokój. Jestem mu wdzięczny, bo wziął mnie do siebie, wiedząc, że mogę na zawsze pozostać inwalidą.

Marzenia

Jednak Tomek stopniowo nabierał sił. Ćwiczył chodzenie. Nie chcąc używać laski, posuwał się wzdłuż płotów, ogrodzeń.

- W miarę upływu dni, tygodni, miesięcy, lat coraz rzadziej byłem zmuszony trzymać się płotu - opowiada. - Niemal wróciłem do dawnej sprawności. Wciąż mam problemy z zachowaniem równowagi, ale chodzę bez laski. Nawet biegam. Na razie na bardzo krótkich odcinkach, ale stale zwiększam dystans. Moim marzeniem jest pobiec kiedyś w Maratonie Nowojorskim.

Wyprowadził się od brata i mieszka w przyznanym mu mieszkaniu. Przesiadł się z wózka inwalidzkiego do samochodu.

- Doktor Elżbieta Wirkowski, neurolog, która trafną diagnozą uratowała mi życie, zaproponowała, że mogę zostać wolontariuszem w szpitalu (Winthrop University Hospial, Mineola, st. Nowy Jork - red.). Napisałem już podanie. To także szansa dla mnie, że coś sobie przypomnę z tamtych dwóch lat.

- Oczywiście, pomogli mi lekarze - przyznaje Tomasz. - Ale patrząc na całą historię mojej drogi do sprawności, uważam, że to był cud.

Na wakacjach tego roku przyjechał do Polski, aby spełnić "misję", jaką było zostawienie na Jasnej Górze niepotrzebnej już laski - jako wotum za wyzdrowienie.

- Wszedłem do zakrystii i porozmawiałem z zakonnikiem. Przyjął moją laskę i wpisał do kroniki.

Tajemnica

- W kaplicy Matki Bożej umieszczonych jest 13 tys. wotów dziękczynnych, w tym kilkadziesiąt lasek i kul inwalidzkich, pozostawionych w podzięce za uzdrowienie - mówi ojciec Jan Golonka, kurator Zbiorów Sztuki Wotywnej Jasnej Góry. - Pielgrzymi dziękują za różne łaski, uzdrowienie, opiekę. Pozostawiają laski, biżuterię, czasami dzieła sztuki ludowej lub osobiste, cenne pamiątki, także krzyże, różańce. Często plakiety przedstawiające część ciała, która została uleczona lub grawerowane tabliczki. Takich darów trafia na Jasną Górę parę tysięcy rocznie.

Wszystkie odnotowywane są w Księdze wotów. Odnotowana została także laska Tomka Koniecznego.

- Ludzie rzadko wychodzą cało z takiej choroby i jeszcze rzadziej wracają do zdrowia tak, jak ja - mówi Tomasz. - Cała moja rodzina, tutaj i w Polsce, powtarza: "Tomek, jak myśmy się za ciebie modlili". Pomyślałem: "Boże, skoro tylu się o mnie modliło, to TY nie miałeś innego wyjścia, jak mi pomóc". Dlatego pojechałem do Częstochowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24