Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wdowa po Stanisławie Zającu nie wyklucza ekshumacji

Ewa Gorczyca
Jasło, 26 kwietnia 2010 r. W ostatniej drodze senatora Stanisława Zająca uczestniczyły tysiące ludzi.
Jasło, 26 kwietnia 2010 r. W ostatniej drodze senatora Stanisława Zająca uczestniczyły tysiące ludzi. Marek Dybaś
Senator Alicja Zając wyznaje Nowinom, że w Moskwie podczas identyfikacji ciał ofiar katastrofy smoleńskiej nie rozpoznała szczątków męża.

O tragedii smoleńskiej od tygodnia znów jest głośno. Temat rozgorzał w poniedziałek, gdy prokuratura wojskowa ujawniła, że doszło do zamiany ciał. Zarządzone przez śledczych ekshumacje wykazały, że w grobie Anny Walentynowicz były zwłoki Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Prokuratorzy podejrzewają, że pomyłek mogło być więcej. Wczorajsza Rzeczpospolita napisała, że konieczne są kolejne ekshumacje, a ich liczba może może sięgać piętnastu.

Pokazywano nam najpierw zdjęcia

12 kwietnia 2010 roku, Alicja Zając, razem z bratem, leci do Moskwy, żeby zidentyfikować ciało Stanisława, który zginął w katastrofie samolotu pod Smoleńskiem. - Nie udało nam się rozpoznać go wśród szczątków, które nam pokazywano. Część ciał była zachowane w całości, ale nie mojego męża. Jeździliśmy do prosektorium.

Pokazywano nam najpierw zdjęcia, potem fragmenty ciał, dziesiątki przedmiotów. Wypytywano o znaki szczególne, charakterystyczne rzeczy. Niestety, mąż nie miał przy sobie nic takiego. Może mogłabym poznać jego buty, pasek, zegarek. Na pewno telefon komórkowy, ale nie znaleziono go. Powiedziano nam wtedy, że konieczne są badania DNA i na tej podstawie ustalona zostanie tożsamość ofiar, których ciał rodziny nie rozpoznały. Zapewniono nas, że będą to profesjonalne ustalenia. Ufałam tym zapewnieniom. Po czterech dniach wróciliśmy do Polski. Gdybym wtedy wiedziała to, co dziś, to bym nie wyjechała... - wraca do tamtych dramatycznych chwil.

Nie zasłużyli na takie traktowanie

Rodzinom ofiar podczas trwającej kilka dni identyfikacji towarzyszyli m.in. przedstawiciele rządu. Jak wspomina Alicja Zając, byli wśród Ewa Kopacz (wtedy minister zdrowia), Tomasz Arabski (szef kancelarii premiera) i Jacek Cichocki (sekretarz stanu w tej kancelarii).

- Mieliśmy robocze spotkania o różnych porach. Pamiętam, ze pani Ewa Kopacz była najbardziej aktywna. Miałam wrażenie, ze wszystkiego pilnuje. "Idę zobaczyć, co tam robią" - mówiła. Wydawało nam się, że Polacy pracują razem z rosyjskimi patologami. Nikt z nas nie przypuszczał, że sekcje zrobią sami Rosjanie.

Ewa Kopacz, obecna marszałek Sejmu, tłumaczy, że do Rosji pojechała tylko "opiekować się rodzinami". - Nawet, jeśli tak było, to ta opieka powinna dotyczyć wszystkich, a więc, w moim przekonaniu, także tych, którzy w tej katastrofie zginęli - komentuje Alicja Zając. - Oni nie zasłużyli na takie potraktowanie. Szokiem dla mnie było, gdy dowiedziałam się, że zwłoki zostały wrzucone do worków, nawet ich nie umyto. Jeśli tak postąpiono z ciałami, to co stało się z tymi ofiarami, z których pozostały tylko szczątki?

Trumna ze szczątkami zwłok senatora Zająca dotarła do Polski w ostatnim transporcie, dwa tygodnie po katastrofie. Alicja Zając przyznaje, że wtedy nie czuła potrzeby upewnienia się, czy jest w niej ciało męża. - Już wcześniej, jeszcze w Moskwie, otrzymaliśmy od minister Kopacz informację, że trumny przyjadą zamknięte na stałe i nie będzie można ich otworzyć. Jak podkreśla, wtedy miała zaufanie, że wszystko zostało zrobione tak jak trzeba, nie wyobrażała sobie, że w takiej sytuacji ktoś może nie dopełnić swoich obowiązków. - To nie była prywatna wycieczka, ale służbowa podróż osób publicznych, w tym najważniejszych w państwie, o procedury należało zadbać wyjątkowo pieczołowicie. Dziś mamy dowody, że oddanie sprawy Rosjanom było błędem.

Zawalił się nasz świat

Teraz pojawiają się głosy, że błąd popełniony w Moskwie można był naprawić otwierając trumny w Polsce. Wojskowi śledczy zasłaniają się, że nie mieli podstaw prawnych do takich decyzji. Minister Boni, który w kwietniu 2010 roku koordynował sprawy związane z przewozem ciał tłumaczył wczoraj, że z zasady trumien z zagranicy się nie otwiera ze względów sanitarnych, ale w tym przypadku oficjalnie zakazu nie wydano, więc rodziny mogły to zrobić.

- Dla nas tamte dni to była wielka trauma, ból nie do opisania. Jak można przerzucać odpowiedzialność za to, czym powinni się zająć przedstawiciele państwa, na rodziny, którym w tamtym momencie zawalił się świat? - dziwi się wdowa po senatorze Zającu.

Straciła zaufanie do państwowych instytucji, których urzędnicy tuż po katastrofie przekonywali rodziny ofiar, że działania w tej sprawie będą w pełni profesjonalne. - To nie chodzi tylko o błędy, które popełniono. Dziś wiem, że nami manipulowano. Uśpiono naszą czujność - dodaje.

Alicja Zając jeszcze nie miała okazji zapoznać się z aktami w prokuraturze. - Te dokumenty spływały z Moskwy powoli, nie wiem, czy są już kompletne - przyznaje. Dodaje jednak, że chce je sprawdzić. - Jeśli okaże się, że są w nich nieścisłości, zastanowię się nad ekshumacją, choć będzie to trudna decyzja - mówi.

Senator Stanisław Zając był jedną z dwóch ofiar katastrofy z Podkarpacia. Pod Smoleńskiem zginął także Leszek Deptuła z Mielca, ówczesny poseł PSL. Dziś jego syn nie wypowiada na temat tego, co się dzieje. - Nie chcę komentować tej sytuacji - ucina Michał Deptuła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24