Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak wieś Wołkowyja znalazła się na dnie Jeziora Solińskiego

Stanisław Siwak
Wody Jeziora Solińskiego kryją w sobie wiele tajemnic.
Wody Jeziora Solińskiego kryją w sobie wiele tajemnic. Wojciech Zatwarnicki
Tuż przed napełnieniem wodą dna Jeziora Solińskiego kilkudziesięciu gospodarzy w wioski Wołkowyja musiało opuścić swe domostwa i przenieść się do nowych siedzib.

Zdarzenia miały miejsce przed 46 laty.

Legendarny bieszczadzki olbrzym, Henryk Wiktorini, uratował trochę płytek z pałacu w Sokolem, który również znalazł się pod wodą i wyłożył nimi kuchnię we własnym ranczo. Słynny w kraju i Europie zalew soliński, popularny wśród turystów zwłaszcza latem, kryje w sobie wiele niezwykłych tajemnic.

Los nie szczędził zagrożeń

Wołkowyja to dziś wioska malowniczo porozrzucana po okolicznych wzgórzach nad brzegami jeziora solińskiego. Jednak tej górskiej miejscowości los nie szczędził różnorakich zagrożeń, a jej mieszkańcom przeżywania dramatycznych chwil.

Po raz pierwszy wioska miała zostać starta z powierzchni ziemi w 1941 roku. Właśnie wtedy za zastrzelenie żołnierza hitlerowskiego i zranienie drugiego przez działających na tym terenie radzieckich partyzantów wieś, razem z mieszkańcami, miała zostać doszczętnie zniszczona. Szczęściem ów ranny Niemiec, któremu Polacy udzielili pomocy, zdołał przekonać oficera przybyłego z karną ekspedycją, że strzały oddali Rosjanie.

Pierwsze wysiedlenie

Pierwsze wysiedlenie przeżyła Wołkowyja w 1946 roku. Przyjeżdżali wtedy na te tereny przedstawiciele władz Lwowa i przekonywali, aby ludność pochodzenia ukraińskiego przenosiła się za wschodnią granicę. Z wioski wyjechało wówczas 30 rodzin.

W 1947 roku po zastrzeleniu gen. Świerczewskiego, przymusowo wysiedlono na Ziemie Odzyskane kolejnych 25 rodzin.

Miejscowość przeżywała trudny czas. Kiedy Ukraińców przeniesiono na Zachód, Polaków przetransportowano do Leska. We wsi zostali sami starzy ludzie, którzy pilnowali dobytku, koni, bydła. Kiedy i tutaj ucichły strzały, mieszkańcy powrócili do domów, gdyż wieś szczęśliwym trafem ocalała.

Obowiązkowe przenosiny

Wołkowyjanie żyli sobie spokojnie aż do momentu kiedy rozpoczęły się przygotowania do budowy słynnej zapory w Solnie. Wśród mieszkańców rozchodziły się wieści, że w związku z planowanym urządzaniem sztucznego jeziora spora część wioski, położona w dolinie Solinki, może zostać zatopiona.

Na tą wiadomość wielu gospodarzy zareagowało nerwowo, ale w końcu pogodzili się z losem. W urokliwej dolinie było sporo starych domostw, niekiedy pod strzechą. Za otrzymywane odszkodowania rolnicy mogli wybudować sobie nowe domy na okolicznych wzgórzach.

Tymciowa, jako pierwsza, pobudowała nowe domostwo znacznie powyżej lustra wody przyszłego jeziora. Po niej uczynił to samo Orłowski. W dolinie mieszkał w drewnianym budynku. Stajnia była z kamienia, więc część materiału wykorzystał pod fundamenty nowego domu. Otrzymał 119 tysięcy ówczesnych złotych, jako rekompensatę. Za Orłowskim na okoliczne wzgórza przeniosło się jeszcze kilkudziesięciu mieszkańców cichej doliny.

Starsi mieszkańcy żałowali trochę tej swojej doliny, gdyż była w niej żyzna ziemia oraz pola położone na równym terenie. Zaś na wzgórzach gleby miały niższą klasę. Ponadto znacznie trudniej uprawiać pola na stromych zboczach.

Jak potraktowano zabytek

Tak więc po wielu perypetiach gospodarze opuścili w końcu dolinę Solinki, która miała stanowić dno sztucznego zbiornika wody. Ze starej części Wołkowyi pozostał jedynie kościół, plebania i szkoła. We wsi zaczęła wytwarzać się nerwowa atmosfera, gdyż ówczesne władze absolutnie nie chciały się zgodzić na rozebranie i przeniesienie w inne miejsce wybudowanej z kamienia świątyni, chociaż był to obiekt zabytkowy, wpisany do rejestru Ministerstwa Kultury.

Dziś taka sytuacja z pewnością byłaby niewyobrażalna, jednak trzeba pamiętać o ponurych gomułkowskich czasach, w których rozgrywał się dramat.

Budynek plebanii kupił gospodarz z Polany. Rozebrał go, zabrał materiał, ale znalazł się wyjątkowo złośliwy "ktoś", kto mu to podpalił. - Bo taka była w tamtym czasie polityka - wspominają najstarsi mieszkańcy wioski.

Murowaną szkołę zrównały z ziemią duże spychacze. Natomiast obiektu sakralnego ludzie zaczęli najnormalniej w świecie bronić. Jednak władza się nie cackała. Teren otoczyła milicja. Kiedy miejscowi operatorzy spychaczy uciekli, szybko dowieziono nowych.

Zabytkowy obiekt kościelny został rozwalony przez buldożery. Pozostałości wyposażenia wnętrza kościoła załadowano na samochód i przetransportowano do baraku w Górzance.

Na budowę nowego kościoła władza przez długo czas nie wyrażała zgody. Różnorakie były preteksty odmowy.

Sytuacja uległa zmianie dopiero w 1973 roku po głośnym liście Episkopatu. Zresztą nowy sekretarz Gierek, grający rolę "światłego Europejczyka" zmienił swą politykę w stosunku do Kościoła na bardziej ugodową. Pewnego dnia do księdza w Wołkowyi, który wcześniej kilkadziesiąt razy pukał w powiecie o zgodę na budowę kościoła, przyjechali przedstawiciele władzy aż z Rzeszowa z zapytaniem, dlaczego… nie buduje nowej świątyni… Budowa trwała dwa lata.
Kościół ładnie wkomponowano w górzysty pejzaż.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24