Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nich żyje zabawa, czyli Rzeszów pije, tańczy i śpiewa

Janusz Pawlak
Na parkiecie w restauracji hotelu Rzeszów
Na parkiecie w restauracji hotelu Rzeszów Archiwum
Jak można było podglądać panienki, które zrzucały ciuszki w Kaprysie? Oto dalsza część opowieści o wódce, zakąskach i tańcach, czyli jak się bawiono w Rzeszowie w czasach PRL-u.

Czym różni się Polska od takiej np. Czechosłowacji, Rumunii, Bułgarii czy Węgier. Prawidłowa odpowiedź brzmiała: niczym - w naszym baraku jest tylko weselej - taki dowcip opowiadano w czasach PRL-u.

I naprawdę było wesoło. W latach 60. i 70. wielkim powodzeniem cieszyły się wieczory w restauracjach, gdzie do tańca przygrywały zespoły. Niektóre z nich miały tak wielką renomę, iż załapanie się na zabawę przy ich akompaniamencie było wielką sztuką.

Z Rzeszowa w wielki świat

Przez restauracyjne zespoły przewinęła się też plejada znakomitych muzyków. Tadeusz Nalepa, nazywany ojcem polskiego bluesa, współtwórca legendarnego zespołu BLACKOUT, swoją karierę zawodowego muzyka rozpoczynał w rzeszowskich restauracjach: Parkowa i Przodownik.

Grał też w Klubowej (lokal funkcjonuje do dzisiaj), gdzie zespołem kierował Roman Albrzykowski. Rozstanie z tym zespołem zaowocowało powstaniem w 1965 roku pierwszej w Rzeszowie grupy grającej big bit. Do dziś trwa spór, z czyjej inicjatywy powstał zespół - Tadeusza Nalepy czy Stanisława Guzka, znanego jako Stan Borys.

Jak zobaczyć striptiz

W latach gierkowskiego otwarcia Polski na świat w restauracjach pojawiły się programy rozrywkowe. Ich głównym elementem był striptiz. Rzecz na owe czasy wprost szokująca. Panie w stroju Ewy można było zobaczyć tylko w przemycanych z Zachodu "świerszczykach".

Striptiz serwowano też gościom restauracji "Piekiełko" (Hotel "Rzeszów") i "Kaprys" (przy ul. Obrońców Stalingradu, dzisiejsza ul. Hetmańska). Jako że lokal umiejscowiony był na poziomie chodnika, z dużymi taflami okien, szefostwo "Kaprysu" chroniło bywalców restauracji od spojrzeń ciekawskich przechodniów za pomocą ciężkich zasłon.

Ci, którzy chcieli zobaczyć striptiz, a nie mieli pieniędzy na bilet, zaopatrywali się w… kawałek kija. Odsuwali nim kotary przez uchyloną górną część kwatery restauracyjnego okna. I nieraz udawało im się dojrzeć gwiazdę wieczoru w stroju służbowym.

Z restauracji do radia i telewizji

W najsłynniejszych tuż po II wojnie światowej rzeszowskich restauracjach U Pasiaków i Jutrzenka grali znakomici muzycy. Jednym z nich był późniejszy kompozytor, pedagog i wieloletni szef Redakcji Muzycznej Rozgłośni Polskiego Radia w Rzeszowie, Tadeusz Hejda.

Skomponował m.in. piękne tango "Reminiscencja". Wydało je drukiem Państwowe Wydawnictwo Muzyczne, co na owe czasy było rzeczą niebywałą, bo warszawiacy nie dopuszczali prowincjuszy do takich zaszczytów.

Nuty tanga dotarły do Orkiestry Tanecznej Polskiego Radia w Warszawie grającej wówczas pod kierownictwem Jana Cajmera. Akordeonista tej orkiestry nie mógł sobie poradzić z zagraniem wszystkich nut swojej partii, przyjechał więc do Rzeszowa, żeby posłuchać, jak to tango gra jego twórca.

A Hejda miał duże dłonie, długie palce i zagrał bez zająknięcia. Akordeonista ze stolicy przez kilka dni podziwiał umiejętności swojego kolegi z prowincji i poznawał jego gościnność…

Hejda, pracując już w rzeszowskim radiu, gdzie był kierownikiem redakcji muzycznej, powoływał dwukrotnie do życia radiową orkiestrę rozrywkową. Grali w niej muzycy z filharmonii i restauracji.

Sekcję rytmiczną tworzyli np. muzycy z kierowanego przez Jerzego Dynię zespołu w restauracji Rzeszowska. Napisane na dwa akordeony tanga grali Tadeusz Hejda i... dyrygent filharmonii, Tadeusz Chachaj.

Wspomniany Jerzy Dynia w latach 60. i 70. szefował zespołom grającym Rzeszowskiej, Relaksie i Kaprysie. Ukończenie wyższych studiów w krakowskiej akademii muzycznej otworzyło mu drogę na stanowisko szefa redakcji muzycznej w rzeszowskim radiu, objął też na 4 lata fotel dyrektora naczelnego Rzeszowskiej Filharmonii.

Dzisiaj Jerzy Dynia, choć na emeryturze, nadal współpracuje z Oddziałem Telewizji Polskiej w Rzeszowie, gdzie od 20 lat zajmuje się m.in. dokumentowaniem folkloru w regionie.

Ten muzyk nie pije

Wieczorne tańce i popijawy były wówczas, oprócz kina, jedną z popularniejszych form spędzania wolnego czasu. Siłą rzeczy muzycy grający w restauracjach byli osobami znanymi w mieście.

- Pewnego razu odwoziłem kolegę z zespołu do domu po zakończonej pracy w Kaprysie - wspomina Jerzy Dynia. - Na ulicy Szopena zatrzymał nas patrol milicji. Poproszono mnie o dmuchanie. Oczywiście alkomat nic nie wykazał. W pracy nigdy nie piłem. Ujechaliśmy kilkaset metrów dalej i znów kontrola milicji. Nie zdążyłem jeszcze dmuchnąć, gdy z naprzeciwka nadjechała kolejna milicyjna nysa i wychylający się niej milicjant krzyknął do swojego kolegi: - Zostaw, zostaw gościa w spokoju, on nie pije!

Jak zdobyć nuty

Dzisiaj wydawać się może dziwne, ale zespoły grając do tańca miały problemy ze zdobyciem nut. Nie można ich było kupić w księgarni, bo ich tam nie było.

Cały repertuar dla zespołu zdobywano, nagrywając melodie z radia na specjalną przystawkę magnetofonową. Następnie rozpisywano nuty na poszczególne instrumenty. Dzięki temu w restauracjach można było usłyszeć najnowsze przeboje.

- Miałem pewien przypadek z tym związany - opowiada Jerzy Dynia. - Oto nagrałem z radia piosenkę Kasi Sobczyk zatytułowaną "O mnie się nie martw". Rozpisałem więc nuty przeboju dla zespołu. W zapisie magnetofonowym nie miałem jednak tekstu pierwszej zwrotki, ale mimo wszystko ten przebój graliśmy już w Rzeszowskiej. Akurat w tym czasie w Rzeszowie koncertowali Czerwono-Czarni, w którym Kasia była solistką. Członkowie zespołu wpadli do restauracji na kolację i usłyszeli swój wielki przebój. Byli bardzo zdziwieni, skąd go już mamy.

Na Zachód po pieniądze i instrumenty

Muzycy z rzeszowskich zespołów z zazdrością patrzyli na sprzęt, na którym pogrywali ich koledzy z większych miast. Oni na taki nie mieli szans. Dlaczego? Ci z dużych miast dzięki firmie Pagart mogli wyjeżdżać na kontrakty, na Zachód. Przywozili stamtąd pieniądze i oczywiście znakomite instrumenty. O nich rzeszowianie mogli tylko pomarzyć.

Mąż w kwiatach

Po wyjściu z restauracji fantazja zabawowiczów nie opuszczała. Pewna grupa panów odprowadziła swojego kolegę do domu. Że był solidnie zmęczony rozmowami przy barze, zasnął nieborak na wersalce bardzo szybko.

Koledzy postanowili przygotować więc "niespodziankę" dla żony, której akurat nie było w domu. Zakupili w pobliskiej kwiaciarni wieńce i wiązanki kwiatów. Obłożyli nimi śpiącego delikwenta.

Małżonka, która pojawiła się niebawem w domu, omal nie przepłaciła tego żartu zawałem serca. Zmęczony jegomość o dowcipie kolegów dowiedział się na drugi dzień. Gdy wytrzeźwiał.

Pozostały tylko wspomnienia

Zespoły grające do tańca miały także restauracje w Dębicy, Jarosławiu, Przemyślu, Krośnie itd. W stolicy województwa organizowany był specjalnie dla nich konkurs o "Złoty czynel". Miał się przyczyniać do podwyższania poziomu umiejętności muzyków, tak by grając w restauracjach, nie przynosili wstydu zawodowi.

W pierwszym konkursie o "Złoty czynel", organizowanym wspólnie z Estradą, zwyciężył działający przy ZDK WSK zespół Henryka Głowackiego i Jana Babuli. Na drugim najlepszy był zespół Romana Albrzykowskiego (Klubowa). Zespół Jerzego Dyni z Relaksu zdobył "Złoty czynel" w roku 1979.

Jako że ludzi parających się graniem do tańca było w regionie bardzo wielu, w Rzeszowie mieściła się Rada Okręgowa Związku Muzyków Rozrywkowych. Nie tylko broniła ona interesów muzyków, ale była dla pośrednikiem w poszukiwaniu pracy. Organizowała też eksternistyczne egzaminy weryfikacyjne.

Od muzyków wymagano, by mieli średnie wykształcenie muzyczne. Tymczasem w szkołach muzycznych w tamtym okresie nie było kierunku muzyka rozrywkowa, a za granie muzyki rozrywkowej można było wylecieć z hukiem. Kolejny paradoks tamtych czasów.

Kres zapełnionym parkietom w restauracjach przyniosła na początku lat 80. era muzyki mechanicznej i facetów wkładających dyskietki do instrumentu klawiszowego zwanego "parapetem". Po czasach świetności w działalności grających do tańca kilkuosobowych zespołów pozostały tylko wspomnienia.

PS. Przy pisaniu tekstu wykorzystałem materiały archiwalne udostępnione przez red. Jerzego Dynię.

Striptiz, wódka i zakąska, czyli jak się bawił Rzeszów w PRL-u

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24