Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krystyna Mazurówna: to Polska sobie o mnie przypomniała

Anna Janik
Krystyna Mazurówna: - Jestem szczera, dlatego nie boję się oceniać
Krystyna Mazurówna: - Jestem szczera, dlatego nie boję się oceniać Dariusz Danek
Rozmowa z Krystyną Mazurówną, ikona Polski lat 60, jurorką programu "Got to dance".

Krystyna Mazurówna była ikoną Polski lat 60. Tańczyła w warszawskim Teatrze Wielkim, Casino de Paris i w klubie należącym do greckiego magnata Onassisa. Ubierała się w stroje, o których większość kobiet mogła tylko marzyć, a u swego boku miała bożyszcze tamtych czasów. Dla władz była zbyt niepokorna i zbyt kolorowa, dlatego Polskę opuszczała w pośpiechu, z biletem w jedną stronę. Dziś skończyła 73 lata i jak mówi, ma nadzieję, że będzie ich więcej. Szczera do bólu, ekstrawagancka, nieszablonowa. Po prostu Krystyna Mazurówna.

- Jakie to uczucie mieć u stóp całą Warszawę, zwłaszcza jej męską część?

- Ja wcale tego nie czułam. Mało tego, miałam masę kompleksów, byłam nieśmiała, ciągle wydawało mi się, że jestem za gruba, że za mało pracuję. Co akurat chyba było prawdą, bo to, co osiągnęłam, to nie zasługa mojego jakiegoś szczególnego talentu albo pracy, ale faktu, że byłam po prostu inna. W tym jak tańczyłam, jak się ubierałam, jak zachowywałam.

A z tym męskim uwielbieniem to jest ciekawe, bo podchodzą do mnie teraz starsi, siwiuteńcy panowie i mówią "Kryśka, ja się w tobie tyle lat kochałem". Odpowiadam im: "Stary, dlaczego wtedy mi tego nie powiedziałeś?". Ostatnio nawet, kiedy byłam jurorką na festiwalu filmowym w Cieszynie, podeszła do mnie młoda blondynka w szpilkach, mówiąc, że jej dziadek to we mnie zakochany przez całe życie. No to ja z okrzykiem radości proszę ją, żeby przyprowadziła tego dziadka. Okazało się, że już dawno nie żyje, dlatego teraz śmieję się, że jak te wszystkie dziadki poumierają, to moje stosunki damsko-męskie ograniczą się tylko do wspomnień.

- Pani żywiołem od zawsze była scena. Dziś tancerze mają dużo możliwości rozwoju kariery. Programy taneczne, internet, otwarte granice. Patrzy pani na to z zazdrością?

- Nie, ja się bardzo cieszę, że teraz młodzieży jest dużo łatwiej i robię, co mogę, żeby ułatwić im start. Zaprosiłam do siebie do Paryża dwóch tancerzy I edycji "Got to dance", jednego chłopca z "You can dance" i zamierzam opłacić im tu na miejscu warsztaty.

Chcę pomóc im się rozwijać również dlatego, że sama nie miałam takich możliwości. Żelazna kurtyna nie tylko nie pozwalała pokazać się za granicą, ale również nie dawała okazji zobaczenia jakichkolwiek spektakli zagranicznych. Jedyną szkołą tańca była szkoła tańca klasycznego, którą zresztą kończyłam, a jedynym miejscem do tańczenia deski opery warszawskiej. Żadne inne gatunki nie były u nas uprawiane, bo nie były znane. Teraz jest zupełnie inaczej, choć pewnie wcale nie łatwiej, bo możliwości sprawiają, że konkurencja między tancerzami jest duża.

- Długo się pani zastanawiała, zanim podjęła decyzję o zostaniu jurorką polsatowskiego "Got to dance"?

- Ani chwili. Kiedy zadzwoniła do mnie Nina Terentiew, zgodziłam się od razu. To nie było tak, że chciałam się przypomnieć Polsce. To ona sobie o mnie przypomniała. Ja przyjmuję każdą interesującą propozycję. Układałam choreografie do "You can dance", współpracowałam m.in. z poznańskim teatrem tańca współczesnego. Czekam na każdą taką możliwość i dla mnie nie jest ważne, czy robię choreografię dla opery czy amatorskiego zespołu z małej wsi. Satysfakcja jest taka sama, dlatego, pracowałabym nawet za miskę pierogów, które uwielbiam. Jestem już na takim etapie swojego życia, że mogę sobie pozwolić na to, żeby dawać swój czas, a nie tylko sprzedawać. Praca jurora jest co prawda mniej wdzięczna, bo trzeba ludziom wytykać niedoskonałości zawodowe. Ale ja nie owijam w bawełnę, zawsze mówię wprost, co myślę i jeśli jakiś tancerz mi się nie podoba, wie o tym. Jestem szczera, dlatego nie boję się oceniać.

- Eksperymentuje pani z kolorami włosów, fryzurą, makijażem. Nie obce są pani tatuaże, kolczyki w paznokciach i skórzane bransolety na szyi. Ten mocny wizerunek to przebranie czy ubranie?

- Przebraniem była dla mnie biała bluzeczka i granatowa spódniczka, którą lata temu musiałam założyć sprzedając programy w jednym z paryskich teatrów. Czułam się okropnie, a wracając metrem do domu, zakrywałam się płaszczem, bo wydawało mi się, że wszyscy ludzie się na mnie gapią. Najważniejsza jest autentyczność. Ja lubię się ubierać w sposób, który dla innych jest być może zbyt krzykliwy, ale jest mój. Ubrań szukam wszędzie: raz między straganami na Młocinach, a innym razem w butikach na 5th Avenue w Nowym Jorku. Nieraz wyprzedzam modę, bo często okazuje się, że parę miesięcy po tym, jak zdecyduję się coś nosić, pojawia się to na ulicach Nowego Jorku, Paryża, a później Warszawy.

- A jak reagują na panią przechodnie?

- Najgorzej jest w Moskwie, bo tam kobiety w chustach plują za mną na ulicy. W Paryżu panuje atmosfera łagodnej ignorancji. Każdy ubiera się w to, co chce i zachowuje tak jak chce. A w Nowym Jorku to już otwarty aplauz. Na ulicy zaczepiają mnie obcy ludzie i mówią, że fajnie się pomalowałam, że podobają im się moje trzy kolory na powiekach.

Z kolei w Polsce starsi panowie mówią mi wprost, że nie pasuje tak się ubierać. Ale ja lubię prowokować. Ostatnio w audycji telewizyjnej pokazałam się w spódnicy. Zaskoczony dziennikarz zapytał mnie, do kiedy można nosić mini. Odpowiedziałam, że tak do pięćdziesiątki piątki na pewno. Na co on, że chyba mam trochę więcej. No to ja mu wtedy, że ważyłam się rano i było równe 54.

Niestety, w Polsce najwolniej zmienia się mentalność. Ja próbuję burzyć stereotypy i schematy tym jak wyglądam, co mówię. I dziwię się, że dla prasy takie szokujące jest to, że informuję, że mam 73 lata albo, że 17 mieszkań w Paryżu. Zawsze piszą, że się do czegoś tam przyznałam, kiedy ja tego nigdy nie ukrywałam.

- Mimo wszystko lubi tu pani chyba wracać...

- Oczywiście, że tak i kiedy mnie tu ciągnie rezerwuję bilet i przylatuję. Urodziłam się we Lwowie, lata spędziłam w Warszawie, ale to nie znaczy, że mam tu mieszkać. Lubię Warszawę, tak jak się lubi starego, łysego męża, ale zdaję sobie sprawę z jej wad. W Paryżu czuję się dobrze, tu mieszka trójka moich dzieci, kilku byłych mężów, z którymi utrzymuję kontakty. Jeden mieszka nawet po przeciwnej stronie ulicy i często wpada w porze posiłków.

Z kolei w Nowym Jorku odpowiada mi energia i tempo życia. Ja chyba jestem stworzona do podróży, a moje miejsce jest w samolocie. Ustaliłam nawet z dziećmi, że jak umrę, mają mnie spalić, a prochy rozrzucić nad oceanem. Najpierw protestowały, mówiąc: "Matka, przecież w samolocie nie można otworzyć okien". Ale w końcu umówiliśmy się, że wyrzucą mnie przez toaletę.

- Jak na co dzień wyglądają kontakty z dziećmi?

- Ja je uwielbiam, a one mnie tolerują. Tak to wygląda. Zawsze szukam pretekstu, żeby być blisko nich, tak jak teraz, kiedy Ernestine, która jest pianistką, jeździ po Podkarpaciu z koncertami. Ja występuję w roli tłumaczki, bo ona nie mówi po polsku. A co do dzieci to ja nie kierowałam się żadnym modelem wychowania, dla mnie to dzieci są autorytetem, a nie na odwrót. Jestem z nich dumna, ale zdaję sobie sprawę, że to nie moja zasługa, że są takie wspaniałe. Wiem, że nie dojdę nigdy do ich poziomu moralnego. Na przykład ja konsekwentnie unikam płacenia podatków. Moja córka jest tym oburzona i wyjaśnia mi, że tak nie można, bo przecież z tych pieniędzy państwo buduje drogi, szkoły. Ja chyba nie jestem jeszcze na tym etapie, żeby tak się dla państwa poświęcać. Za to na pewno nauczyłam swoje dzieci nie bać się ryzyka. Wszyscy są muzykami, więc tak jak ja mają wolny zawód i nigdy nie wiedzą, ile zarobią za miesiąc lub dwa. Wiedzą za to, że bez względu na wszystko dadzą sobie radę.
- Poza tańcem ma pani wiele pasji, choćby pisanie. To naturalny talent czy raczej wewnętrzna potrzeba?

- Pewnie i jedno i drugie. Zawsze to lubiłam, z natury jestem gadułą, więc i moje listy do przyjaciółek to były niekończące się tasiemce. Pierwsze opowiadania ukazały się lata temu w jednej z polonijnych gazet w Nowym Jorku. Zupełnie przypadkiem poznałam redaktorkę tego czasopisma, która słuchając mnie, zapytała, czy mogę przesłać jej to na papierze. I tak co tydzień przez 17 lat posyłałam jej różne historie ze swojego życia.

W Polsce też pisywałam do różnych gazet kobiecych, wydałam książkę z wyrywkowymi wspomnieniami. Za miesiąc wyjdzie zresztą kolejna pt. "Moje noce z mężczyznami". W każdej z kilkunastu noweli opowiadam noc spędzoną z innym mężczyzną. I co ciekawe, żadna z nich nie jest erotyczna. Ale pisanie to nie jedyne hobby. Urządzam też mieszkania. Wynajduję w zakamarkach Paryża jakieś zmokłe, zapleśniałe, wstrętne dziury, które remontuję, aranżuję, przerabiam i urządzam na nowo. Później je wynajmuję albo oddaję dzieciom. Tym sposobem nie tylko po raz kolejny robię coś kreatywnego, ale załatwiam sprawę spadku.

- Jest coś, czego pani z perspektywy czasu żałuje?

- Jakieś detale pewnie są. Na przykład wyszłam za mąż w Polsce tylko dlatego, że tato powiedział mi, że nie wypada mieszkać z kimś bez ślubu. Ale jak mówi piosenka: "Wyszłam za maż, zaraz wracam". Po trzech miesiącach zorientowałam się, że to był głupi krok. Rozwód się ciągnął przez trzy lata, ale zakończył się sukcesem. A marzenia? Marzenia to plany, które realizuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24