Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Galiczyński z Przemyśla: po kilkunastu latach odzyskałem syna

Norbert Ziętal
Po wielu latach Janusz Galiczyński dopiął swego. Nareszcie może zamieszkać ze swoim synem.
Po wielu latach Janusz Galiczyński dopiął swego. Nareszcie może zamieszkać ze swoim synem. Norbert Ziętal
- Padł ostatni mur! - Janusz Galiczyński nie potrafi ukryć emocji. Łzy ciekną mu po policzkach. - Po tylu latach odzyskałem syna. Właśnie zapadł w sądzie korzystny dla mnie wyrok.

Wiele osób śledziło walkę Galiczyńskiego o prawo do wychowywania 15-letniego Kazimierza.

- Biorę na siebie ciężki krzyż, siarczyście trudny. Ale podołam, bo ja lubię trudności. Każdy mi powtarza, że im bardziej oni mnie gnębią, tym ja bardziej staję na nogi i uparcie prze do przodu- śmieje się pan Janusz.

"Oni" to urzędnicy, sędziowie, nieprzychylni prawnicy. Z "onymi" Galiczyński walczy już kilkanaście lat. Zasłynął w 1999 r., gdy na przemyskim Rynku walczył o przydział mieszkania socjalnego. Mieszkał wtedy na działce. Przykuł się do drzewa, oblał benzyną i chciał podpalić. Nie zdołał. Z nerwów tak mu się trzęsła ręka, że nie zapalił zapalniczki. Ten moment wykorzystali policjanci, którzy obezwładnili desperata.

Nie od razu, ale w końcu zdobył to mieszkanie. Jest w nim do dzisiaj, choć po podziale ma nieco mniejsze lokum. Dla jego i syna wystarczy.

Przykuty łańcuchem szukał sprawiedliwości

Stara kamienica w centrum Przemyśla. Na parterze dwa niewielkie pokoiki. Kuchnia, toaleta. Pod jedną ze ścian biurko a na nim komputer. Galiczyński kupił go synowi, sam nie za bardzo się zna. Stara się o podłączenie do Internetu, bo syn od dawna mu tłumaczy, że dzisiaj komputer bez podłączenia do sieci jest niewiele wart. Tuż obok stoją klatki na ptaki. W jednej mieszka kanarek. Co chwilę "włącza się" do naszej rozmowy.

- Dlaczego dopiero teraz zaczął pan walczyć o syna? Wcześniej pan o nim nie pamiętał? - zagaduję.

- To nieprawda, że dopiero teraz - od razu ripostuje pan Janusz. A na dowód pokazuje wycinki prasowe.

Lipiec 2000 r. Galiczyński znowu grozi przykuciem się. Tym razem zapowiada, że zrobi to przed siedzibą przemyskiego sądu. Dlaczego? Bo zaczyna walkę o syna. Wcześniej chciał sprawę załatwić sądownie, ale wlokła się zbyt długo. Dlatego grozi. Sąd uspokaja, że wszystko toczy się właściwym trybem.

Galiczyński pokazuje kolejny wycinek prasowy. Okazuje się, że tydzień później stał już przykuty łańcuchem do drzwi przemyskiego sądu. Od 83 dni czekał na odpowiedź ze strony sądu.

Muszę wydobyć syna z pogotowia opiekuńczego

Jego syn Kazimierz urodził się w 1996 r. Praktycznie od początku opiekowała się nim matka. Galiczyński stracił prawa rodzicielskie po tym jak otrzymał wyrok za fizyczne i moralne znęcanie się nad rodziną.

Przez kilka lat był spokój.

Pierwszy raz Kazimierz trafił do ośrodka opiekuńczego w 2007 r. Ze względu za niewłaściwą opiekę w domu. Babcia sprawująca nad nim faktyczną opiekę, ze względu na stan zdrowia, nie dawała rady wychowywać dziecka. Chłopak w ośrodku spędził dziewięć miesięcy. Wówczas jego matka wystarała się sądownie o jego wyjście. Długo się nie nacieszył. Po dwóch i pół miesiąca ponownie trafił do ośrodka.

- Przekonała mniej kuratorka sądowa. Ja chciałem się starać o to, aby syn wyszedł i z powrotem trafił pod opiekę matki i babci. Ale kuratorka mi doradziła, abym walczył o syna dla siebie. Przecież to było niewykonalne. Z moim wyrokiem? - dziwił się.

Jednak podjął się walki.

W 2009 r. wnosi do sądu pozew o przywrócenie praw rodzicielskich nad Kazimierzem. Znowu narzeka na przedłużające się procedury. Kolejny raz staje przed sądem. Ale zmienia taktykę. Nie przykuwa się jak dawniej. Za to rozdaje przechodniom czekolady.

- Bo mój syn nie może ode mnie takich dostać - mówi zaskoczonym ludziom.

Komorowski nie może się mieszać, Kaczyński w ogóle nie odpowiedział

Rok później sąd przywraca mu prawa rodzicielskie, ale syn Kazik nadal ma być w ośrodku. Dlatego pan Janusz kolejny raz zwraca się do sądu. Tym razem o zwolnienie syna z środka. Teraz nie jest już tak łatwo.

- Miałem pięć spraw. Wszystkie kończyły się odmownie. To się toczyło do 2011 r. Dostawałem pełnomocników z urzędu. Jedni walczyli jak o swoje. A inni od razu zwracali się do sądu z prośbą o odsuniecie ich od tej sprawy. Trochę to dziwne - wspomina.

Co tylko dostał odmowną odpowiedź z sądu, to tego samego dnia składał odwołanie.

- Mam pokserowane wszystkie dokumenty sądowe. Co oni mi przyślą jakąś odmowę, ja niemal automatycznie składam odwołanie - mówi.

Przemyślanin wysyła pisma gdzie tylko może. Napisał o pomoc do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Do dzisiaj nie otrzymał odpowiedzi. Napisał do prezydenta Bronisława Komorowskiego. Argumentuje, że jego syn dostał "wyrok ograniczenia wolności". Chce, aby prezydent go "ułaskawił", ale ten mu odpisuje, że nie może ingerować w wewnętrzne sprawy instytucji. Chciał, aby sprawę poprowadził znany z telewizyjnego serialu sędzia Lipiński z Krosna. Ale w efekcie wycofuje wniosek o przeniesienia sprawy do tego miasta.

Żarłem się z sądem na potęgę

- Oni mnie maglowali po kilka godzin dziennie, a ja się z nimi żarłem na całego. Teraz, jak wspomnę, to się jakoś niezręcznie robi. Tych akt sądowych na mojej sprawie to było niczym na aferze FOZZ. Tych teczek, dokumentów, cały stół był nimi zawalony - twierdzi.

Odkąd odzyskał prawa rodzicielskie zaczął systematycznie odwiedzać syna w ośrodku. Spędzał z nim coraz więcej czasu.

- Kazik domyślił się, że coś ważnego się wokół niego dzieje. Kiedyś mnie wziął do pokoju, zamknął drzwi, na stole dla niepoznaki rozsypał żołnierzyki. I pyta: tato o co tutaj chodzi. O co ty się starasz? Powiedziałem mu.

Wtedy kazał mi podnieść rękę i przysięgnąć, że będę walczył do końca. No to walczyłem - mówi Gaiczyński.

Wreszcie marzec 2012 r. Kolejna rozprawa sądowa. Na koniec sędzina standardowo pyta pana Janusza o co prosi sąd. On, że o nic. Że się święta zbliżają, że ich symbol jajko to nowe życie i on chciałby żeby syn zaczął nowe życie.

- Żarłem się z nimi na potęgę. Aż sam się dziwiłem, że za taki pysk nie dostałem jakiejś kary - mówi.

Sąd ogłasza wyrok. Przemyślanin nie może uwierzyć. Wreszcie wygrana. Od niedawna werdykt jest prawomocny.

- Powiedzieli mi, że 30 lat temu wziął facet dziecko z ośrodka. Ale to była inna sytuacja. Nie miał wyroków, miał konkubinę, towarzyszkę życia, która mogła pomóc. A ja jestem stanu wolnego, sam. Dodatkowo miałem wyrok za znęcanie się nad rodziną, Takiego jak ja jeszcze nie było i pewnie długo nie będzie. Innym rodzicom, którzy mają dzieci w ośrodku, jestem stawiany za przykład. Że z takimi wyrokami dałem radą się podźwignąć i stanąć na nogi. I że kocham swoje dziecko, dlatego tak o nie walczę - mówi pan Janusz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24