Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Awantury i procesy. Wszystko, bo ksiądz podczas chrztu pomylił imiona

Andrzej Plęs
Teresa Krępa dostała w spadku hektary, na które nie wolno jej wejść.
Teresa Krępa dostała w spadku hektary, na które nie wolno jej wejść. Andrzej Plęs
W 1929 roku ksiądz podczas chrztu pomylił dzieciom imiona. Po 2000 roku wywołało to kaskadę procesów sądowych.

Tadeusz Ofiara miał być Stanisławem, a Stanisław Rembisz miał być Tadeuszem. Chłopaki chrzczone były tego samego dnia 24 lutego 1929 roku przez tego samego księdza Gąsiora w Woli Raniżowskiej.

Na Ofiarę w domu wołali Staszek, na Rembisza - Tadek, dopóki Rembisz nie poszedł do szkoły i pani zaczęła go tytułować Staszkiem. Bo tak mały Rembisz miał w akcie urodzenia w wyniku pomyłki księdza dobrodzieja.

Mama Rembiszowa pobiegła do proboszcza, wyprostowała sprawę w księgach parafialnych i od tej pory Rembisz był Tadkiem - jak chcieli rodzice, a Ofiara - Staszkiem. Jak chcieli jego rodzice. Tylko w aktach urodzenia zostało po staremu.

Przez całe prawie życie był Stanisławem, w dowodzie miał Stanisław, jako Stanisław się podpisywał, dokumenty przychodziły na Stanisława, tylko w akcie urodzenia stał Tadeusz.

Kiedy w latach 90. obywatele zaczęli dostawać świadectwa udziałowe NFF, dla Ofiary przyszły na Tadeusza, bo tak miał w akcie urodzenia. Jego córka Teresa uznała, że taki bałagan w papierach grozi komplikacjami i już dla Tadeusza wystarała się o świadczenia emerytalne w zamian za przekazaną ziemię.

Panu Tadeuszowi - Stanisławowi zmarło się w 2000 roku, córka Teresa otrzymała spadek po zmarłym - ze 3,5 ha lichych piasków w Wilczej Woli, ze starym, drewnianym domkiem i zabudowaniami gospodarczymi. Problem w tym, że w dokumentach własności cały ten dobytek był na Stanisława.

Spór o ziemię

Spadek po Tadeuszu, przez Sąd Rejonowy w Kolbuszowej prawomocnie potwierdzony, chciała zgłosić w rejestrze gruntów w kolbuszowskim starostwie.

I tu nagle objawił się pan S. z Wilczej Woli, który wyciągnął akt notarialny z 1931 roku, jakoby ziemia Stanisława - Tadeusza miała należeć do jego rodziny. Pan S. był sąsiadem Stanisława i do końca jego życia nie zająknął się o tym, że ta ziemia jest jego.

- Pani adwokat powiedziała, że ten akt notarialny jest nieformalny i nie ma żadnej mocy prawnej, ale pan zaczął sobie rościć pretensje do spadku - opowiada Teresa Krępa.

Pojechała na swoją spadkową ziemię do Wilczej Woli, natknęła się na pana S., który ją tak obsobaczył, że trzeba było wzywać policję. Policjanci nie byli w stanie rozstrzygnąć, co jest czyje, bo pani Teresa była u siebie (jak mówiły dokumenty spadkowe) i pan S. był u siebie, jak mówił on sam.

Policjanci zażądali, żeby pan S. udowodnił prawa własności do gruntu, więc pan S. przedstawił dokument, że pobiera dopłaty unijne na 3,5 ha ziemi, jaką pani Teresa dostała w spadku po ojcu. Policjanci zgłupieli, pani Teresa też, ale pojechała do starostwa, żeby dowiedzieć się, na jakiej zasadzie pan S. pobiera dopłaty za nie swój grunt.

- Powiedziano mi, żebym przyniosła wypisy z gruntów, to zablokują dotacje dla tego pana - mówi pani Teresa. - A ja nie chcę żadnych dotacji, ale nie chcę też, żeby ktoś na tym korzystał, skoro ja od tej ziemi płacę podatki. To pan kierownik z geodezji wydał mi takie oświadczenie, że nie wydadzą mi żadnego dokumentu, bo od 2003 roku już inny podmiot pobiera dopłaty na te działki.

To był dopiero początek paranoi, bo pan S. do kolbuszowskiego sądu wniósł pozew o ochronę posiadania i tę ochronę dostał.

Paranoja polega na tym, że ten sam wydział cywilny sądu, który stwierdził, że pani Teresa jest spadkobiercą nieruchomości, dał prawną ochronę panu S. na tę samą nieruchomość.

Ojciec bez córki, córka bez ojca

Pan S. przeszedł do kontrataku. Pofatygował się do urzędu gminy i otrzymał zaświadczenie, że Stanisław Ofiara, na którego stało 3,5 ha w Wilczej Woli, nie miał dzieci, z czego płynie wniosek, że pani Teresa nie może po nim dziedziczyć, bo nie może być córką człowieka bezdzietnego.

A poza tym jest córką Tadeusza, a nie Stanisława. Pofatygował się też do proboszcza Wilczej Woli - jak utrzymuje Teresa - i od niego otrzymał akt chrztu Tadeusza. Wszystko po to, by podważyć decyzję spadkową sądu.

- Pojechałam do księdza, wylegitymowałam się, zapytałam, dlaczego wydał akt chrztu mojego ojca obcemu człowiekowi - opowiada pani Teresa. - Powiedział, że pan zapewniał, że jest z rodziny.

Osiem lat zajęła pani Teresie sądowa zmiana imienia zmarłego ojca w dokumentach spadkowych. Żeby nie było wątpliwości, że Tadeusz i Stanisław to ta sama osoba.

W urzędzie gminy wszyscy o tym wiedzieli, bo Tadeusz - Stanisław żył tu od urodzenia do śmierci. Ksiądz też wiedział i tylko pani Teresie jest przykro, że musiała go ciągać po sądach, żeby zeznawał, jak to z aktem chrztu było i z wizytą pana S.

Co innego wiedzieć, a co innego papiery sądowe, więc zabawa trwała lat osiem. W końcu staraniem pani Teresy akt urodzenia ojca i jego akt śmierci został zmieniony z Tadeusza na Stanisława, więc była już spadkobierczynią Stanisława i od 2010 roku w księgach wieczystych kolbuszowskiego sądu rejonowego pani Teresa figurowała, jako właścicielka 3,5 ha w Wilczej Woli.

Pomogło? Ani trochę. Pan S. dalej pobierał dopłaty unijne na grunt jej własności i nie miał zamiaru wpuszczać jej na jej własność. I skończyła się zabawa w sądowe podchody, a zaczął kryminał.

Winny, ale niewinny

Pani Teresa zdecydowała, że zlikwiduje licznik elektryczny w domku, w którym przecież nie mieszka. Umówiła się z ekipą zakładu energetycznego, nie dotarła na czas. Kiedy już dotarła, okazało się, że licznika nie ma. Jak panowie dostali się do środka?

- Dowiedziałam się, że pan S. otworzył im drzwi, a elektrykom tłumaczył, że właściciel go o to prosił - mówi. - Jak mógł prosić, skoro nie żyje? I jak otworzył, skoro to ja mam oryginalne klucze? Zgłosiłam w prokuraturze włamanie, prokurator umorzył sprawę, bo niska szkodliwość społeczna czynu. Nawet nie zapytał, skąd ten pan miał klucze.

Wycięty lasek sosnowy na działce pani Teresy też umorzył. Bo nie znalazł się sprawca. A już poszło na ostro, kiedy matka pani Teresy pojechała do Wilczej Woli.

- Pan S. przybiegł, doszło do rękoczynów, mama padła na ziemię uderzona w tył głowy - opowiada pani Teresa, ale zaznacza, że jej nie było na miejscu i w ogóle nie było świadków zdarzenia.

Była rozprawa sądowa kryminalna, pan S. został skazany za pobicie. Odwołał się, w wyższej instancji sądowej też został skazany. Odwołał się do sądu apelacyjnego. Apelacyjny go uniewinnił, bo przecież bronił swojej ziemi.

Swojej? Ano okazało się, że między kolejnymi rozprawami pan S. dostał sądową ochronę posiadania tych 3,5 ha, do których rościł sobie pretensje. A że znajdował się na ziemi przez sąd dla siebie chronionej, to miał jej prawo bronić przed obcymi. Więc niewinny jest.

Kryminał propagandowy

Latem 2011 roku na słupach i drzewach Wilczej Woli pojawiły się ulotki o treści:

"Największa świnia w okolicy nazywa się [tu nazwisko pana S.], zamieszkały [...], ur. [...]. Zagarnął mienie śp. Stanisława Ofiary, kupując (za pieniądze dręczonej matki) geodetów i adwokatów. Oszukał kilkunastu ludzi (kiedy prowadził "firmę budowlaną"), nie płacąc im, w tym własnego wuja [tu nazwisko wuja]. Ukradł w kościele (gdzie pracowała siostra) księgę ślubów. DLACZEGO MILCZY KSIDZ?!!!" I pojawiały się do połowy stycznia 2012 roku.

- Nogi się pode mną ugięły, kiedy dostałam wezwanie do prokuratury, jako oskarżona - opowiada pani Teresa. - Ten pan oskarżył mnie, że to ja rozlepiałam te kartki. I że podobno ma świadka, który mnie widział.

Proste doświadczenie udowodniło, że pani Teresa nie mogła rozwieszać propagandy: wisiały na takiej wysokości, że kobieta przy swoim wzroście nie sięgała dłonią nawet dolnej krawędzi "ogłoszenia", nie mówiąc o przyklejaniu całości.

Dla myślącego to dowód, ale nie dla prokuratury, więc pani Teresa wciąż jest oskarżoną o naruszenie dóbr wszelakich pana S. Poza wszystkim pani Teresa mieszka w Nowej Dębie, to jakieś pół godziny drogi do Wilczej Woli samochodem.

Tyle że ona porusza się autobusami, a "ogłoszenia" pojawiały się regularnie od połowy 2011 roku do połowy stycznie 2012 r. Trzeba mistrza logistyki, żeby pracować zawodowo, opiekować się starszą matką, regularnie dojeżdżać autobusem 25 km do Wilczej Woli, gdzie niepostrzeżenie i regularnie szkalować na słupach pana S. i podskakiwać przy tym ponad pół metra, żeby na odpowiedniej wysokości przykleić paszkwil.

Prokuratury logika nie przekonuje, przekonują świadkowie. A pani Teresa nie potrafi udowodnić, że od lat już nie bywa w Wilczej Woli. Bo jak udowodnić, że się nie bywa, tam, gdzie się nie bywa?

- Od 5 lat tam, nie byłam - tłumaczy. - Boję się tego człowieka, pobił moją matkę, wobec mnie też stosował przemoc, ma swój epizod więzienny, więc jest się kogo bać. Nawet na grobie ojca przez 5 lat nie byłam, bo kiedyś kazał mi z cmentarza wyp... - nie kończy zdania.

Może inny dowód przekona prokuraturę kolbuszowską: świadek zeznał, że pani Teresa wieszała "plakaty" określonego dnia o 8 rano. Ona udowodniła, że tego dnia o 8 rano była w pracy, w odległej miejscowości i widziało ją mnóstwo ludzi. Więc albo kłamie świadek pana S., albo kłamie mnóstwo ludzi. Prokuratura na razie nie podjęła tego wątku.

Za panią Teresą ujął się Mikołaj Nabiałek, okazjonalny sąsiad pani Teresy z Wilczej Woli. Ujął się i dostał na odlew, bo jego też pan S. oskarżył o rozklejanie wrogich ulotek.

- Mam niezbity dowód, że sam kolportuje ulotki na własny temat - zapewnia pan Mikołaj. - Tylko prokuratura nie chce mnie słuchać.

Ma wszystko, nie ma nic

Sąd kolbuszowski prawomocnym wyrokiem ogłosił panią Teresę spadkobiercą 3,5 ha po ojcu. W księgach wieczystych tego samego kolbuszowskiego sądu stoi, że jest właścicielką 3,5 ha po ojcu.

Ten sam sąd daje panu S. ochronę posiadania na 3,5 ha ziemi, która - wedle ksiąg wieczystych - jest własnością pani Teresy. Ona nie może wejść na teren swoich 3,5 ha, bo hektary są sądownie chronione na rzecz pana S. Na 3,5 ha własności pani Teresy pan S. od 2003 roku pobiera dopłaty unijne.

Jak to wszystko tłumaczy pan S.?

- Nie rozumiem, o co panu chodzi. Z Nowin pan jest? - upewnia się. - Ja też mam decyzję spadkową, ona rości sobie pretensje na podstawie fałszywych dokumentów. Jak to jakich? Akty uwłaszczeniowe. I akty własności ziemi. A ja mam akt notarialny [ten z 1931 roku, uznany za nieskuteczny prawnie - red.]. A kto to panu zlecił, co pan zamierza zrobić? Dopłaty unijne biorę na podstawie aktu notarialnego. A u księdza po żaden dokument nie byłem i do widzenia panu.

A wszystko zaczęło się od księdza Gąsiora, który w 1029 roku Staszka ochrzcił Tadkiem i Tadka - Staszkiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24