Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak dziewięciu żeglarzy z Podkarpacia zmagało się ze sztormem na Bałtyku

Jerzy Leniart
Po wzburzonym Bałtyku "Rzeszowiak” przepłynął prawie tysiąc kilometrów. Na zdjęciu autor tekstu, Jerzy Leniart.
Po wzburzonym Bałtyku "Rzeszowiak” przepłynął prawie tysiąc kilometrów. Na zdjęciu autor tekstu, Jerzy Leniart. Archiwum załogi
Jesienią płynąć na Bornholm? Znajomi żeglarze sceptycznie kręcili głowami. - Wiatr was wywieje, sztorm wytłucze. Co to za przyjemność - odradzali. I nie chcieli płynąć "Rzeszowiakiem" po Bałtyku.

Załoga "Rzeszowiaka"

"Rzeszowiak" spisał się dzielnie.
"Rzeszowiak" spisał się dzielnie. Archiwum załogi

"Rzeszowiak" spisał się dzielnie. (fot. Archiwum załogi)

Załoga "Rzeszowiaka"

Kapitan jachtowy Bogdan Bednarz, Marcin Kurzyński, Marek Limberger, Mirosław Szerszyński, Wojtek Rusin, Marek Kluska, Wacław Filip, Bronisław Skowron, Jerzy Leniart

Decyzja jednak zapadła - płyniemy w dziewiątkę. Załoga to w większości ludzie z Soliny. Czterech nigdy nie żeglowało po morzu, reszta, poza kapitanem Bogdanem Bednarzem z Rzeszowa, zaliczyła kilka rejsów. Tyle że nie w październiku, kiedy z Bałtyku jachty uciekają na zimę do hangarów.

Jacht "Rzeszowiak" przeszedł w tym roku trudną szkołę - żeglował na Spitsbergen. Na jego burcie widnieje dumny wizerunek polarnego niedźwiedzia i "80 N" (80 stopień długości geograficznej - przyp. red.). To oznacza, że wpłynął już w strefę lodu. Jeśli dotarł tak daleko, dlaczego nie miałby poradzić sobie na Bałtyku?

Domowe obiady na jachcie

Węzeł - jednostka oznaczająca płynięcie z prędkością 1mili (1852 metry) na godzinę.

Sobota, 15 października. Na Podkarpaciu temperatura spada prawie do zera, na Bałtyku szaleją sztormy, a my zjawiamy się w Górkach Zachodnich w Gdańsku, macierzystym porcie "Rzeszowiaka".

W torbach głównie zimowe ciuchy: kombinezony narciarskie, grube polary, puchate kurtki, rękawice, gumiaki, sztormiaki. Bo najbardziej obawiamy się zimna.

W porcie uzupełniamy paliwo, wodę. Do jachtu wnosimy zapasy żywności. Każda wachta ma przygotowane (najczęściej rękami żon) gotowe zestawy obiadowe w zapasteryzowanych słoikach.

Same pyszności: spaghetti, klopsiki, bigos, gulasz, flaczki. Podczas sztormu nie będzie czasu na zabawę w kuchni. Gotuje się makaron czy kaszę (żadnych ziemniaków, za dużo zabawy z obieraniem), podgrzewa zawartość słoików i obiad gotowy.

Rzucamy cumy

Wypływamy. Bosman ostrzega: - Za zatoką utrzymuje się duża fala. Wracajcie szczęśliwie.

Kilkanaście mil idziemy na silniku, walczymy z przeciwnym wiatrem i falą. W nocy na wysokości latarni w Rozewiu stawiamy wszystkie żagle, wyłączamy diesla.

Zapada cisza.

Słychać tylko szum fal i wiatr w wantach. 18-tonowy "Rzeszowiak" jak wyścigowy koń rusza do przodu. Kierunek Bornholm.

Świecą gwiazdy, w oddali widać ginące światła Władysławowa. Na pokładzie zmieniają się wachtowi. Bogdan przypomina:

- Gdy zobaczycie jakiś statek idący w naszym kierunku, natychmiast mnie budzić.

Robi się coraz chłodniej. Po godzinie stania przy kole sterowym ręce grabieją mimo grubych rękawic. Wiatr wciska się pod kombinezon.

W niedzielę wieczorem dopływamy do miejscowości Svaneke. Każdy marzy o zacumowaniu przy nadbrzeżu i wypiciu ciepłej herbaty. Niestety, nie widać świateł nabieżników w porcie, dzięki którym sternik orientuje się, jak kierować jachtem. Może ktoś nie zapalił?

Zawracamy w morze. Za prawą burtą z wody wyrastają kamienie. Ponowne podejście. Nic nie zgadza się z mapą.

Kolejne kółko. Na falochronie w ciemnościach pojawiają się jakieś postacie, ktoś macha latarką. Podpływamy. To miejscowi, którzy zobaczyli, że krążymy. Kierują nas w stronę bramy do portu. Jeden z Duńczyków przeskakuje na pokład i pilotuje nas do kei.

Żurek w Szwecji

Z rozkoszą wchodzimy pod prysznice. Ciepła woda, świeże ciuchy, kolacja, chleb z topionym smalcem. Wieczorem miasteczko wygląda jak wymarłe. Wszędzie niskie domki z czerwoną dachówką. Okna bez zasłon.

W każdym oknie światło okrągłej lampy. To pamiątka z dawnych czasów, gdy kobiety, czekając na mężów wracających z połowów lub wojen, zapalały światła w domach, aby nie błądzili po morzu.

Restauracje zamykają o 20. Wszędzie cisza i sterylna czystość. Nagle słychać polskie słowa. Przy nadbrzeżu stoi jacht z Górek Zachodnich. Jutro wracają do Polski. Wypijamy po piwie, (kapitan nie pozwala na więcej - załoga musi być sprawna na morzu), śpiewamy szanty. Gwiazdy świecą, fale biją o skały. Jest cudownie.

Rano ruszamy w stronę Gudhjem, kolejnego portu na Bornholmie. Wiatr przekracza 20 węzłów. "Rzeszowiak" ślizga się na fali. Choroba morska zaczyna zbierać żniwo. Blada twarz, wypełnione policzki i śniadanie leci do morza. Neptun nie ma litości. Niektórzy już przebąkują o powrocie do kraju.

Sztorm! Uciekamy

W Gudhjem wita nas czarownica w koszmarnej masce. Sprzedaje z wózka kolorowe kamienie. W przeciwieństwie do poprzedniego portu, na uliczkach tłoczno. Przed każdym sklepikiem leży snopek słomy i dynia z powycinanymi otworami.

Okazuje się, że w tym dniu obchodzone jest Haloween. Ze słomianych sześcianów ułożono budowle, w których szaleją poprzebierane za upiory dzieci. Kupujemy ropę (nieco tańsza niż w Polsce), zjadamy obiad (spaghetti z żółtym serem i oliwkami) i znów w morze. Wiatromierz pokazuje już 20-30 węzłów. Rzeszowiak pracuje coraz ciężej. Choroba morska nie słabnie. Jest gorzej.

Płyniemy w stronę Allingen - miasteczka na północno-zachodnim krańcu wyspy. Mimo trudnych warunków bez problemów wchodzimy do portu. Załoga, choć osłabiona, coraz sprawniej wykonuje komendy.

Wachta kambuzowa gotuje prawdziwy żurek z jajkiem. Planujemy start o 4 rano. Chcemy dopłynąć do Skillinge w Szwecji, tam zjeść śniadanie z żurkiem, a potem szybko przeskoczyć do bajecznej wysepki Christianso.

Wiatr się wzmaga. Fala sięga pięciu metrów, zalewa cały dziób. Przechyły powodują, że wodą przelewa się przez burtę do kokpitu. Ubieramy specjalne szelki, które przypina się do "liny życia", rozciągniętej przy burtach. To chroni przed wypadnięciem do morza. Sztorm dochodzi do 8-9 stopni w skali Beaforta.

Idziemy pod wiatr. Refujemy żagle, mimo to "Rzeszowiak" pędzi nawet 10 węzłów. To rekord dla takiego jachtu. Gdy stoisz za sterem, czujesz jakby ostre uderzenia kropel wody rozcinały ci skórę. Po kilku godzinach zmuszeni jesteśmy zawrócić. Niesprzyjający wiatr odsuwa nas od celu. Nie jesteśmy w stanie utrzymać kursu.

- Wracamy do Allingen. Tam schronimy się przed sztormem - decyduje kapitan.

Walka z wiatrem i silnikiem

Już widać port. Zrzucamy żagle i włączamy silnik. Pracuje przez kilkanaście minut i nagle gaśnie. Koniec paliwa. Z kanistrów wlewamy 40 litrów. Sternik przekręca kluczyk - diesel powoli zaczyna terkotać. Nabiera obrotów i znów gaśnie. Kolejne próby są bezskuteczne.

Na szczęście wśród nas jest Bronisław - człowiek złota rączka, który wiele lat przepracował przy remontach podobnych silników. Okazuje się, że silnik pociągnął nieczystości z dna, zatkał się filtr, przewody paliwowe. Bronek z Wackiem przez kilka godzin walczą z silnikiem. Reszta załogi walczy z coraz silniejszym wiatrem.

Zapada zmrok. Sytuacja staje się coraz bardziej dramatyczna. Bez silnika, tylko na żaglach nie można wejść do portu. Jeśli nie da się uruchomić, musimy wezwać kuter ratowniczy, aby nas sholował do Allinge, albo wracać 160 mil do Polski. Druga próba - silnik zaczyna pracować, wszyscy liczymy takty. Coraz szybciej, szybciej i... gaśnie.

Nastroje załogi poniżej zera. Bronek znów nurkuje w czeluściach maszyny. Przez podkoszulek Wacka filtruje paliwo. Ostatnia próba - poczciwy Andrychów niechętnie, ale rusza, nabiera obrotów... i pracuje!

Nie zawiedzie nas już do końca rejsu. Chronimy się do portu. Godzina 21 - wszyscy są już w kojach. Wystarczy emocji na ten dzień.

Wyspa jak z bajki

Śniadanie, słońce i silny sprzyjający wiatr podnoszą poziom optymizmu na "Rzeszowiaku". Jesteśmy uparci - znów kierujemy się na Christianso. I udaje się!

Niewielka wysepka w XVII wieku została zamieniona przez Duńczyków w potężną twierdzę. I w takim stanie pozostała do dzisiaj. W malutkich domkach o ścianach z kamienia żyje tutaj 100 mieszkańców.

Na zewnątrz budynków nie wolno im nic zmieniać. Dróżki wyłożone są kamieniami. Podziw budzą potężne mury twierdzy i kilkadziesiąt armat. Łączność ze stałym lądem utrzymują za pośrednictwem promu, który raz dziennie przywozi zamówione produkty i listy.

Na wyspie jest kościół, kilka restauracji czynnych w sezonie, wędzarnie ryb. Sklep przypominający wielkością podkarpackie supersamy czynny jest od 10 do 12 i od 15 do 17. I wówczas można tu spotkać tubylców. Największe zaskoczenie - sprzedawczyni nie chce szwedzkich koron, ale chętnie przyjmuje nasze złotówki. Piwo Tuborg (małe) kosztuje 4 zł.

Na wysepce urzeka nas niezwykły spokój, jak z baśni Andersena. Czas płynie wolniej, uśmiechnięci ludzie pracują przy swoich malutkich ogródkach. Nie ma tu samochodów, a ze zwierząt są tylko jeże. Nie wolno przywozić psów ani kotów, gdyż na sąsiedniej wysepce jest rezerwat ptaków.

I my również poddajemy się bajecznemu nastrojowi.

- Nie zdziwiłbym się, gdyby nagle zza takiego domku wyszedł hobbit czy elf - podsumowuje Marcin.

***

Każdy rejs musi się skończyć. Z Christianso jacht kieruje się w stronę Ustki. Płyniemy nocą wzdłuż polskiego wybrzeża. W sobotę w Górkach Zachodnich potężny dźwig unosi "Rzeszowiaka" z wody i ustawia na metalowe kobyłki. W kwietniu znów wypłynie w daleki rejs.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24