Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeszedłem 1100 km Drogą Św. Jakuba

Norbert Ziętal
- W credencial pielgrzymi idący Drogą św. Jakuba zbierają pieczątki ze szlaku. Po ukończeniu wędrówki otrzymują compostelkę, czyli certyfikat – mówi Jerzy Piejko z Przemyśla.
- W credencial pielgrzymi idący Drogą św. Jakuba zbierają pieczątki ze szlaku. Po ukończeniu wędrówki otrzymują compostelkę, czyli certyfikat – mówi Jerzy Piejko z Przemyśla. Norbert Ziętal
Szedł równo miesiąc. Dziennie pokonywał od 16 do 52 km. Przemyślanin Jerzy Piejko podążał legendarnym szlakiem pielgrzymów - Drogą Św. Jakuba.

- Wyprawa wyglądała inaczej, niż ją sobie wyobrażałem przed wyruszeniem w trasę. Ale to było do przewidzenia. Wcześniej wiele czytałem o szlaku. Jednak wiadomo, inna pogoda, inni napotkani ludzie, noclegi w innych schroniskach niż opisywane w dostępnych mi książkach - wspomina Jerzy Piejko.

Przeszedł Drogę Św. Jakuba. Wędrówkę zaczął w południowej Francji. Główna część trasy wiodła przez północną Hiszpanię.

- Słyszałem wiele opowieści o różnych rzeczach dziejących się na tej drodze, wręcz nieprawdopodobnych. Przedtem nie chciało mi się w nie wierzyć. Sądziłem, że to tylko fantazje. Ale okazało się, że to prawda - twierdzi.

Wioski bez sklepów

Pomnik pielgrzymów na szlaku.
Pomnik pielgrzymów na szlaku. Archiwum

Na trasie. (fot. Archiwum)Choćby opowieści o tym, że na odcinku nawet 20 kilometrów nie ma sklepów. Nie do pomyślenia, a jednak to prawda.

- Niektóre wioski są małe, wyludnione. Zaledwie kilka domów. Faktycznie, nie ma w nich sklepów. Są tylko bary dla pielgrzymów lub miejsca, gdzie wędrowcy nawzajem zostawiają sobie prowiant.

Opowiada, że przed wyprawą słyszał opowieść kobiety, która była głodna, nigdzie nie mogła kupić chleba. I dotarła do punktu, w którym ktoś zostawił pieczywo. Przemyślanin miał podobną sytuację. Natrafił na miejsce, gdzie osoby pielgrzymujące przed nim zostawiły czekoladę, jogurty, chleb, ser, dżem.

- To są częste sytuacje. Skorzystałem, ale sam też coś zostawiłem - mówi pan Jerzy.

Woda i wino za darmo

Kraniki z darmową wodą i winem często można na trasie.
Kraniki z darmową wodą i winem często można na trasie. Archiwum

Pomnik pielgrzymów na szlaku. (fot. Archiwum)Przemyślanin. Przed pięćdziesiątką. Pracownik Wojewódzkiego Szpitala w Przemyślu. Pasjonat pieszych wędrówek. Dotychczas głównie po Bieszczadach.

- Jeszcze do niedawna nie słyszałem o Drodze Św. Jakuba. Rok temu zobaczyłem w telewizji reportaż o tym szlaku i od tej chwili jestem nim zafascynowany - wyjaśnia.

Oprócz miejsc do zostawiania prowiantu, na całym szlaku są krany z darmową wodą. I informacja, że woda jest zdatna do picia lub nie.

- W jednym miejscu były dwa kraniki. Z jednego można było sobie nabrać wody. Z drugiego wina. Za darmo. Ale tylko tyle, aby się napić na miejscu. Nie wolno było napełniać butelek - opowiada podróżnik.

Dla wyjaśnia: w Hiszpanii, przez którą wędrował przemyślanin, wino często jest tańsze od wody. Litr dobrego wina kosztuje mniej niż jedno euro, czyli poniżej 4 złotych.

10, 15 kroków i musiał odpoczywać

Muszla to symbol szlaku, dlatego pojawia się na drogowskazach.
Muszla to symbol szlaku, dlatego pojawia się na drogowskazach. Archiwum

Kraniki z darmową wodą i winem często można na trasie. (fot. Archiwum)Z Przemyśla pan Jerzy autobusem dotarł do francuskiego sanktuarium maryjnego w Lourdes. Dzięki wsparciu przemyskiego Biura Turystycznego "Albatros" mógł znacznie obniżyć koszty. Z sanktuarium wyruszył pieszo.

- Na Francję byłem słabo przygotowany. Przede wszystkim nie znałem języka. Wiedziałem tylko, że prowadzi szlak biało - czerwony i jego mam się trzymać. Tak jest oznaczony - wspomina, że Francja była najcięższym etapem, ze względu na góry. Drugiego dnia wędrówki musiał pokonać dwa szczyty.

- Jedna góra była tak stroma, że robiłem dziesięć, piętnaście kroków i musiałem odpoczywać. Jak w końcu wdrapałem się na szczyt i zacząłem schodzić to momentalnie pojawiły się wiatr, deszcz i burza. Wręcz zdzierało mnie z drogi. Zimno i ciemno. Tak przeszedłem 10 km. W zasięgu wzroku nie było nic. Tylko góry i przepaście - wspomina.

Do schroniska dotarł około dwudziestej, po czternastu godzinach wędrówki.

Przyjaźnie na drodze

[obrazek5] Muszla to symbol szlaku, dlatego pojawia się na drogowskazach. (fot. Archiwum)Francuski odcinek pokonał w cztery dni. Trzeciego dnia miał towarzystwo, pielgrzyma z Hiszpanii.

- Źle oznaczone są wyjścia z miast. Dlatego dość długo błądziliśmy - wspomina.

Kolejnego dnia dołączył do nich Anglik. Hiszpan chciał dojść tylko do granicy francusko - hiszpańskiej. Anglik, tak jak pan Jerzy, zamierzał dotrzeć do końca, czyli nad Atlantyk. Czy doszedł? Przemyślanin nie wie, bo po jednym wspólnym dniu wędrówki nigdy się już nie zobaczyli.

Polak poszedł dalej na Zachód. Po pokonaniu francusko - hiszpańskich Pirenejów, czekały go jeszcze trzy pasma górskie, ale już lżejsze.

- Ogólnie pogodę miałem znośną, choć było bardzo gorąco. Przeważnie ponad 30 stopni. Oprócz tego burzowego francuskiego początku, jeszcze przez jeden dzień padała mżawka. Wtedy musiałem iść w ponczo. I już na samym końcu pół dnia deszczu. Dało się wytrzymać - opowiada.

Z alberga, czyli schroniska dla pielgrzymów, wyruszał tuż po szóstej rano. W Hiszpanii słońce wschodzi później niż w Polsce. O szóstej jest jeszcze ciemno. Wracał wieczorem. Szybka rejestracja i przydział miejsca, rozłożenie śpiwora. Prysznic, pranie rzeczy, kolacja i planowanie kolejnego dnia.

- Wieczorem był czas na rozmowy. Często w jednym schronisku spotykało się jakiś ludzi. Potem każdy szedł swoją drogą, swoim tempem. Za kilka dni znowu się spotykaliśmy. To było miłe i tak nawiązywały się przyjaźnie.

Zyskał sławę specjalisty od pęcherzy

Niektórzy po całodziennej wędrówce kiepsko wyglądali.

- Spotkałem osoby, które na pęcherze na stopach pozakładały żelowe opatrunki. Po całym dniu słońce dosłownie ugotowało im te miejsca. Poprzebijałem im te pęcherze, zostawiałem nitki w środku, aby ta ciecz mogła sobie swobodnie spłynąć. Wiem jak to zrobić. Od razu ustawiła się do mnie kolejka potrzebujących - opowiada przemyślanin.

Informacja o Polaku umiejącym radzić sobie z pęcherzami szybko rozniosła się po szlaku. Gdy pan Jerzy docierał do kolejnego albergu, to tam już wiedzieli o jego umiejętnościach.

- Wzajemna pomoc pomiędzy pielgrzymami jest bardzo duża. Jak też złapałem kontuzję nogi. Na tyle poważną, że musiałem znacznie ograniczyć tempo marszu. Małżeństwo Belgów zauważyło, że kuleję. Zatrzymali się, dali mi tabletki.

- Pomoc jest ogromna. Wystarczyło, że ktoś siadł i zaczął coś poprawiać, aby już za chwilę inni pielgrzymi proponowali mu pomoc.

Nie zatrzymało go nawet zatrucie pokarmowe

Najmniej przyjemną przygodę miał pod koniec wędrówki. Przyplątało się zatrucie pokarmowe. Przez cztery dni nic nie jadł, przetrwał na coli.

- Ciężko było iść dalej. Jednak w jednym ze schronisk wypiłem herbatę rumiankową. Jakoś mi się poprawiło. Mogłem ruszyć dalej - wspomina.

Opowiada, że na szlaku jest bardzo dużo Niemców. Przeważnie 60 i 70-latków. Dla Niemców przejść Camino jest ważną sprawą życiową. Formą sprawdzenia się. Sporo jest również Koreańczyków, co jest czymś zaskakującym.

Okazuje się jednak, że Koreańczycy nie tylko chodzą po europejskich szlakach Św. Jakuba, ale również we własnym kraju takie wytyczyli.

I wreszcie po 30 dniach wędrówki finał. Przychodzi się do katedry w Santiaco de Composela. Lewa nawa jest dla pielgrzymów. Reszta obiektu dla turystów. W biurze przy katedrze pielgrzymi otrzymują compostelkę, czyli napisany po łacinie certyfikat przejścia szlaku. Dokumenty wydawane są na podstawie pieczątek wbitych w różnych miejscach w credencial, który jest jakby "paszportem". Najwartościowsze otrzymują osoby, które przeszły cały szlak.

Compostelkę można otrzymać również za przejście 100 km. Jednak w credencialu trzeba mieć przynajmniej trzy pieczątki z jednego dnia.

Z Lourdes przybył tego dnia jeden Polak

- Po wejściu do katedry zrobiło się miło, bo usłyszałem polską mszę. W katedrze odbywa się również główna msza. Na niej są wyczytywane informacje kto dzisiaj przyszedł, tzn. z jakich krajów. I usłyszałem Lourdes Polonia, jedna osoba. To o mnie.

Postanowił wyruszyć jeszcze dalej. Do Fisterii i Muxii, czyli końców świata. W obu miejscach dostaje się compostelkę.

W Fisterii symboliczna chwila. Według tradycji po dotarciu do plaży Oceanu Atlantyckiego pielgrzymi palą swoje rzeczy, w których szli. Pan Jerzy w ten symboliczny sposób spalił swoje spodnie. Ostatni etap do 30 km wędrówka do Muxii.

- Warto było wyruszyć w tę wyprawę. I już zdecydowałem, że idę jeszcze raz, choć jeszcze nie wiem kiedy. Ale już inną trasą, bo dróg do Santago de Compostela jest więcej. Korci mnie do wyruszenia z hiszpańskiej Sewilli, 938 km - mówi.

Poleca wyprawę Drogą św. Jakuba każdemu, o odpowiedniej kondycji fizycznej. Konieczne jest jednak właściwe przygotowanie. Najlepiej poprzez piesze wyprawy w swoim terenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24