Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mam pomysł na biznes w Boguchwale, to mnie załatwili

Andrzej Plęs
Agnieszka Mnich mówi, że zainwestowała w interes, bo burmistrz powiedział, że nie widzi przeszkód i polecił złożyć odpowiedni wniosek.
Agnieszka Mnich mówi, że zainwestowała w interes, bo burmistrz powiedział, że nie widzi przeszkód i polecił złożyć odpowiedni wniosek. Andrzej Plęs
Były pieniądze, był pomysł. Tylko zgody Urzędu Gminy w Boguchwale nie było. - Burmistrz rażąco naruszył termin załatwienia sprawy - uznało Samorządowe Kolegium Odwoławcze.

Ludzie muszą jeść i na tym można zarobić - wpadła na pomysł Agnieszka Mnich. To miał być interes życia. Tylko skąd wziąć pieniądze na strat? Niech da Unia.

I dała. Pani Agnieszka zdobyła kapitał w organizowanym przez Podkarpacki Urząd Marszałkowski konkursie na dotacje do raczkującego biznesu. Pod warunkiem, że swój interes kateringowy umieści poza dużymi miastami. Zamarzyło jej się umieścić w Boguchwale. Dlatego, że mieszka w tej gminie i dlatego, że "nienażarty", a pobliski Rzeszów to obiecujący rynek zbytu.

Potrzeba było jeszcze drobiazgu: miejsca, w którym można by przygotowywać posiłki i które stanowiłoby siedzibę firmy. Szczęście wciąż jeszcze sprzyjało pani Agnieszce, skoro w sercu Boguchwały znalazł się odpowiedni dom do sprzedaży. Mieszkalny wprawdzie, ale po niewielkich przeróbkach mógł spełniać rolę miejsca produkcji potraw i siedziby firmy, znalazłoby się też kilka pokoi na usługi hotelarskie.

Kupiła. I to za swoje kupiła, bo unijną dotację można było dostać tylko po uruchomieniu interesu. Wcześniej musiała sprzedać swoje trzypokojowe mieszkanie i wziąć kredyt pod zastaw domu rodziców, pole rodziców i hipotekę na nowym domu. I wtedy władze Boguchwały powiedziały: nie.

Interes się nie komponuje

Poszło o zgodę na zmianę przeznaczenia budynku, którą ma wydać urząd gminy. Bez niej nie można uruchomić interesu, ani dostać dofinansowania.

- Zanim zdecydowałam się na tę działalność, rozmawiałam z burmistrzem Dronką, nie widział przeszkód, polecił złożyć wniosek - opowiada Agnieszka Mnich. - To był 2008 rok. Do dziś nie mam tej zgody, a półtora roku czekałam na decyzję. Skończyły się pieniądze na raty kredytowe, nie ma unijnej dotacji, a warszawska firma windykacyjna lada chwila zajmie mi dom i z całą rodziną wylądujemy pod mostem.

- Ta pani rzeczywiście pytała, czy może w tym miejscu uruchomić taką działalność gospodarczą, i to zanim nabyła tę nieruchomość - broni szefa Piotr Klimczak, zastępca burmistrza Boguchwały. - Otrzymała decyzję odmowną i się od niej nie odwołała.

Okazuje się, że miejski urbanista uznał, że w tym miejscu nie ma żadnego obiektu o podobnej działalności gospodarczej, więc i w tym budynku tego nie będzie. Powołał się na "zasadę dobrego sąsiedztwa", bo w terenie o budownictwie mieszkaniowym działalność hotelarsko-gastronomiczna nie pasuje.

Pewnie nie zauważył, że po sąsiedzku od lat funkcjonuje duży salon samochodowy, a nieopodal sklep ze spirytualiami. I takie sąsiedztwo jest w porządku. Urbanista dodał, że inwestorka swoim interesem naruszyłaby "ład przestrzenny" okolicy. A ona niczego naruszać nie chciała, w końcu ta chałupka i tak tam stoi, więc jak do tej pory nie naruszała ładu, to i później nie będzie.

Gra na zwłokę?

Pani Agnieszka nieco zmodyfikowała wniosek, żeby nie raził miejskiego architekta i czekała na jakąkolwiek decyzję urzędu. Sprawę komplikowało to, że zmarł jeden z sąsiadów planowanej inwestycji. A - zgodnie z prawem - wszyscy sąsiedzi musieli zostać poinformowani, że w ich najbliższym otoczeniu powstanie coś nowego. Półtora roku przed krakowskim sądem toczyło się postępowanie spadkowe po zmarłym.

- Sama objeżdżałam spadkobierców z Warszawy, Wrocławia, Lublina i gdzie tam jeszcze, żeby przyspieszyć postępowanie przed sądem - tłumaczy inwestorka. - Tylko nikt z urzędu w Boguchwale nie zjawiał się w sądzie, nawet pani sędzia się skarżyła, że przez to nie może skończyć sprawy.

- Ależ kierowniczka referatu naszego urzędu osobiście jeździła do Krakowa - protestuje Klimczak.

Wreszcie w grudniu 2010 r. krakowski sąd określił spadkobierców sąsiedniej nieruchomości, ci przez urząd zostali poinformowani o planach pani Agnieszki, nic nie stało na przeszkodzie, by gmina wydała decyzję.

Tak się wydawało, bo w połowie stycznia br. urząd poinformował inwestorkę: do jej wniosku nie dołączono decyzji środowiskowej, więc pozostaje bez rozpatrzenia. Niech składa nowy, z kompletem dokumentów.

Po co komu decyzja środowiskowa w takim biznesie? - pytała samą siebie pani Agnieszka. Nie ufając urzędowi w Boguchwale zapytała o opinię ministerstwo środowiska. To odpowiedziało błyskawicznie: do prowadzenia takiego interesu opinia środowiskowa nie jest potrzebna.

Właśnie mijało 20 miesięcy, od kiedy w urzędzie gminy Boguchwała złożyła swój wniosek. Z urzędu marszałkowskiego docierały już ponaglenia, że jak w najbliższym czasie nie złoży pozwolenia gminy, to dotacja przepadnie. Do urzędu gminy zaniosła opinię ministerstwa środowiska, a do Samorządowego Kolegium Odwoławczego - skargę na urząd.

Burmistrz naruszył

SKO mocno zrugało burmistrza Boguchwały: "Opisany stan rzeczy przesądza o tym, że Burmistrz Boguchwały rażąco naruszył obowiązujący termin załatwienia sprawy". Zasugerowano, że tutejszy urząd gminy nie do końca orientuje się w prawie, zobowiązano, by urząd definitywnie rozpatrzył sprawę w ciągu 30 dni i by winnych tej zwłoki urzędniczej ukarać.

Była połowa marca, w połowie kwietnia urząd napisał do pani Agnieszki, że nie może rozpatrzyć sprawy, bo jedna ze stron (sąsiadów) nie odebrała pisma zawiadamiającego, że sprawa w ogóle jest prowadzona. Urząd marszałkowski po raz kolejny alarmował, że jej dotacja unijna jest zagrożona, firma windykacyjna codziennie już dzwoniła, że zamierza obejrzeć nieruchomości, celem przejęcia.

Z widmem rodzinnej eksmisji przed oczami i w akcie desperacji odwiedziła kilku podkarpackich parlamentarzystów różnych partii, odwiedziła urząd wojewódzki, nawet kurię rzeszowską. Wszędzie ubolewano nad jej sytuacją, parlamentarzyści coś tam napisali w jej obronie, urząd wojewódzki też. Bez efektu.

Sąsiedzi się boją

Niedaleko mają sklep monopolowy, naprzeciwko mają duży salon samochodowy, a przestraszyli się garkuchni z kilkoma pokojami do wynajęcia. Pani Zofia z sąsiedztwa wzięła na siebie ciężar poprowadzenia protestu przeciwko biznesowi pani Agnieszki. Po okolicy poszła wieść, że w tym domu będą nocować Ukraińcy, jakaś mafia nie daj Boże. Pani Zofia zebrała nieco podpisów.

- Chyba trzykrotnie składano w urzędzie pisma z protestami, odbyło się też spotkanie protestujących - informuje Klimczak. - To zaskakujące, bo pani Agnieszka wydaje się być w dobrych relacjach z sąsiadami.

Pani Agnieszce też się tak wydawało.

- Tłumaczyła wszystkim, którzy chcieli słuchać, że działalność hotelowa będzie marginalna, nie będzie w lokalu żadnego alkoholu, pokoje wynajmowane pracownikom firm i na dłuższy czas - wyjaśnia Klimczak.

Chyba nie wszystkich przekonała, ale zastępca burmistrza precyzuje, że opinia sąsiadów nie jest dla urzędu wiążąca.

- Tyle, że trzeba się liczyć z ich odwołaniami, gdyby nasza decyzja była pozytywna.

Czas ucieka. Pieniądze też

Stanowcze zalecenie SKO nakazywało, by w połowie kwietnia Urząd Miejski w Boguchwale ostatecznie wydał pani Agnieszce decyzję. W połowie kwietnia nie wydał, za to w połowie maja przysłał zawiadomienie, że jej wniosek nie może zostać rozpatrzony, bo zmarł kolejny sąsiad planowanej inwestycji.

Czyli trzeba szukać spadkobierców, przeprowadzić postępowanie spadkowe i nowych właścicieli zawiadomić, że pani Agnieszka chce w tym budynku prowadzić katering. To już było i trwało półtora roku.

- To nie jest nasza zła wola, że komuś nie chcemy wydać decyzji, czy celowo ją opóźniamy - tłumaczy Klimczak. - Musimy jednak respektować pewne standardy i procedury, i cokolwiek postanowimy, któraś ze stron będzie niezadowolona: albo pani Agnieszka albo sąsiedzi.

I przyznaje, że negatywna decyzja podyktowana była opinią urbanisty. Dość subiektywną, uznaniową, od której można się odwołać, ale z którą trudno polemizować.

Pani Agnieszka już nie będzie miała czasu na odwołania i polemikę. Bank coraz intensywniej domaga się spłaty rat, windykatorzy krążą wokół zastawionego domu rodziców, tego kupionego pod interes też. Urząd marszałkowski straszy, że jak nie będzie zgody, to nie będzie unijnej dotacji, a jak zgoda będzie za późno, to też jej nie będzie. Urząd miejski się nie spieszy, wyznaczył kolejną datę wydania decyzji. Nie pierwszą i może nie ostatnią.

Spieszą się za to windykatorzy i komornicy. Teraz nie wiadomo, czy najpierw będzie decyzja ratusza i interes ruszy, czy wcześniej przyjdzie komornik z nakazem eksmisji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24