Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pojechał do sanatorium, żeby się podleczyć. Wrócił martwy

Krzysztof Potaczała
Ludmiła Długa z archiwalnym zdjęciem zmarłego męża z domowego archiwum.
Ludmiła Długa z archiwalnym zdjęciem zmarłego męża z domowego archiwum. Krzysztof Potaczała
Czekał na wyjazd do sanatorium półtora roku. Wreszcie się udało - pojechał podratować chory kręgosłup. Dzień przed powrotem do domu zmarł. Co najmniej kilkanaście godzin nikt z personelu o tym nie wiedział.

Jan Długi z Ustrzyk Dolnych (56 lat) rozpoczął turnus w sanatorium "Plon" w Polańczyku 15 lutego. Zarezerwował sobie "jedynkę". Chciał mieć spokój, nie potrzebował towarzystwa. Tak mówi Ludmiła Długa, wdowa po Janie. Jego ciche usposobienie potwierdzają brat Ryszard i siostra Danuta.

Turnus kończył się 8 marca, ale Jan postanowił, że wróci do domu dzień wcześniej, w poniedziałek 7 marca. Powiadomił o tym najbliższych, poprosił, żeby wyszli po niego na dworzec w Ustrzykach Dolnych. - Czekaliśmy, ale Janek nie przyjechał - opowiada jego siostra. - Zaniepokoiło nas to, on zawsze informował o wszelkich nieoczekiwanych zmianach.

Ludmiła natychmiast obdzwoniła krewnych, przyjaciół, znajomych. Bez skutku.

- Wystukałam numer do "Plonu", powiedziałam, że mąż nie wrócił, a w recepcji odpowiadają, żebym się nie martwiła, bo na koniec turnusu ludzie chcą się jeszcze spotkać, porozmawiać. Dano mi do zrozumienia, że pewnie gdzieś poszedł, bo nie zabrał jeszcze wypisu. Mimo to poprosiłam, żeby go szukano. Ktoś z pracowników miał do mnie oddzwonić.
- Po półtorej godzinie nerwówki znowu Ludmiła ponownie zatelefonowała do "Plonu", a ja próbowałam się dodzwonić do brata na komórkę - relacjonuje Danuta. - Nie odbierał jej, choć sygnał był prawidłowy. W końcu Ludmiła znowu poprosiła w recepcji, żeby szukali Janka, że musiało się coś stać. A oni, że w pokoju się nie świeci, więc pewnie go nie ma.

Ludmiła: - Nalegałam, żeby weszli do środka, czułam coś niedobrego. Kilka minut po dwudziestej dostałam telefon z sanatorium. Powiedziano mi, że mój mąż nie żyje.

Wezwany na miejsce lekarz stwierdził zgon w wyniku rozległego zawału serca. -Nie mogliśmy uwierzyć, bo on nigdy nie skarżył się na dolegliwości sercowe - mówi Ryszard, brat zmarłego.

Ludmiła: - Miał lekkie nadciśnienie, brał leki, profilaktycznie także na utrzymanie prawidłowego poziomu cholesterolu. Regularnie się badał, zresztą po przyjęciu do sanatorium zrobiono mu badanie i gdyby coś było nie tak, nie dopuszczono by go do zabiegów.
7 marca wieczorem rodzina Jana przyjechała do Polańczyka. Ich bliski leżał martwy w łóżku, prawdopodobnie od kilkunastu godzin, gdyż nie pojawił się w niedzielę na kolacji, ani w poniedziałek 7 marca na ostatnim zabiegu.

- Boli nas, że w tym czasie nikt z pracowników '"Plonu" nie zwrócił na to uwagi, jakby nie było ważne, co się dzieje z człowiekiem - podkreśla Ryszard. - Gdybyśmy kilkakrotnie nie prosili, żeby go szukano, to pewnie leżałby tak jeszcze całą noc.

Wdowa po Janie Długim, jego brat, siostra i inni krewni próbują dociec, dlaczego Jan tak nagle odszedł. Jeszcze w niedzielę 6 marca po południu rozmawiał przez telefon z kolegą i umawiał się do pracy. A nieco wcześniej, 3 marca, przyjechał na chwilę do Ustrzyk, by spotkać się z córką, która studiuje w Krakowie. - Ani koledze, ani nam nie skarżył się na złe samopoczucie, cieszył się, że wraca do domu - mówi Ludmiła.
Zapytaliśmy dyrektora sanatorium "Plon" Jana Mazurka, czy to normalna praktyka, żeby przez kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin nikt z personelu nie wiedział, co się dzieje z kuracjuszem. Oto, co nam odpowiedział:

- O tym, że pacjent miał wrócić do domu 7 marca wiedziała tylko rodzina (turnus kończył się 8 marca - KP). Wypis można wybrać po skończonych zabiegach w przeddzień zakończenia turnusu, jak również w dniu wyjazdu. W ostatnim dniu zabiegowym pacjent nie był na zabiegach, nie ma wpisu w karcie zabiegowej. Mógł wyjechać, coś załatwiać, pójść na spacer, mógł być niedysponowany, zrezygnować z zabiegów nie informując o tym nikogo. Nie mam potwierdzenia, że pacjenta nie było na kolacji, to jedynie domysły.

- Z dokumentacji medycznej wynika, że Jan Długi miał przeprowadzone trzy badania lekarskie (według wdowy po Janie tylko jedno, o czym miał powiedzieć w czasie krótkiego pobytu w domu 3 marca - KP). Pacjent nie leczył się i nie uskarżał na dolegliwości sercowe. Jednak w rozmowie z jego żoną 7 marca usłyszałem i zacytuję dokładnie, że "mąż miał ostry ból w okolicy serca" (Ludmiła Długa twierdzi, że nic takiego nie mówiła, a jedynie, że jej mąż poskarżył się na niezbyt mocny ból pod żebrami - KP). Na moje pytanie, dlaczego pacjent nie zgłosił dolegliwości pielęgniarce i lekarzowi pani Długa odpowiedziała, że "on taki był, sam nie pójdzie i nie powie, że coś go boli". Żona nie zadzwoniła do pielęgniarki dyżurnej z informacją, żeby zwrócić na jej męża szczególną uwagę.

- Ubolewam nad tym, co się stało. Przyjmując kuracjuszy na leczenie sanatoryjne staramy się poprawić ich stan zdrowia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24