Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zrozpaczona matka walczy o prawdę o śmierci syna

Ewa Wawro
Krystyna Patla z Jasła, matka Sebastiana: - Ja wiem, że jechał za szybko, ale gdyby ten samochód nie zajechał mu drogi, to by żył.
Krystyna Patla z Jasła, matka Sebastiana: - Ja wiem, że jechał za szybko, ale gdyby ten samochód nie zajechał mu drogi, to by żył. Marek Dybaś
Trzy lata po tragedii sąd orzekł: kierowca samochodu, który zjechał ze swojego pasa, był niewinny. Matka Sebastiana, który śmiertelnie ucierpiał w wypadku, nie odpuszcza.

Od śmierci Sebastiana minęło już trzy lata, ale z twarzy matki grymas bólu i cierpienia nie znika. Drżącymi rękami wyciąga z grubych teczek dokument po dokumencie: protokoły z oględzin, przesłuchań, opinie biegłych, zeznania świadków, szkice przedstawiające miejsce wypadku, dokumentację fotograficzną, postanowienia prokuratora…

- To był taki dobry chłopak, w głowie miał dobrze pokładane, a oni zrobili z niego wariata. Nie pozwolę na to, muszę oczyścić jego dobre imię - mówi Krystyna Patla z Jasła. - Ja wiem, że jechał za szybko, ale gdyby ten samochód nie zajechał mu drogi, to by żył.

Różne opinie biegłych

26 kwietnia 2008 r., godz. 17.24. Drogą od Nowego Żmigrodu w kierunku Jasła jedzie na motocyklu Yamacha 22-letni Sebastian. Jedzie za szybko. W Żółkowie koło Jasła z naprzeciwka nadjeżdża volkswagen passat, kierowca chce skręcić w lewo, do swojego domu.

Później biegły sądowy z Jasła stwierdzi, że kierowca samochodu jechał prawidłowo, swoim pasem. Kolejne opinie biegłych z Krakowa i z Warszawy, powoływanych podczas procesu, wykażą, że dwie trzecie samochodu było na lewym pasie i że kierowca jechał tak co najmniej 12 metrów. Biegli uznają jednak, że to dopuszczalne i że kierowca miał prawo przekroczyć linie ciągłą, bo znaki poziome ograniczały mu manewr skrętu w lewo. Zdaniem biegłych, gdyby motocyklista gwałtownie nie hamował, to miał na tyle miejsca, by bezpiecznie przejechać obok samochodu.

- O zajechaniu drogi mojemu synowi nikt nawet nie wspomina - mówi rozżalona mama Sebastiana. - Niby syn się przewrócił, a potem kołem zawadził o samochód, ale po oględzinach motocykla i odzieży widać, że tak nie mogło być. Policjanci jednak tak ustalili, bo tak chcieli ustalić.

Oboje z mężem przez tydzień prawie nie odchodzili od łóżka syna. - Lekarze nie dawali szans, ale kazali się modlić, bo cuda się zdarzają - szlochając opowiada pani Krystyna.
Tym razem cudu jednak nie było.

Wierzyli policji

- Początkowo nawet do głowy nam nie przyszło, że z tym wypadkiem wyjdą takie dziwne rzeczy - wspomina matka. - Ludzie nam powtarzali, co mówią na mieście, że to nie Sebuś był winien, że to nie tak było, jak podała policja, że to kierowca passata jest winien, bo zajechał mu drogę. Ale my wierzyliśmy, że policja wszystkim się zajmie, wszystko wyjaśni, że prawda wyjdzie na jaw. Nawet do głowy nam nie przyszło, że ktoś będzie chciał to zatuszować - wyrzuca z siebie pani Krystyna.

Ze skargą na policję poszli z mężem dopiero po dwóch miesiącach od wypadku, jak dowiedzieli się, że sprawę umorzono.

Błędy policjantów

- Tam nic nie było należycie zabezpieczone, a kask syna leżał na pasie zieleni jeszcze trzy dni po wypadku, dopiero mąż go stamtąd zabrał - podkreśla pani Krystyna.

Przed umorzeniem przesłuchano zaledwie kilka osób, nie wezwano świadków, którzy dzwonili na policję i pogotowie, a przecież to oni mogli opowiedzieć najwięcej. Kolegę Sebastiana, który jechał za nim drugim motocyklem, wezwano dopiero dzień po pogrzebie. - Policjant pokazywał mu zdjęcia, sugerował, jak to wyglądało, jak niby stał samochód - relacjonuje matka. - Piotrek mówił później, że on go po prostu wykorzystał, jak niemowlę.

Lista zarzutów pani Krystyny co do działań policjantów zajmujących się sprawą jest długa. - Przestawiono samochód na miejscu wypadku, a potem wydano go właścicielowi z policyjnego parkingu bez wcześniejszego zrobienia protokołu z oględzin, oględziny motocykla zrobiono pobieżne, badanie alkomatem zrobiono kierowcy dopiero po półtorej godzinie na komendzie, a nie od razu na miejscu wypadku… - wylicza pani Krystyna.

Mało tego. Kobieta twierdzi, że na policyjnym parkingu zostały zamalowane ślady otarcia na motocyklu. O uszkodzeniu po lewej stronie motocykla nic nie było w notatce policyjnej, ale przepytywany później świadek zeznał, że było.

- Byłam zaskoczona tym, co mówił - relacjonuje kobieta. - Uszkodzenie po lewej stronie? Jakie? Wróciłam do domu, oglądamy z mężem motocykl, nic nie widać. Może ślepa jestem - pomyślałam i zrobiłam zdjęcia. Zaniosłam je do fotografa i na powiększeniu wyrażanie widać, że ktoś zamalował uszkodzenie. Dziwnym zbiegiem okoliczności jest 53 cm od podłoża, a samochód też był przerysowany dokładnie na tej samej wysokości - podkreśla Patla.

Rok po wypadku zrobiono ponowne oględziny motocykla. Tym razem nie ominięto zamalowanych śladów.

Co się w tym Jaśle dzieje?

Pani Krystyna pojechała ze skargą do prokuratury w Rzeszowie. - Pani prokurator wzięła szkic wypadku do ręki, chwilę popatrzyła i mówi: "Co? Auto na lewym pasie i sprawę umorzyli? Co się w tym Jaśle dzieje?".

Niedługo po tym sprawę badała prokuratura w Jaśle i Krośnie, było też wewnętrzne śledztwo policji w Jaśle.
- Nie potwierdzono, aby funkcjonariusze dopuścili się uchybień, które miałyby wpływ na wynik śledztwa, dotyczącego tego wypadku drogowego - mówi podkom. Łukasz Gliwa, oficer prasowy KPP w Jaśle.

Policjanci tłumaczą, że skargi na funkcjonariuszy, którzy prowadzą postępowania na miejscach zdarzenia, najczęściej wynikają z braku wiedzy na temat ich obowiązków albo powodowane są subiektywnym niezadowoleniem ze sposobu rozstrzygnięcia sprawy.

Zresztą takich przypadków nie ma zbyt wiele. W 2010 r. do Podkarpackiego Komendanta Wojewódzkiego Policji wpłynęło 8 skarg na czynności wykonywane przez policjantów na miejscu zdarzenia drogowego. - W żadnym przypadku zarzuty zawarte w skargach nie zostały potwierdzone - mówi podkom. Marta Tabasz-Rygiel, z biura prasowego podkarpackiego komendanta wojewódzkiego policji.

Trauma trwa

Pani Krystyna dopiero po pół roku pierwszy raz pojechała na miejsce wypadku.
- Lekarka mi powiedziała, że muszę się z tym zmierzyć… Może bym się i pogodziła ze śmiercią Sebastiana, ale muszę znać prawdę - mówi zrozpaczona matka.

Proces w sprawie wypadku odbył się pod koniec lutego. Prokurator wnioskował dla kierowcy samochodu o wyrok w zawieszeniu i pokrycie kosztów sądowych. Sąd Rejonowy w Jaśle uznał, że mężczyzna jest niewinny, a za wszystko zapłaci Skarb Państwa. Pani Krystyna nie chce przyjąć do wiadomości, że to koniec sprawy. Będzie się odwoływać.

- Mnie nie chodzi o jakąś tam zemstę, nie chciałam wcale, by ten człowiek trafił za kratki. Zależało mi tylko na prawdzie, na pokazaniu, że to nie tylko syn był winien, bo za szybko jechał - podkreśla. - Adwokat chciał wystąpić o nawiązkę pieniężną, ale się nie zgodziłam, nie mogłabym ani złotówki wziąć za śmierć syna … Wystarczyło, by przyszedł, przeprosił, że tak nieszczęśliwie to wyszło…. A on nawet gestu współczucia nam nie okazał.

- Jest mi bardzo przykro, bo to była wielka tragedia, a zarzuty pani Patli w stosunku do mnie są nieprawdziwe - mówi Krzysztof Ś., kierowca passata. - Z rodziną ofiary wypadku się nie kontaktowałem, ale to nie oznacza, że im nie współczułem. Ja też bardzo to wszystko przeżyłem.
Decyzji sądu nie chciał komentować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24