Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cała prawda o wojnie. Wojenne wspomnienia 94-letniego przemyślanina

Norbert Ziętal
- Wojna była ciężka. Ja miałem sporo szczęścia. To mnie kilkakrotnie ratowało ze sporych opresji – wspomina Wojciech Błażkowski z Przemyśla.
- Wojna była ciężka. Ja miałem sporo szczęścia. To mnie kilkakrotnie ratowało ze sporych opresji – wspomina Wojciech Błażkowski z Przemyśla. Norbert Ziętal
Na front nie trafił, bo polska armia nie miała mundurów. Dzięki chorobie z dzieciństwa uniknął wywózki na przymusowe roboty do Niemiec. Szczęście wielokrotnie ratowało go z opresji.

- To były ciężkie czasy. Każdy chodził smutny, przygnębiony - II wojnę światową wspomina Wojciech Błażkowski.
Dzisiaj ma 95 lat, ale wciąż trzyma się nieźle. Ma doskonałą pamięć i słuch. Rozmawia się z nim, jak z kimś o wiele młodszym.

- O, to moje zdjęcie - pan Wojciech pokazuje czarno - białą fotografię. Na niej młody, przystojny podhalańczyk.

- To ja - mówi. - Mnie wzięli do wojska wiosną 1937 r. Piąty pułk podhalański. Przez trzy tygodnie nie mogliśmy się z koszar ruszyć. Dopiero po przysiędze nas puścili. Chodziłem po mieście i zrobiłem sobie pamiątkowe zdjęcie. Z dziesięć odbitek wtedy dostałem, ale zachowała się mi tylko ta jedna - wspomina.

5. Pułk Strzelców Podhalańskich stacjonował wtedy w koszarach przy ul. Słowackiego.

Nie mieli mundurów, dali tylko maski

[obrazek2] Wojciech Błażkowski, jako szer. 5. Pułku Strzelców Podhalańskich. Zdjęcie z 1937 roku. (fot. Archiwum)Pan Wojciech urodził się w 1915 r. w Hucie Brzuskiej, pod Birczą. Potem pomieszkiwał u ciotek w Przedmieściu Dubieckim. Stamtąd trafił do wojska.

- Wówczas wojsko to była elita. Oficerami byli synowie pańscy. Tak eleganccy, że można się było w nich przeglądać jak w lusterku. Ale szeregowcy też. Nie było mowy, aby brakowało chociaż jednego guzika - opowiada.

Mówi, że miał szczęście, bo trafił do kompani wartowniczej. Służba była o wiele lżejsza niż w innych oddziałach. Wyszedł z wojska na wiosnę 1939 r. A jesienią wybuchła wojna.

- W nocy przyszedł policjant i przyniósł pobór do wojska. Jednak to wszystko było za późno. Nie mieli dla nas mundurów, dali tylko maski. Mundury miały dotrzeć niebawem, ale już nie dotarły - opowiada.

Ci, co mieli mundury od razu poszli na front. Pan Wojciech został w Przemyślu.

- Miałem szczęście. Z mojej kompanii mało kto wrócił z frontu. Widziałem tylko jednego plutonowego. Taki kpt. Osada trafił do niemieckiego obozu w Dachau. Wrócił dopiero po wojnie.

W Przemyślu rozpoczęła się panika. Ktoś rozpuścił plotkę, że Niemcy od razu zabijają mężczyzn. Sporo osób uciekało na wschód.

- A tam Moskal łapał ich, jak ryby do siatki. Zwykły człowiek jakoś się wybronił, ale biada urzędnikom, funkcjonariuszom, żołnierzom, zwłaszcza wyższego stopnia.

Ciężkie lata okupacji

Pan Wojciech mieszkał wtedy przy ul. Smolki. Pamięta, że zima 1939/40 była sroga. Przypomina sobie, jak Sowieci na saniach, najczęściej nocą podjeżdżali i pakowali ludzi.

- Słychać tylko było pokrzykiwania: bystro, bystro, bystro. To były straszne czasy - wspomina.

Życie w Przemyślu, okupowanym przez dwóch najeźdźców było ciężkie. Wydzielano jedynie niewielkie racje żywnościowe. Pan Wojciech z żoną przez 18 miesięcy ukrywał się przed wywózką na roboty do Niemiec. Trudną sytuację wielu ludzi bezwzględnie wykorzystywali kombinatorzy.

- Most był zniszczony. San ludzie przepływali na łódkach. Byli tacy, co obiecywali transport z niemieckiej na sowiecką stronę. Pakowali człowieka z bagażami na łódkę. Gdy byli na środku, w jakimś głębokim miejscu, to potrafili zepchnąć go do wody.

Sowieci uciekali w popłochu

Ataku Hitlera na ZSRR z 22 czerwca 1941 r. nikt się w Przemyślu nie spodziewał.

- To była sobota. Akurat na Zamku Kazimierzowskim trwał jakiś festyn. Ok. drugiej w nocy Niemcy zaczęli walić gdzieś z Lipowicy. Ale popłoch się zrobił. Oni zupełnie nie zdawali sobie sprawy z tego, co się dzieje. My, jak inni mieszkańcy Przemyśla, zaczęliśmy się chować po piwnicach. Ale długo to nie trwało. Oni byli tak zaskoczeni, że Niemiec szybko ich popędził na wschód - pan Wojciech zaznał życia pod nowym okupantem. Ten sam terror.

- Zatrzymaliśmy się u brata, w niewielkim domku pod Zamkiem. Nie było czym palić - wspomina.

Na ul. Sienkiewicza, niedaleko od Zamku, był rozwalony budynek. Z bratem wybrali się tam po drewno na opał. Zauważył ich jakiś ważny Niemiec. Był na spacerze z psami, więc nie próbowali nawet uciekać.

- Banditen - stwierdził Niemiec i zaprowadził ich do magistratu. Tamtejszy strażnik zadzwonił na gestapo. Jednak dla tamtych złodzieje drewna byli zbyt słabym łupem. Odesłano ich do granatowej policji. Za wódkę zdołała ich wykupić żona pana Wojciecha.

Innym razem Niemcy zwinęli go, jak i wielu innych, z pracy na budowie. Wszystkich zawieźli do budynku przy ul. Dworskiego. Stamtąd zdrowi mieli być wysłani na roboty do Niemiec.

- Lekarzem był niemiecki major. Ślązak. Coś mówił po polsku. Pyta co to i patrzy na moją głowę. A ja w dzieciństwie miałem jakąś chorobę skórną i mi w tym miejscu włosy nie rosły. Mówię, że upadłem na budowie. On pyta, czy boli. Ja wyczułem sytuację i bajeruję, że boli jak czort. Masz trudności ze słyszeniem? Tak. No i dostałem skierowanie do szpitala. Znowu udało się jakoś z niego prysnąć - opowiada pan Wojciech.

Mówi, że po latach niemieckiej okupacji wszyscy, jak zbawienia, oczekiwali nadejścia frontu ze wschodu.

  • Byliśmy wycieńczeni. Żona ważyła 35 kg, ja 45.

Porządki nowej władzy

Nowa władza wreszcie przyszła. Jakaś dziwna to armia była, nędznie umundurowana. W parcianych butach na gumowych podeszwach.

- Siedzieliśmy, jak pod obuchem. Pewnej niedzieli odbyło się zebranie. Kazali przyjść. Poszliśmy po kościele. Każdy w marynarce, pod krawatem. Długo czekamy na "kulturnego". Wreszcie wpadł w jakiś wojskowych łachmanach. Zdrastwujtie! Zdrastwujtie. Popatrzył na nas. Według niego to sami panowie i burżuazja. Elegancko ubrani. No, ale coś tam mówi, jak to teraz dobrze będzie. Ale kto tego chciał słuchać. Do tego było ciepło, ci co byli koło pieca zaczęli przysypiać. Jak się wzdrygnął. Jak się rozdarł. Wy za Polszą płaczecie? Polszy nie budjet. Co było robić? Spuściliśmy uszy po sobie i dalej udawaliśmy, że słuchamy - opowiada pan Wojciech.
Po wojnie przez jakiś czas odbudowywał zniszczoną Warszawę. Wrócił do Przemyśla i mieszka w tym mieście do dzisiaj.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24