Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Noc cudów w kościele - ludzie mdleją, wpadają w ekstazę

Janusz Motyka
Co raz ktoś osuwa się nieprzytomny na posadzkę. - Nie wolno podnosić! – ostrzegają wierni.
Co raz ktoś osuwa się nieprzytomny na posadzkę. - Nie wolno podnosić! – ostrzegają wierni. Krzysztof Kapica
- Po północy, po nabożeństwie nie będzie pan zadawał takich pytań. Sam się przekona, co to znaczy być dotkniętym przez Boga - mówi energiczna liderka sporej grupy pielgrzymów z Nowej Sarzyny.

Przywiozła ich do Jarosławia na spotkanie z ojcem Józefem Witko.

Zadanie wydaje się proste, choć może nieco męczące - pojechać do Jarosławia na nocne spotkanie z charyzmatycznym kaznodzieją.

Jego fenomen przyciąga tłumy i w czasie takich spotkań dzieją się niesamowite rzeczy. Mam napisać o tym reportaż. Robotę ma mi ułatwić Krzysztof, nasz fotoreporter, który utrwali wszystko "na kliszy".

Służę Panu jak potrafię

Godzina 17.30. W świątyni wszystkie miejsca w ławkach zajęte. Na dziedzińcu przed kościołem oo. reformatów spory jak na tę porę ruch. Kręcę się między pielgrzymami. Niemal każdy taszczy składane stołeczki, taborety, plażowe leżaki.

Denerwuję się, bo Krzysztof gdzieś utknął po drodze, a nie zna miasta. Zagaduję młodych mężczyzn, którzy pilnują porządku przy wejściu. Tomasz Filip ma 33 lata. W Odnowie w Duchu Świętym "Ruah" udziela się od półtora roku.

Tłumaczy, że to jego służba Bogu. Ojca Witko znał wcześniej, bo był w tej parafii kilka lat temu proboszczem.

- Ale nie wiedziałem, że jest on obdarzony taką mocą - mówi z przejęciem. Zaklina się, że doświadczył uzdrowienia na własnej skórze. - Miałem problem z nerkami. Pomogła modlitwa z ojcem Witko - przekonuje.

W świątyni zaczyna się wieczorne nabożeństwo. Przez główne drzwi nie wejdzie. Tomasz z Łukaszem (ten drugi służy od 10 lat, czyli od początku działalności ojca Witko) kierują kolejnych pielgrzymów do bocznych naw.
- Wyłączyć komórki - przypominają.
[obrazek2] Spotkanie kończy się specjalnym błogosławieństwem. Ojciec Józef wchodzi między ludzi i nakłada ręce na głowy wiernych. Napięcie sięga zenitu...

(fot. Krzysztof Kapica)Pan zabiera ból

Ciemno. Zaczyna mi dokuczać chłód. Za lekko ubrałem się. Tego problemu, zdaje się, nie mają ludzie, którzy zdążają do kościoła. Zaczepiam na chybił trafił.

- Jeżdżę na spotkania od roku. Dzisiaj będę modliła się za złośliwą sąsiadkę, która mi dokucza - tłumaczy Teresa z Łańcuta.

Żartuje, czy co? Nie mam czasu na zastanawianie się, bo właśnie "wysypało" się dwa autokary pełne ludzi. Wypatruję ładną, 39-letnią brunetkę o długich kręconych włosach.

To Violetta Zarzycka. Godzi się na rozmowę, ale równocześnie szuka męża i siostry, którzy zawieruszyli się w tłumie. Przyjechali z Chodla, małej miejscowości w lubelskiem.

- Podążamy za ojcem Witko od półtora roku - mówi Violetta. - Jesteśmy na jego wszystkich spotkaniach modlitewnych.

Zarzycka działa w kościelnej organizacji Legion Maryi. Opowiada mi niesamowite rzeczy. Jej siostra miała raka piersi. Pojawiły się przerzuty. Sytuacja wydawała się beznadziejna.

- Zaczęłyśmy jeździć na spotkania modlitewne z ojcem Witko i rak się cofnął - przekonuje. Sama cierpi na stwardnienie rozsiane i choroby stawów. - Od roku zero objawów. A o bólach stawów zapomniałam. Pan zabiera ból - mówi z ogniem w oczach.

Chcę poczuć dotknięcie

Godz. 18.40. Jakaś zakonnica przywiozła cały autobus wiernych "pozbieranych" z parafii od Janowa po Tarnogród. Kolejny autokar przywiózł dużo młodych ludzi.

- Jesteśmy z Przysietnicy koło Brzozowa. O spotkaniach wiemy od znajomych - "meldują" w biegu i pędzą, by zająć dobre miejsce w kościele.

Nie może im dotrzymać kroku Tomasz Krasucki z Lublina. Od 25 lat, czyli od urodzenia, jest inwalidą. Dziedziniec klasztorny przemierza o kulach.

- Dowiedziałem się o tych spotkaniach z Internetu. Chcę poczuć dotknięcie Boga. Modlitwa przemienia. Może przemieni mnie fizycznie - pyta sam siebie i odruchowo zawiesza wzrok na bezwładnych nogach.

Po mszy parę osób wychodzi na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza. My również po trochu na dworze po trochu w kościele. Wszyscy w skupieniu czekają na ojca Witko.

Ja tylko głoszę Słowo!

Nagle poruszenie, bo paru mężczyzn w brązowych habitach bocznymi drzwiami zmierza do zakrystii. Wpadam za nimi. Wysoki, lekko łysiejący mężczyzna patrzy na mnie ciepło spod okularów.

To ojciec Józef Witko. Wysłuchuje mojej prośby. Nie zgadza się na dłuższą rozmowę, bo ma zakaz kontaktu z dziennikarzami. Ale nie przeszkadza mu obecność dziennikarzy w kościele. Techniczne sprawy mamy uzgodnić z ojcem Teodorem.

- Cuda? Jakie znowu cuda! Ja tylko głoszę Słowo. Pomagam ludziom dotrzeć do Boga. To co się dzieje, to wyłącznie Jego dzieło - zbywa mnie ojciec Witko, gdy chcę, by skomentował niektóre opinie wiernych. Śpieszy się, bo o 20.30 początek modlitewnego spotkania.

Znajduję Krzysztofa i przeciskamy się przed ołtarz. Wśród mocno poruszonych ludzi widzę młodą kobietę o niepospolitej urodzie. Proste, długie czarne włosy.

Mężatka bo ma na palcu obrączkę. Na oko trzydzieści lat. Wzrok przyciąga nie tyle uroda co wyraz twarzy. Widać, że ma ważną sprawę do Boga.

Takie jest prawo miłości

Siadam na stopniach ołtarza, bo tylko tu jest wolne miejsce. Jakaś blondynka podaje mi małą poduszeczkę. - Od betonu zimno - mówi życzliwie.

Przemawia ojciec Józef. Łatwo nawiązuje kontakt. Każdą grupę pielgrzymkową witają gromkie oklaski. Zakonnik co raz sypie jakąś anegdotą, co raz wybuchają salwy śmiechu.

- Trzeba wierzyć, że dostaniemy od Boga to, o co prosimy. To wiara czyni dobro - woła.

- Takie jest prawo miłości! - śpiewa falujący tłum z rękoma uniesionymi w górę.
Na przemian z ojcem Teodorem mówią o Bogu, miłości Bożej. 8-letnia dziewczynka wtula się w ramiona matki i zasypia. Dorośli słuchają w skupieniu.

Znowu muzyka. W innych okolicznościach widok starszych pań śpiewających oazowe piosenki z pełną "choreografią" do danego utworu mógłby wydawać się śmieszny.

Ale to nie zabawa. To modlitwa. Na "normalnej" mszy trudno wyobrazić sobie staruszkę, jak macha rękami i robi skłony. A tu nikogo to nie dziwi. Starsi i młodzi modlą się śpiewając.

"Moja" brunetka próbuje, ale śpiewanie jej nie idzie. Smutnymi oczami wpatruje się w zakonnika.

Intencje pójdą z dymem

Modlitwa różańcowa. Prowadzi ją ojciec Józef, po czym oddaje głos potężnemu franciszkaninowi. Ojciec Teodor tubalnym głosem zapowiada, że skończy konferencję nieco wcześniej, żeby przed północą wierni zaczerpnęli świeżego powietrza. Ludzie słuchają w skupieniu. Z krótkiej przerwy mało kto korzysta.

Co raz ktoś przeciska się przez tłum i wrzuca jakieś karteczki do kartonowego pudła na ołtarzu.

- To intencje do Boga. Nikt ich nie czyta. Po spotkaniu będą spalone - wyjaśnia mi sąsiadka z przedsionka.

O północy ojciec Józef czyta te intencje, które dostał wcześniej od wiernych. Ludzie proszą o dar potomstwa, ktoś dziękuje za uzdrowienie kręgosłupa, inny za uzdrowienie od nowotworu, ktoś prosi o uwolnienie od nałogu, jakaś matka prosi o zdrowie psychiczne dla córki.

Gdy z ambony padają słowa o potrzebie modlitwy za małżeństwo w kryzysie, brunetka jest mocno poruszona. Łzy spływają po policzkach.

Dajemy żywe świadectwo

Godzina 1.20. Kończy się msza, ludzie przystępują do komunii. Modlą się w ciszy i skupieniu. Nastoletnia dziewczyna osuwa się na ramię matki. Wydaje się, że śpi.

Ojciec Józef zaprasza chętnych, żeby opowiedzieli, co już wymodlili u Boga. Kolejno wychodzą przed ołtarz i dzielą się swoimi świadectwami. 49-letnią Izabelę wykluczyła z zawodu nauczyciela choroba. Teraz odzyskała zdrowie i sens życia we wspólnocie. Kobieta z Tomaszowa mówi, że modlitwą uwalnia męża z alkoholowego nałogu.

Anka z Marcinem są z Janowa Lubelskiego. Dziękują publicznie za uzdrowienie. Marcin poczuł dotknięcie Jezusa.

Czekają na przemianę

W kościele robi się gorąco. Sporo osób zrzuciło wierzchnie okrycia. Pewnie po części "sprawcą" jest ojciec Witko. Ludzie słuchają wypowiadanych jak mantry słów franciszkanina.

Godz. 4.15. Od ołtarza płynie dziwna melodia. Kościół wypełniają modulowane dźwięki. Nie ma słów. To modlitwa językami...

Ktoś słabnie. Inni w modlitewnym uniesieniu czekają na najważniejszy dla nich moment. Wyraźnie na to samo czeka brunetka, która klęczy na stopniach ołtarza.

Znaleźli, czego szukali

Nie zawsze nocne czuwania kończą się specjalnym błogosławieństwem. Dzisiaj tak.

- Ojciec Józef będzie nakładał ręce - uprzedza starsza pani. Tłum czeka w skupieniu. Zakonnik wchodzi między ludzi. Nakłada ręce na głowy wiernych i każdego błogosławi z osobna. Napięcie sięga zenitu. Jakaś kobieta osuwa się nieprzytomna na posadzkę. Nikt jej nie pomaga.

- Nie wolno! - słyszę ostrzegawczy głos.

Nikt już nie panuje nad tłumem. Co raz ktoś pada w dziwnym letargu na ziemię. - Są w spoczynku. Nic im nie będzie - odsuwa mnie kobieta, gdy chcę podnieść staruszkę, która padła u moich stóp.

Kątem oka widzę, jak franciszkanin nakłada ręce na "moją" brunetkę. Kobieta nie płacze. Jest spokojna, jakby uwolniona od problemów. Modli się jeszcze, ale jest zupełnie kimś innym. Po jakimś czasie z tłumem ludzi "wypływa" boczną nawą z kościoła.

Dopiero teraz zauważam, że z nieukrywaną satysfakcją przygląda mi się mieszkanka Sarzyny, którą zagadnąłem na początku, po co tu przyjechała.
- Zrozumiał pan - bardziej stwierdza niż pyta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24