Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stary, to tylko Afganistan [RELACJA Z PODRÓŻY]

Grzegorz Król
Grzegorz Król
Na obrzeżach miasta rozłożyło się potężne cmentarzysko czołgów, armat i transporterów opancerzonych.
Na obrzeżach miasta rozłożyło się potężne cmentarzysko czołgów, armat i transporterów opancerzonych. Fot. Grzegorz Król
- Gdzie jedziesz? Do Afganistanu? - spytał przybierając groźną minę uzbrojony po zęby irański żołnierz.

- To ty żaden turysta nie jesteś tylko żołnierz albo agent secret servis. - Nagle zaczął się śmiać. - Nic się nie martw, wszyscy tu będą twoimi przyjaciółmi.

To było późnym wieczorem na granicy turecko-irańskiej, setki kilometrów od Teheranu. Za żelazną bramą przywitały mnie portrety Chomeiniego, telewizory nadające informacje z Al-Jazziry i mecz krykieta, celnicy z ciekawością oglądający bordowy paszport z orzełkiem w koronie.

Nie było powodu, żeby nie wierzyć ostatnim słowom faceta w moro, ciężko się jednak było pozbyć pewnego nieuzasadnionego niepokoju. Przekroczenie żelaznej bramy było przecież równoznaczne z wkroczeniem na terytorium okrzyknięte przez Wujka Sama osią zła.

Rozklekotanym busem na wschód

W Teheranie szybka przesiadka, rozlatująca się taksówka pędząca na dworzec południowy, skąd odjeżdżał autobus do oddalonego o 300 kilometrów Mashadu. Stamtąd już tylko niewielki krok, jedna tylko granica, dzieli od celu podróży - tajemniczego, nie spenetrowanego jeszcze przez tłumy turystów Afganistanu.

Dlaczego Afganistan? Zdecydował przypadek. W planach był Iran i Pakistan, po krótkiej wymianie maili z poznanym w Internecie Marcinem okazało się, że może warto połączyć siły i odbić nieco na północ. Na miesiąc przed planowanym wyjazdem koleżka zmienił pracę i mógł zapomnieć o urlopie. Zostałem sam z wbitą w paszport afgańską wizą. Klamka zapadła.

O 8 rano w załadowanym do połowy wielkimi tobołami autobusie byłem ja i sześciu zaciekawionych tym faktem Afgańczyków. Bus rzężąc i trzęsąc się ruszył na wchód. Nie należał do najnowszych modeli, w Polsce już dawno skończył by na złomowisku, tutaj dzielnie pruł naprzód, zmierzał ku położonej na pustyni granicy.

Wszystko było ospałe. Trwał ramadan, święty miesiąc, w trakcie którego muzułmanie przestrzegają ścisłego postu - od zmierzchu do świtu powstrzymują się od jedzenia i picia, nie palą papierosów. Nikt się więc nigdzie nie spieszy, nie wykonuje zbędnych czynności. Grunt to się nie przemęczać i uzbroić w cierpliwość - bez tego w ogóle szkoda się zapuszczać na wschód.

W końcu, po jakichś trzech godzinach ruszyliśmy dalej, prostą jak strzała drogą rozcinającą na pół ciągnącą się po horyzont pustynię. W oddali majaczyły kamieniste góry, za którymi coraz szybciej zaczęło się chować słońce.

Na twarzach towarzyszy podróży, których liczba na granicy nieco wzrosła, widać było coraz większe podniecenie. Gdy tylko świat pogrążył się w mroku z plecaków i tobołków zaczęli wyciągać jedzenie - płaskie chleby z pszennej mąki, jabłka i jakieś owoce będące skrzyżowaniem dyni z melonem, termosy z herbatą. Co kto miał pod ręką natychmiast dzielił na części i rozdawał dookoła, żeby wszyscy mogli się nacieszyć pierwszym od kilkunastu godzin posiłkiem.

Dziwne? Nie - w końcu byłem w jednym za najgościnniejszych krajów świata o czym jeszcze nie raz przyszło mi się przekonać w trakcie tej podróży.

Miasto cmentarzy i latawców

W nocy Al-Jazzira doniosła o kilkudziesięciu osobach, które zginęły w zamachu terrorystycznym w sąsiednim Pakistanie. Mnie bardziej intrygowała wydrukowana na drukarce kartka przylepiona do ściany taśmą klejącą. Na niej wizerunek Mekki i strzałka, pokazująca w niewielkim hotelowym pokoju kierunek do modlitwy.

Ulica zamachem też nie była zbytnio przejęta. Bomby, porwania i zabójstwa dokonywane przez talibów i Al-Kaidę to tu smutna codzienność, do której każdy przyzwyczaja się wraz z przyjściem na świat.

Mapa Heratu, którą dostaję w hotelu jest upstrzona szarymi plamami. Jedne mniejsze, inne całkiem rozległe. W mieście o jedną trzecią mniejszym od Rzeszowa jest ich czternaście. To cmentarze będące pamiątkami po wojnach.

- Najpierw przyszli Rosjanie, później kraj opanowali talibowie. Przez chwilę było spokojnie, ale wojna rozpętała się na nowo - opowiada starszy mężczyzna. - Boję się myśleć, jak to się wszystko zakończy. Codziennie modlą się o pokój. Już nie dla mnie, ale przynajmniej dla moich dzieciaków.

A dzieciaki żyją w zupełnie innym świecie. Świecie wypełnionym kolorowymi wzorami latawców. Od rana do wieczora nad Heratem unoszą się ich dziesiątki. Kiedyś, za kilkuletniego panowania talibów, ich puszczanie, podobnie jak wiele innych kojarzących się z rozrywką rzeczy, było zakazane. Teraz trzepoczą na wietrze wprowadzając koloryt w zdominowaną przez piaskowe odcienie rzeczywistość.

Latawce są wszędzie, można odnieść wrażenie, że cały dziecięcy świat kręci się wokół nich. Nic dziwnego, w biednym kraju, gdzie klocki lego i lalki Barbie można zobaczyć w satelitarnej telewizji, to najprostsza zabawka, którą buduje się z dwóch kijków i kawałka plastikowej reklamówki.

Takie proste konstrukcje dominują w biedniejszych częściach miasta. W bogatszych dzieciaki prześcigają się w tym czyj latawiec jest większy, czyj piękniejszy. W centrum, na uliczkach wokół głównego bazaru, są specjalistyczne sklepy, które sprzedają tylko latawce. Ogromne, kolorowe, skonstruowane tak, że bez problemów wzbijają się na kilkadziesiąt metrów w górę. Większość kończy w końcu na drzewach albo drutach wysokiego napięcia. Ich poszarpane szczątki można zobaczyć w całym mieście co kilkadziesiąt metrów. A latawcowy interes kręci się dalej.

Kino jest be, wielkie koło się nie kręci

W afgańskim bilardzie o wygranej decyduje siła uderzenia połączona z przypadkiem. Krzywe stoły i powyginane kije to tutaj chyba standard. Chłopaki jakoś sobie radzą. Ja ledwie trafiam w bile, o zaliczeniu któregoś z dołków w ogóle szkoda gadać.

- Greg, uderzaj mocniej następnym razem - mówi uśmiechnięty od ucha do ucha Ahmad, po kolejnym wygranym pojedynku.

- Starczy, nie mam szans przecież. Może lepiej do kina chodźmy - odpowiadam zrezygnowany.

- Do kina? Hahahaaa. Musielibyśmy chyba polecieć do Kabulu - śmieją się chłopaki.

Kina w mieście nie ma i pewnie nieprędko je otworzą. Zamknięte za rządów talibów do dziś stoi zabite dechami. Konserwatywne władze Heratu nie zdecydowały się na jego otwarcie, nawet gdy od rządzenia krajem odsunięto świętych mężów. Wszystko przez indyjską kinematografię, która emanuje niezdrowym dla młodych Afgańczyków erotyzmem.

No niech będzie, to jeszcze mogę zrozumieć. Ale powiedzcie mi, dlaczego nie działa wesołe miasteczko położone na peryferiach miasta. Potężne koło młyńskie wielkości wieżowca stoi bez ruchu, kilkudziesięciometrowe zjeżdżalnie, po których powinna spływać woda schną w palącym słońcu. Dobrze, że chociaż huśtawek nie przyspawano na sztywno.

- Co jest chłopaki? O co chodzi tym razem? - pytam.

- Stary, to tylko Afganistan - odpowiada któryś i wszyscy zaczynają się śmiać. - Tutaj wszystko jest inaczej.

No tak, wystarczy przejść do granic parku rozrywki w kierunku wschodnim. Tuż za wyblakłym, kiedyś zapewne mocno kolorowym ogrodzeniem biegnie droga. Zaraz za nią kolejne ogrodzenie, tyle że z pozwijanego drutu kolczastego.

Ciągnie się setki metrów, zakręca parę razy i zamyka wielkie koło wielkości trzech boisk piłkarskich. Trzy czwarte powierzchni zajmują stare, podziurawione wraki. Może jedna dziesiąta to samochody i stare autobusy. Resztę stanowią, czołgi, armaty, haubice i transportery opancerzone. No tak, to przecież tylko Afganistan...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24