Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzięki Ci Boże, za uratowanie... (2)

Ewa Gorczyca
Podleśniczy Zdzisław Kmiecik:  - Często bywam przy "wilczej” kapliczce, stąd zazwyczaj wyruszam na obchód.
Podleśniczy Zdzisław Kmiecik: - Często bywam przy "wilczej” kapliczce, stąd zazwyczaj wyruszam na obchód. Fot. Tomasz Jefimow
Miejsca te łączy legenda o wilczych napaściach na ludzi. W każdym z nich stoi dziś kapliczka - jako podziękowanie za ocalenie życia albo przestroga.

Z konfrontacji z wilkami człowiek nie zawsze wychodził tak fartownie jak zalotnik z Królika Wołoskiego czy pobożny mieszkaniec Jagieły, którzy ratowali się uciekając na drzewa (pisaliśmy o tym w piątkowym magazynie). Za wilkami do dziś ciągnie się zła fama wywołana powtarzanymi z pokolenia na pokolenie opowieściami jak to wygłodniałe drapieżniki atakowały nie tylko konie, owce czy bydło, ale także ludzi.
Pamiątkę wilczej napaści - bez szczęśliwego ocalenia - odszukaliśmy w rezerwacie na szczycie Łysej Góry, nad wsią o tej samej nazwie, w Beskidzie Niskim.

- Dwa wieki temu prowadził tędy szlak handlowy zza Karpat do Żmigrodu - opowiada Edward Marszałek. - Kupcy woleli tę drogę niż ciasną dolinę Wisłoki pod Kątami.

Ścieżką na Łysą wędrujemy za Zdzisławem Kmiecikiem, podleśniczym ze Żmigrodu (35 lat stażu w "lasach").

- Często bywałem przy "wilczej" kapliczce, stąd zazwyczaj wyruszam na obchód - opowiada.

Jej historię usłyszał od miejscowych. Ci, którzy ją opowiadali, już dawno nie żyją, ale nawet najstarsi potwierdzali, że kapliczka była na szlaku od niepamiętnych czasów.

- Legenda głosiła, że wilki zaatakowały jednego z kupców. Pewnie został w tyle za karawaną i stał się łatwym łupem. Odnaleziono tylko poszarpane ciało i w tym miejscu postawiono kapliczkę. Jako memento a pewnie i znak pogrzebanych w ziemi kości.

Turyści pytają o wilki

Czy tak było naprawdę?

- A kto to wie? - odpowiada nasz przewodnik. - Ale wilki wciąż tu się zapędzają. Zimą, podczas obchodu, widzę jak przechodzą szczytem szlaku w kierunku Kątów.

- Nocą, zazwyczaj w okolicach Matki Gromnicznej, słychać jak wyją nad starym kamieniołomem - potwierdza Edward Marszałek.

- Turyści też zawsze mnie najpierw o wilki wypytują - śmieje się podleśniczy Kmiecik.

Najgorszy, stromy odcinek ścieżki, po śliskich kamieniach skrytych pod mokrym śniegiem, mamy za sobą. Płaj (jak Rusini zwali najdogodniejszą drogę w górę) wyprowadza nas na niewielką polankę. Gdyby nie podleśniczy, kapliczki byśmy nie zauważyli. Kapliczka stoi tyłem, górując nad starym kupiecki szlakiem, który przebiegał wąwozem kilka metrów niżej. Z tyłu wygląda jak kupka kamieni przy ścieżce.

Zbudowana zwyczajnie, z lepionego gliną kamienia, spod liszajów niebieskawego wapna przezierają mchy. I tak zaskakujące, że przetrwała w tym miejscu aż dwa wieki.

- Kiedyś wyglądała inaczej - wspomina Kmiecik.

Daszek, który załamał się i wpadł do środka, zastąpił głaz, który ktoś przytargał z lasu, zarzucił na szczyt budowli i nieudolnie zalał betonem. Drewniane figurki skradziono ze dwadzieścia lat temu (ale ktoś już przyniósł nowe).

Jeszcze parę lat temu miała stałych opiekunów. Ale oni pomarli, następcy się nie znaleźli.

Teraz lisy się panoszą

Kapliczka stoi na granicy lasu prywatnego i państwowego. Ten prywatny należy do Marii Brożyny. Mieszka we wsi, przy drodze. Kiedy pytamy o kapliczkę, zaprasza do domu.

- Rzadko tam zachodzę - przyznaje. Jako młoda dziewczyna siadywała pod kapliczką, pasąc krowy. - Raz mi się tak przy niej zasnęło, budzę się, patrzę, a po moich krowach ani śladu, Odszukałam je dopiero kilometr pod Łazami. Do państwowego lasu ich poniosło.

- A czy ta historia z wilkami, co pożarły kupca, to prawdziwa? Tego wam nie powiem, bo nie wiem - mówi.

Choć tutejsze drapieżniki miejscowym dawniej mocno dawały się we znaki.

- W 84 roku, pamiętam, barana porwały mi dosłownie spod ściany. Ani się obejrzałam, w las pociągnęły, tylko wnętrzności na śniegu po nim rozwleczone zostały. Innym razem dziką świnię zapędziły na mostek. Utkwiła w dziurze, tam ją dopadły i zeżarły.

Dziś Maria Brożyna na wilki się nie skarży. Za to lisy…Te dopiero się panoszą i sieją spustoszenie na podwórkach.

- Na pastwisku w lesie moim dzieciakom napędziły strachu. Jak rudzielec z krzaków niespodziewanie wyskoczył, cała trójka uciekła na drzewo - śmieje się gospodyni.

Dzik bardziej dziki

[obrazek3] Kapliczka w uroczysku Krokiew kiedyś zniknie we wnętrzu drzewa. (fot. Fot. Tomasz Jefimow)Najmłodszą kapliczkę, z wilczym epizodem w tle, odnaleźliśmy w nadleśnictwie Tuszyma. W starym uroczysku, na rozstaju dróg do Blizny, Kamionki i Sadykierza.

- Ponoć w tym miejscu, 80 lat temu, wilcza wataha zaatakowała wracającego do domu gospodarza - opowiada nadleśniczy Zygmunt Jurasz. - Udało mu schronić się na sośnie, a rano nadeszła pomoc. Z wdzięczności umieścił w pniu drzewa drewniany krzyż z figurą Chrystusa.

Wersję bardziej ponurą przedstawia w spisanych przez siebie opowieściach z dzieciństwa Stanisław Flis, którego dziadkowie mieszkali wówczas we dworze w Kamionce.

- Tata mi opowiadał, że jest to pamiątka po tym, jak wilki zjadły tam chłopa. Dawniej wilków było więcej i były bardzo groźne. Niejednego podpitego dziada mogły upolować, oczywiście w zimie.

- Wilki nadal tu żyją - mówi Zygmunt Jurasz. - Co roku zakładają gniazdo. Liczyliśmy po tropach: trzy starsze i dwa młode. Jeden z basiorów, sądząc po śladach, musi być ogromny.

Nadleśniczy wilków się nie boi.

- Przed człowiekiem wilk czuje bojaźń i trzyma dystans - mówi.

Zdarzyło mu się spotkać z wilkiem oko w oko. Drapieżnik odwrócił się i odszedł. - Na drzewo przed wilkiem na pewno bym nie uciekał - zapewnia. - Prędzej przed dzikiem. Ten zwierz naprawdę potrafi być niebezpieczny, gdy zaatakuje.

Kapliczka znika w dziupli

Niecodzienna kapliczka w uroczysku Krokiew kiedyś zniknie we wnętrzu drzewa. Sosna rosnąc otacza krzyż kalusem czyli tkanką, zasklepiając w wyciosaną w pniu "dziuplę" jak ranę. Już teraz otwór pozostał tak wąski, że krzyża wydobyć się nie da. Kiedy zarośnie całkiem, może się zdarzyć, że sosnę wytną.

- I ktoś, piłując pień na kawałki, niespodziewanie odkryje w środku krzyż - dopowiada nadleśniczy Jurasz.

Tam, gdzie wilków dziś najwięcej - w Bieszczadach - jest tylko jedna kapliczka o wilczym rodowodzie. A nawet nie kapliczka - tylko skromniutki, kamienny obelisk (do wojny był jeszcze na nim krzyż), w nieistniejącej już dziś wsi Kamionki pod Chryszczatą.

- To pamiątka zdarzenia z 1928 roku - opowiada Edward Marszałek - Wilcza wataha zżarła wtedy leśniczego, powracającego z Turzańska do Kalnicy. Bestie musiały być głodne. Z leśnika zostały tylko nasmarowane dziegciem buty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24