Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzięki Ci Boże, za uratowanie od wilczych kłów

Ewa Gorczyca
Maciek Szpiech, pasjonat leśnych historii, nie tylko wilczych, przy kapliczce nad Królikiem.
Maciek Szpiech, pasjonat leśnych historii, nie tylko wilczych, przy kapliczce nad Królikiem. Fot. Tomasz Jefimow
Znaleźliśmy pięć miejsc, które łączy legenda o wilczych napaściach na ludzi. W każdym z nich stoi dziś kapliczka.

Latem na przełęcz między Tłoczkiem a Jawornikiem można dojechać rowerem. Teraz, choć ledwie po pierwszych śniegach, czeka nas piesza wędrówka przez las. Na szczęście mamy dobrych przewodników: Marian Dąbrowski zna tutejsze lasy jak własną kieszeń. A Maciek Szpiech to pasjonat historii nie tylko wilczych.

Wchodzimy w las, zostawiając za sobą ostatnie domy w Wisłoczku, w dole majaczą we mgle zabudowania Królika Polskiego. Kiedyś było tu całkiem inaczej.

- Całe okoliczne wzgórza były odkryte, wokół rozpościerały się łąki, pastwiska i pola uprawne - opowiada towarzyszący nam Edward Marszałek, leśnik, przewodnik i goprowiec, od lat dokumentujący historię podkarpackich lasów.

Dukt doprowadza nas na miejsce, gdzie stoi kapliczka. To niewielka polanka na styku trzech dawnych wsi łemkowskich: nieistniejącej już dziś Wołtuszowej, Wisłoczka i Królika. Dwa wieki temu górskim płajem chodzili ludzie z Rymanowa i Wołtuszowej do Jaślisk i z Jawornika do Rymanowa. Dziś - poza leśnikami i drwalami - zapędzają się tu co najwyżej myśliwi.

Leśniczy Dąbrowski odkrył kapliczkę 25 lat temu, gdy zaczął pracę. - Lubię zatrzymać się przy niej, zamyślić się. To dla mnie taki przystanek w drodze, gdy mam jeszcze parę kilometrów do pokonania w lesie.

Wyglądała niepozornie: zrobiona ze zwykłego kamienia rzecznego, niełupanego, osadzonego na glinianej pospółce.

Kamienie na szczyt Działu musiały być zwiezione przez budowniczego aż z doliny Taboru w Króliku Wołoskim. Co go zmusiło do wyciosywania w pocie czoła płatów piaskowca z brzegów rzeki i targania na górę? Miejscowi mówią - wdzięczność za uratowanie się od wilczych kłów.

Otoczyła go wataha

Legendę przekazywano sobie z pokolenia na pokolenie. Maciej Szpiech poznał ją od opiekujących się kapliczką mieszkańców Królika Polskiego - Józefa Puchalika i jego żony Zofii. Teraz opowiada ją nam.

- Historia zdarzyła się półtora wieku temu. Polak z Wisłoczka zakochał się w Rusince z Królika. Co dzień chodził do niej w zaloty, a spiesząc do swej ukochanej wybierał najkrótszą drogę. Polami, bo lasu tu wtedy jeszcze nie było. Pewnego dnia - a było to pod koniec lutego, gdy dobiegała końca cieczka wilków - zasiedział się zbyt długo u panny. A że w oczach najmilszej nie chciał uchodzić za bojaźliwego, zdecydował się nocą na powrót do domu, mimo ostrzeżeń przed drapieżnikami. Nadmierna zuchwałość srodze się na nim zemściła. Był w połowie drogi, gdy otoczyła go wataha wygłodniałych wilków.

Stoimy w południe na szczycie Działu, w pocztówkowej scenerii młodych ośnieżonych jodeł i próbujemy sobie wyobrazić strach młodzieńca. W przejmującym chłodzie lutowej nocy, w szczerym polu, w ciemności, rozświetlonej jedynie ślepiami osaczających go drapieżników.

Ratunkiem okazała się samotna sosna rosnąca wśród pól. Licha, ale mógł ukryć się w jej gałęziach. Wilki pilnowały go przez całą noc. Dopiero nad ranem odeszły, zniechęcone, że nie udało im się dostać tak smakowitego kąska. A kawaler, ledwie rozprostowawszy skostniałe z mrozu i bezruchu nogi, pędem pobiegł do wsi. W miejscu cudownego ocalenia postawił kapliczkę z figurką Matki Boskiej. Kapliczka przetrwała do dziś, tak jak legenda.

Wilki siedzą w Diablim Dole

- Wierzy pan w tę historię? - zagadujemy młodego leśnika. A jakże - śmieje się. - Bo jak nie wierzyć w miłość?

Tylko figurka zaginęła. Nie wiadomo jak i kiedy. Gdy sto lat potem akcja "Wisła" wygnała stąd Łemków, nikt nie przemierzał już traktu grzbietem Działu.

- Okoliczne wsie się wyludniły, a wilki zapędzały się tu o wiele częściej niż ludzie - opowiada Edward Marszałek, który właśnie przygotowuje książkę o leśnych kapliczkach.

Spoglądamy na kapliczkę. Z rosochatej sosny została marniejąca staruszka broniąca się resztkami usychających konarów. Wokół rozpanoszył się młody las posadzony na 500 hektarach dawnych pól.

A wilki - pytamy? Wciąż tu są? - Mam swoją watahę - mówi leśniczy Dąbrowski. - Siedzą niedaleko stąd, w Diablim Dole, ale bywa, że polując zapędzają się nawet pod Rymanów Zdrój.

Pobliską dolinę Diablim Dołem nazwali jeszcze Łemkowie. Widać dawno budziła strach i grozę.

- Miejscowi mówią: to "Zły Las": niedostępny, posiekany jęzorami potoków. Jak się wejdzie pomiędzy rozłożyste, zwichrowane wiekowe buki, aż ciarki po plecach przechodzą. Zabłądzić łatwo - dodaje Maciek Szpiech.

Schodzimy do Wisłoczka, mgła opadła, przez gałęzie drzew przedzierają się słabe promienie grudniowego słońca. Chwilę potem, gdy jesteśmy już w drodze do Królika Polskiego, zaczyna sypać gęsty mokry śnieg. Zanim pokonamy odcinek z samochodu przez podwórko, do drzwi domu Puchalików, zdążył oblepić nam kurtki i buty. Nie pomaga otrzepywane w progu.

- Nie przejmujcie się, wchodźcie - gospodarze, choć zaskoczeni niespodziewaną wizytą, zapraszają z sieni do nagrzanej kuchni. Józef i Zofia od 20 lat opiekują się "wilczą kapliczką".

Nie raz spotkał wilka

[obrazek4] Jagiełczanin kapliczkę powiesił w miejscu, gdzie sięgnął pierwszej gałęzi, która uratowała mu życie.
(fot. Fot. Tomasz Jefimow)Legendę znają - a jakże. Puchalik, jeden z pierwszych nowych osadników w Wisłoczku, sam nie raz spotkał się z wilkami, gdy lutowymi wieczorami przemierzał pieszo tę samą drogę, co zalotnik sprzed 150 lat - do Królika, do swojej narzeczonej a potem żony. Wilki nigdy się jednak do niego nie zbliżały. Tylko ich wycie się niosło, jakby organy grały.

- Pamiętam, jak zimą 77 roku pilnowałem stada bydła w Wisłoczku. Bestie podchodziły co noc. Psy ujadały jak szalone. Szwagier mówi: idź Józek, zobacz. W piżamie wyskoczyłem, z siekierą, a wilk był z pięć metrów ode mnie. Zamachnąłem się na niego, a on wcale się nie przestraszył. Człowiek młody był, to i głupi. Teraz już bym takiej odwagi nie miał - śmieje się Puchalik.

Niedługo potem, gdy z Zofią zamieszkali w nowym domu w Króliku, Puchalik postanowił zająć się podupadającą kapliczką, którą wiele razy mijał po drodze z Królika.

- Kamienie się sypały, zaprawa wykruszyła, drewniany krzyż na dachu połamał, w środku grasowały leśne myszy - opowiada. Wyczyścił blaszany dach, zrobił rynny i nowy metalowy krzyż, otynkował ściany. Kapliczkę ogrodził, żeby wypasane w okolicy krowy nie skubały kwiatów.

Pani Zofia wierzy w moc kapliczki. I pewnie nie tylko ona, bo latem często ktoś przynosi tu świeże kwiaty, we wnęce przybywa figurek i obrazków, ktoś położył różaniec, ktoś krzyżyk. Przed laty Zofia ofiarowała w tym miejscu swoją intencję. - Do dziś chodzimy się tam modlić w majowe wieczory.

Wysoko na sośnie...

Kapliczka nad Królikiem kryje się przed ludźmi wśród leśnego ostępu. Odwrotnie niż kapliczka w nadleśnictwie Sieniawa (w leśnictwie Białobrzeżki), która też ma wilczą historię. Potężna sosna, na której została umieszczona, rzuca się w oczy przy powiatowej drodze z Gniewczyny do Jagiełły. Choć samą kapliczkę trudno dojrzeć. Trzeba głowę zadrzeć w górę. Rzeźbiona skrzynka wisi wysoko, 6-7 metrów na ziemią.

200 lat temu były tu niedostępne puszczańskie rozlewiska, przez które prowadziła jedynie wąska grobla.

Tą właśnie ścieżką przez bagna samotnie wybrał się mieszkaniec Jagieły na roraty do kościoła w Gniewczynie. Tak przynajmniej mówi legenda, którą miejscowy leśniczy, Wiesław Wańczyk usłyszał od Józefa Rachwała z Gniewczyny. Było jeszcze ciemno, gdy drogę zastąpiły mu wilki.

W ciemności dojrzał kilka par błyszczących wilczych ślepi. Zmartwiał na myśl, że bestie nic przez całą noc nie upolowały i zaraz rzucą się na niego. Szczęściem zdążył dosięgnąć pnia najbliższej sosny. Pchany siłą strachu, wspiął się do pierwszej gałęzi. Kilka metrów nad ziemią mógł poczuć się bezpiecznie. Dopiero, gdy nadeszła większa grupa podążających na nabożeństwo, odpędzono drapieżniki: przestraszyły się i uciekły.

Jagiełczanin, w podzięce za ocalenie z wilczych paszczy, zamówił drewnianą kapliczkę z rzeźbami Chrystusa, Matki Boskiej i Św. Jana. Powiesił na sośnie, w miejscu, gdzie sięgnął pierwszej gałęzi, która uratowała mu życie.
Leśniczy Wańczyk z oporami powtarza nam tę historię.

- Takie tam bajki - komentuje. Ale - przyznaje, patrząc na gruby pień - sosna z kapliczką ze dwa wieki sobie liczą.

Pień wygląda teraz jak ogromny korkociąg. Nie wiadomo, kiedy drzewo zaczęło rosnąć zupełnie inaczej niż sąsiednie, jakby jego korona obracała się wokół własnej osi, obejmując także kapliczkę, która wrosła w pień.

- Kto wie, może to ze strachu przed wilkami - żartuje Edward Marszałek. - To skręt włókien - wyjaśnia fachowo leśniczy Wańczyk. - Choć sosny z takim mocnym skrętem jeszcze nie widziałem.

Miejscowi nie pamiętają dokładnie, ale ze 20 lat temu wiekowa sosna zaczęła usychać. Martwy pień z kikutami gałęzi skutecznie opiera się jednak wichurom, które w okolicy powaliły już zdrowsze okazy. Zeszłej zimy w dziupli nad kapliczką zamieszkała wiewiórka. A sosna, ogołocona z kory, wystawiona na żer korników i dzięciołów, nawet nie gnije.

- Aż dziw, że się do tej pory nie przewróciła. Chyba ta kapliczka ją chroni - mówi jeden z młodszych stażem leśników. - A wilki z tej okolicy dawno się wyniosły - dorzuca Wańczyk. - Wkoło jest dwanaście wiosek, a one wolą się trzymać z dala od ludzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24