Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Detektyw "Kodżak" na tropie

Norbert Ziętal
Janusz Galiczyński bardzo kocha swoje psy. To dla nich prowadził prywatne, ponad trzymiesięczne śledztwo.
Janusz Galiczyński bardzo kocha swoje psy. To dla nich prowadził prywatne, ponad trzymiesięczne śledztwo. Fot. Norbert Ziętal
Wykonał fachowo oględziny miejsca włamania, zabezpieczył dowody, a na koniec odnalazł psy, które mu skradziono.

Koledzy w firmie na Janusza Galiczyńskiego mówią "Kodżak". Bo samodzielnie wytropił złodziei swoich psów. Jak to zrobił?

- Mam znajomych policjantów i podpatruję ich, jak pracują - zdradza "śledczy".
Galiczyński hoduje amstaffy. Psa wziął ze schroniska dla bezdomnych zwierząt w podprzemyskich Orzechowcach, sukę dostał od hodowcy z Rzeszowa.

- Gość chciał, aby trafiła w dobre ręce. Zaufał mi - opowiada pan Janusz.

Psy trzyma na odludziu, na działce tuż nad Sanem. Teren ogrodzony jest dwumetrową siatką, w środku altanka.

Na początku czerwca psia rodzinka powiększyła się. Urodziły się cztery młode. Dwa pieski i dwie suczki.

Został tylko jeden szczeniak

- Pracuję na zmiany. Codziennie jestem na działce. Przed albo po pracy - opowiada.

Poranek, 29 czerwca. Tego dnia przyszedł na działkę po nocnej zmianie. Od razu coś mu nie pasowało.

- Zwykle psy biegną mnie przywitać. Tym razem żadnych powitań. Dorosłe psy były przywiązane na lince samochodowej. Przecież same nie mogły się uwiązać. Obok biegało jedno szczenię. Szukałem pozostałych. Ani śladu.

Od razu zawiadomił policję. Ale według niego, jego zawiadomienie potraktowano dość dziwnie.

- Najpierw policjant powątpiewał, że szczeniaki mi ukradziono. Sugerował, że może same uciekły. Gdy się upierałem, proponował, abym obniżył wartość szczeniaków. Podałem 600 złotych, a według niego powinienem podać najwyżej 100, bo inaczej urząd skarbowy się do mnie przyczepi - opowiada pan Janusz.

Podatek od skradzionych psów

Przemyślanin chciał wyjaśnić, dlaczego policjant tak się upierał, aby zaniżył wartość skradzionych szczeniaków. Poszedł do urzędu skarbowego.

- Ile mam zapłacić podatku od psów, których nie ma? - zapytał.

Urzędnik popatrzył spode łba. Spytał, czy chodzi o sprzedane psy. Galiczyński wyjaśnił, że o skradzione. Urzędnik stwierdził, że to absurd, aby w tej sytuacji Galiczyński miał płacić jakikolwiek podatek. Poza tym kwota do tysiąca złotych jest zwolniona z podatku.

Wtedy przemyślanin zaczął podejrzewać, że jego sprawa zostanie przez policję zlekceważona. Pewności nabrał, gdy okazało się, że policja nie zabezpieczyła na działce dowodów.

- Przecież jak zgłosiłem kradzież z włamaniem, to powinni chociaż zabezpieczyć miejsce przestępstwa. Poszukać jakichś dowodów - dziwi się Galiczyński.

Jak oni się włamali

Na działce znalazł charakterystyczny nóż, dwie linki samochodowe i pustą puszkę po konserwie.

- To nie są moje rzeczy. Na pewno należały do złodziei. Na nich mogą się znajdować odciski palców - twierdzi.

Nie dotykał ich rękoma. Powkładał do foliowych worków. Chciał je oddać policji, ale przez kilka tygodni nikt go nie wzywał. Był zdziwiony takim obrotem sprawy.
Chodzimy z Galiczyńskim po działce.

- Złodzieje mieli przygotowany dokładny plan - mówi.

- Wiedzieli, że psy ostro zareagują, gdy będą chcieli wziąć młode.

Na podstawie śladów Galiczyński domyśla się, jak wyglądało włamanie. Zapewne złodzieje tuż obok ogrodzenia położyli otwartą puszkę z konserwą. Gdy psy zajęły się jedzeniem, uwiązali je. Wtedy bez kłopotu przeskoczyli ogrodzenie i zabrali młode. Trzy z czterech.

- Nóż pewnie mieli dla obrony, w razie jakby się dorosłe psy uwolniły. A być może spodziewali się, że młode będą na uwięzi.

Musieli mieć plan

Złodzieje musieli obserwować działkę. Weszli, gdy Galiczyński był w pracy. A może że nóż mieli na wypadek, gdyby właściciel był w domku na działce?
Nie dał za wygraną.

- Koledzy w robocie się ze mnie śmiali, że wiadomo, kto mi ukradł psy. Nie mogłem tego zostawić płazem.

Postanowił sam szukać psów i dowodów.

- Kluczowe było odnalezienie psów - tłumaczy.

Odwiedził wszystkie gabinety weterynaryjne w Przemyślu i kilkanaście największych w okolicy. Wszędzie zostawił ogłoszenie o kradzieży. Za informację obiecywał nagrodę. Odwiedził samochodową giełdę w podrzeszowskim Załężu. Tam w jednym sektorze odbywa się handel zwierzętami.

W końcu wpadł na trop. Lekarz z lecznicy w Przemyślu powiedział mu, że był ktoś z małą suczką amstaffa. Miała uszkodzone oko. Z pewnością był to uraz mechaniczny.

- Podświadomie czułem, że chodzi o mojego szczeniaka. Mogli mu uszkodzić oko, jak przenosili przez siatkę. Biedna, być może się wyrywała - wspomina.

Nadal chodził i pytał.

Trop wiedzie do Buszkowic

Wreszcie dostał informację, że jego dwa psy są w Buszkowicach, wiosce pod Przemyślem. Policjanci fachowo nazwali by to: "operacyjnie ustaliliśmy".
Wkrótce miał już adresy gospodarstw, w których są jego psy. Powiedział o tym policjantom. Ale nadal nic. Znowu postanowił działać sam.

- Idę prosto do tych ludzi. Oczywiście nie wpuścili mnie. Ale od czego sąsiedzi. U nich zasięgnąłem języka. Po przepytaniu ich na sto procent byłem pewien, że tam są moje psy - opowiada.

Idzie jeszcze raz na policję. Tłumaczy co i jak.

- Policjant mówi, że nie wiadomo czy te szczeniaki to moje psy. Twierdzi, że trzeba wykonać badania DNA. Chociaż to absurd, to byłem gotów się na nie zgodzić.

Oto pańskie szczeniaki

1 października Galiczyński dostał z policji pismo, że szczeniaki zostały odebrane od wskazanych osób i... przekazane innym ludziom z tej miejscowości.

- Mało mnie szlag nie trafił. Nie dość, że odwaliłem za policję całą robotę, to oni oddali moje psy jakimś obcym ludziom. Noszą takie same nazwiska, jak osoby, u których znaleziono skradzione u mnie szczeniaki. Być może to rodzina - Galiczyński złożył na policję skargę do przemyskiej prokuratury. Poskutkowało. W poniedziałek rano wezwano go do przemyskiej komendy, aby odebrał dwa szczeniaki.
Teraz szuka trzeciego.

- Dawniej koledzy w pracy mówili do mnie po prosty Jaśku. Teraz Kodżak. Żartują, że powinienem zmienić profesję. No nie wiem... Mam znajomym policjantów. Pytam ich, jakimi metodami pracują. Próbowałem tak samo. Byłem skuteczny - mówi z dumą pan Janusz.

Co na policja

- Przyjęliśmy zawiadomienie w tej sprawie i podjęliśmy normalne czynności mówi podinsp. Franciszek Taciuch, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Przemyślu.

- W międzyczasie ten pan złożył skargę do naszego komendanta, że nierzetelnie wypełniamy obowiązki. Dwa szczeniaki zostały odnalezione i przekazane temu panu. Szukamy trzeciego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24