Pożeglowali na beczkach

Początkowo Juszczyk planował wykonanie łodzi z plastikowych butelek- petów. Zgromadził ich już nawet parę worków.

- Z petów można uformować kształt, zapewniający łódce szybkość i zwrotność. Ale klejenie petów to pracochłonna robota. Żywicowy klej sporo kosztuje. Dlatego zdecydowałem się beczki - opowiada Juszczyk.

Ster z miecza

Kadłub żaglówki-tratwy stanowi 12 plastikowych beczek o pojemności 70 litrów każda (daje to w sumie wyporność 840 kg). Koszt ich zakupu był minimalny - 5 zł za jedną. Drewniany stelaż pozwala na szybki montaż i demontaż łodzi.

Ster zrobiony jest z miecza starej deski surfingowej. Największy problem był z masztem. I to głównie za jego sprawą na wodowanie przeciągało się od sierpnia.

- Zima już blisko. A my nie chcieliśmy z dziewiczym rejsem czekać do wiosny. Postanowiliśmy zamontować prowizoryczny maszt - ujawniają żeglarze.

Fala ich nie zmyła

Próbny rejs odbyli kilka dni temu. Trwał około 3 godzin. Sceptycy przestrzegali obu Marków, że "żeglowanie czymś takim" po Wiśle to ryzykanctwo, które może źle się skończyć.

- Wbrew takim opiniom nasz statek dobrze radził sobie z szybkim nurtem Wisły. Żagiel pozwalał na sprawne i szybkie zmiany kursów. Mimo prowizorycznych zabezpieczeń fala nas nie zmyła - opowiada Juszczyk.

W przyszłym roku obaj żeglarze planują rejs do Kazimierza.