Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Strzałą Południa" przez Kraj Rad. O kultowym pociągu z Zagórza

Krzysztof Potaczała
Tłumy mieszkańców w asyście milicji witają pasażerski skład.
Tłumy mieszkańców w asyście milicji witają pasażerski skład. ze zbiorów Krzysztofa Potaczały
50 lat temu uruchomiono linię kolejową z Zagórza do Przemyśla przez terytorium ZSRR. Pociąg rychło zyskał miano kultowego.

Umowę między Polską a ZSRR o bezwizowym kolejowym ruchu towarowo-pasażerskim na trasie Zagórz-Przemyśl podpisano jesienią 1963 r. Wkrótce po tym na granicznej stacji w Krościenku koło Ustrzyk Dolnych zatrzymał się pierwszy skład podczepiony pod czarną, dymiącą lokomotywę.

Na tę chwilę czekali dziennikarze, oficjele, kolejowa orkiestra, mieszkańcy. Gomułka i Chruszczow obecni nie byli, ale ich portrety zdobiły fasadę stacji kolejowej, a dwujęzyczny napis głosił nierozerwalną przyjaźń polsko-radziecką.

Pociąg szybko ochrzczono "Strzałą Południa", choć toczył się on po torach nader wolno i tylko w porywach osiągał prędkość siedemdziesięciu kilometrów.

Tam nasze korzenie

Dla podróżnych nawet lepiej - przylepieni do szyb mogli "podziwiać" panoramę dawnych polskich miejscowości, po wchłonięciu po wojnie przez Kraj Rad niemiłosiernie zapuszczonych i zabiedzonych. Budziła się wtedy w ludziach refleksja, że gdyby te miasteczka pozostały w granicach Polski, ich los byłby zgoła inny.

Wśród podróżujących z Zagórza do Przemyśla lub na odwrót zdarzali się i tacy, którzy właśnie gdzieś w Chyrowie albo Dobromilu mieli rodzinne korzenie - można ich było poznać po stężałych twarzach, ukradkiem ocierających łzy na widok utraconej krainy.

Niekiedy taki człowiek doznawał potrzeby wygadania się - wspomnień o miejscach wrosłych w serce i umysł, nigdy nie wypartych. Choćby o chyrowskim kościele zamienionym na dyskotekę, czy też o zrujnowanym i przekształconym na wojskowe koszary jezuickim kolegium, w którym za młodu pobierało nauki tylu wybitnych później Polaków, m.in. Eugeniusz Kwiatkowski, Jan Brzechwa, Mieczysław Orłowicz, Kazimierz Junosza-Stępowski.

Iwan i Wania mają władzę

Pociąg z Zagórza przez Ustrzyki Dolne, Starzawę, Chyrów, Dobromil i Niżankowice od granicy w Krościenku kursował jako osobowo-towarowy. Do lokomotywy zaczepiano trzy-cztery wagony pasażerskie, a następnie kilka lub nawet kilkanaście platform.

To na nich najczęściej jechały na Wschód produkowane w Zasławiu koło Zagórza przyczepy do traktorów, a także węgiel i tarcica. Drogą powrotną wwożono do Polski m.in. ciągniki rolnicze Władymirec T-25.

Polscy kolejarze od Zagórza po Ustrzyki nie utrzymywali zasadniczo kontaktów służbowych z ich odpowiednikami po sowieckiej stronie.

Co innego obsada w Krościenku. Tamtejszy dyżurny ruchu miał bezpośrednie połączenie z dyżurnym radzieckim, siedzącym w budce za szlabanem, i przez telefon prosił go o zezwolenie na odprawienie pociągu.

- Kiedy wszystko było w porządku, na pulpicie zapalała się biała lampka - opowiada Zdzisław Tkacz, w latach 80. dyżurny ruchu PKP w Krościenku. - Tylko wówczas skład mógł odjechać ze stacji, ale zdarzały się przypadki, że zaświecała się biała lampka, pociąg miał ruszać, a nagle Iwan albo Wania zmieniał zdanie, chcąc zapewne pokazać, kto tu ma władzę. Wtedy ponownie musiałem prosić go o zgodę, co było dość stresujące. Z czasem ja i moi koledzy wycwaniliśmy się. Kiedy tylko otrzymywaliśmy pozwolenie na przejazd, natychmiast otwieraliśmy semafor na wolną drogę. No a jak semafor był otwarty, to już nie można było cofnąć decyzji.

Uwaga, puszka na torach!

Wszystkie rozmowy między polskimi i radzieckimi kolejarzami odpowiedzialnymi za ruch na trasie były nagrywane. Kiedy dyżurny PKP w Krościenku podnosił słuchawkę telefonu, automatycznie po obu stronach granicy włączały się magnetofony szpulowe.

Sowieccy kolejarze nie znali dobrze języka polskiego, ale Polacy rosyjskim posługiwali się jako tako, ucząc się go obowiązkowo w szkole. Ponadto wśród radzieckich pracowników kolei było parę osób mających polskie pochodzenie.

- Wyczuwało się to po akcencie, a czasami po jakimś polskim słowie używanym zapewne w domu - mówi Eustachy Sokół, kierujący w tym czasie ruchem pociągów na stacjach w Ustrzykach i Krościenku.

- A czy ktoś dzisiaj wie, że urządzenia na stacji w Krościenku były sowieckie i że tylko ich monterzy mogli cokolwiek przy nich grzebać? - pyta Roman Małek, dyżurny ruchu w tej miejscowości od 1982 r. - Wkurzało nas, że mają takie prawa na naszym terenie, ale co mogliśmy zrobić?

- Podobnie rzecz się miała z pociągami - dodają inni kolejarze. - Co prawda na trasie do Przemyśla kursowały polskie składy, z naszymi drużynami konduktorskimi i maszynistami, ale to "ruscy" rządzili. A wszystko wynikało z ich chorobliwej podejrzliwości. Oni nie przestawali ani na moment myśleć, że z naszej strony ktoś może dokonać sabotażu.

Kiedy skład z wolna wtaczał się na granicę, stawał do rutynowej kontroli. Było nawet specjalne miejsce, żeby służby ZSRR mogły dokładnie obejrzeć wagony z góry, od wewnątrz i z dołu.

- Dwóch sołdatów z latarkami i psami metr po metrze sprawdzało spód pociągu - pamięta Sokół. - Ta skrupulatność świadczyła o tym, że brali pod uwagę, iż może tam być podwieszony ładunek wybuchowy.

W pociągu z Zagórza do Przemyśla, a później także do Warszawy (słynna "Solina"), obowiązywał podróżnych zakaz otwierania okien w przedziałach i na korytarzu. Rzecz jasna, nikt do końca tego przepisu nie przestrzegał; łamany był on notorycznie.

Wszystko, co wylądowało przez okna pociągu na sowieckim gruncie, musiało zostać wnikliwie zbadane. Wedle służb granicznych ZSRR każdy niedopałek papierosa, kanapka, ogryzek, butelka mogły być niebezpieczne dla tego najszczęśliwszego z krajów.

Stąd też z należytą ostrożnością zbierano z torowisk, rowów i skarp znalezione dowody rzeczowe i poddawano je wnikliwym oględzinom.

- Mój znajomy lekkomyślnie wyrzucił puszkę po soku pomarańczowym - uśmiecha się warszawianin Mariusz Twardowski, który w latach 70. jeździł "Soliną" w turystykę. - Po natychmiastowym zatrzymaniu składu pogranicznik podszedł do niej niczym do tykającej bomby. No a potem owa puszka została pocięta na najdrobniejsze paski…

Podobne zdarzenie miało miejsce na wysokości Dobromila, kiedy to z powodu zmiętej kulki papieru śniadaniowego zatrzymano pociąg jadący do Przemyśla.

- Dostaliśmy powołania do wojska, więc wiadomo, że trzeba było coś wypić - wspomina emerytowany funkcjonariusz MO i policji. - W pewnym momencie kumpel zgłodniał, zjadł bułkę i cisnął papierek przez uchylone okno. W tej samej chwili któryś z sołdatów pociągnął za wajchę hamulca. Zaczęło się bieganie "ruskich" wzdłuż składu, pokrzykiwania, komendy. Nakazano wszystkim zostać w przedziałach. Ostatecznie jednak sprawcy nie ustalono.

Smutny widok za oknem

Nie można było też na radzieckiej ziemi robić zdjęć.

- O zakazie fotografowania mundurowi informowali zawsze przed odjazdem pociągu ze stacji granicznej - opowiadają ówcześni pasażerowie. - Każdy starał się więc najpierw ukryć aparat, a później, w trakcie jazdy, próbował pstryknąć niespostrzeżenie zdjęcie zasieków, wież strażniczych czy stacji kolejowych. Niewielu było śmiałków, ale niektórym się udawało.

Za gorbaczowowskiej pieriestrojki zakaz otwierania okien nie był surowo przestrzegany, a przy upalnej pogodzie sołdaci sami informowali, że można "nałapać powietrza", choć nadal zdecydowanie interweniowali, gdy ktoś próbował manifestować jakiekolwiek zachowania wobec napotykanych na trasie ludzi - najczęściej pastuchów odzianych w drelichy.

Nie brakowało też kilkuletnich dzieci, ubranych w połatane spodnie i wypłowiałe kurtki ze starszych braci, obutych w gumiaki lub też całkiem bosych.

- Żal było patrzeć, toteż z chęcią pozdrawialiśmy małoletnich pastuszków wypasających krowy i gęsi na wąskich pasach przy polnych miedzach, którymi łaskawie pozwolono im "zarządzać" - pamięta Mariusz Twardowski. - Nie było wagonu, z którego nie próbowano by rzucić tym dzieciakom cukierka, gumy do żucia albo i czekolady.

W pobliżu torów kolejowych swoje domki mieli drobni gospodarze. Ale jak oni gospodarzyli! W przyzagrodowych działkach nie było centymetra niewykorzystanej ziemi.

Na "luksus" posiadania działeczki pozwalał lokalny kołchoz, dlatego też ludzie ci byli nad wyraz wdzięczni ludowej władzy - mogli w końcu sadzić marchew, pietruszkę, buraki, cebulę i mieć je wyłącznie dla siebie. Dla ubogiego chłopa, często klepiącego biedę z żoną i kilkorgiem dzieci, możliwość uprawiania własnego ogródka była szansą na poprawę bytu i statusu społecznego.

Pociągi relacji Zagórz-Przemyśl i Zagórz-Warszawa od początku swojej historii miały ogromne obłożenie. Mnóstwo osób dojeżdżało nimi do pracy, zaś przejazd przez obszar ZSRR (ok. 42 km) był dla wielu atrakcją turystyczną.

Legendarne składy kursowały przez terytorium Związku Sowieckiego aż do końca jego istnienia, a nawet trzy lata dłużej. Potem Ukraina zażądała za tranzyt tak wysokich opłat, że Polacy nie byli w stanie spełnić tych żądań.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24